Warszawa, wygląda paskudnie, jak brama do Azji, bo przecież nie do Europy. Miasto bez żadnego genius loci, ducha miejsca, miasto którego główne ulice są zamienione w ściek komunikacyjny, miasto po którego ulicach tylko szaleńcy jeżdżą rowerem.
Te obrazki z warszawskich ulic pasują nie do Europy, ale do skrzyżowania ZSSR-u z najbardziej zniszczonymi przez motoryzację masową centrami miast amerykańskich. Jedyny prawdziwy deptak warszawski, ul. Chmielna, to dziś slums, tak jak w Stanach, gdzie centra miast obumarły po tym jak prywatny transport zbiorowy upadł w zetknięciu z coraz lepszą, bo rozbudowywaną za pieniadze podatników, infrastrukturą motoryzacji masowej.
Myślałem sobie jadąc na dworzec jak Polacy słabo angażują się w politykę. W pobliskich Niemczech w partiach składki płaci setki tysięcy osób, a w Polsce nawet nie ma odpowiedników niektórych tamtejszych partii. Tam 60 tysięcy członków i trzecia największa siła w parlamencie, tutaj zero, nic nie ma.
Główne partie polskiej sceny politycznej to wciąż postsolidarnościowa ekipa. Wszystko nowe nie jest jakoś nagłaśniane. Kojarzy mi się to z sytuacją w moim regionie, gdzie dziennikarze bali się zapraszać ludzi z innych partii niż te „w klubie", bo bali się kłopotliwych pytań ze strony dotychczasowych elit że dopuszczają kogoś do ich "klubu".
Nawet jak przyjedzie znany polityk z jakiejś europejskiej partii, która w Polsce jest, tylko że w pozaparlamentarnej opozycji, to się go przedstawia w mediach jako „polityk europejski", żeby nie wymieniać „niepopularnej" i kłopotliwej nazwy. W regionach szczególnie nie ma żadnych nowych grup, żadnych nowych partii. Znajomy dziennikarz z mojego rodzinnego miasta opowiada że w nim od lat działają tylko te same partie i nie ma nic nowego.
Polacy nie są aktywni politycznie. Można mówić o dziedzictwie komunizmu, o tradycji homo sovieticus, ale przede wszystkim, jak mi opowiadają znajomi, polityk kojarzy się z krętaczem, osobą żądną kariery, łapówek. Polityk to nie jest to samo co działacz organizacji pozarządowych, co nawet jest traktowane z podziwem- o, ktoś coś robi dla dobra ogółu. Polityka to dla moich rozmówców chęć nachapania się, a politycy to krętacze, chcący się wkręcić.
Polityka w Polsce jest na tragicznie niskim poziomie. Zachodnioeuropejscy politycy swoje decyzje podejmują na podsatawie raportów, które albo przygotowują sami, albo zlecają zaufanym niezależnym specjalistom. W Polsce niemal nie przygotowuje się żadnych raportów ani analiz przed podjeciem decyzji, czy to na skalę lokalną, czy ogólnokrajową.
Szczególnie w tej skali całego kraju ma to opłakane skutki- wydawane akty prawne powstają pod wpływem nacisków lobbystów, których stać na to by poświęcać czas na zdobycie uwagi posłów. Znajomy działacz branżowy z jakiegoś stowarzyszenia przemysłowego opowiadał nam kiedyś o konieczności zapraszania posłó na obiady, by łaskawie wysłuchali co ma ich rozmówca do powiedzenia etc.
W ogóle nie ma instytucji public hearing, publicznego wysłuchania, przed podejmowaniem aktów prawnych, takie wysłychania to dotychczas pojedyncze incydenty. W Anglii już w trakcie tworzenia aktu prawnego ma miejsce publiczne wysłuchanie co mają do powiedzenia działacze społeczni, zwykła ludność, zainteresowani tematem naukowcy czy konsultanci.
A w Polsce... Jak śmieje się znajomy ekonomista, w Polsce, gdy zada się komuś pytanie, prawie każdy będzie się starał udzielić nam odpowiedzi nawet jeśli wie bardzo mało. Tutaj niemal każdy uważa że zna się na niemal wszystkim. Nasza narodowa przemądrzałość. Widać to zwłaszcza w polskich samorządach, gdzie podejmuje się wiele nietrafionych decyzji z powodu nie zasięgania opinii specjalistów.
W Anglii pracowałem w bardzo interesującej działce na styku samorządów i nauki. Kontakty i powiązania okazały się być ogromne. Granty na badania przyznawane są w duzej mierze dla konsorcjów samorządów i placówek naukowych, naukowcy dużo badają dla samorządów, i są na to przeznaczane spore środki. W Polsce nauka jest niestety kwiatkiem do kożucha.
Szczególnie nauki ekonomiczne, ekologiczne i inżynierskie mogłyby służytć pomocą politykom w podejmowaniu decyzji. Ale tutaj od lat stosuje się co najwyżej taktykę zatrudniania „pasujących ideologicznie" naukowców w urzędach centralnych. I na tym związki nauki ze światem polityki się w zasadzie kończą.
Jan Zakrzewski w wydanej w 1980 r. książce o współczesnych Stanach Zjednoczonych pt. „Ameryka z pasją" pisze o tym jak zdanie sobie sprawy przez obywateli, czy to młodych pokoleń studentów, czy to naukowców, że się nic nie znaczy, że nie ma się szansy zmienić istniejącego porządku rzeczy, doprowadziło do podejścia: „niech diabli biorą wszystko inne, zajmę się sobą".
Wymiera stara etyka profesorska, przedkładająca ciężką pracę ponad przyjemności i konsumpcję. Młodzi przestali protestować, organizować wiece, nie protestują przeciw rzeczywistości. Mają własne zmartwienia.
W Polsce te problemy wydają się jeszcze dużo głębsze. Śmierć demokracji oddolnej w Polsce, i ograniczenie jej tylko do wąskiego grona elit politycznych do których dostać się nie sposób bez 100-200 tys.kapitału na kampanię i przejścia przez preselekcję na listach, to możliwa przyczyna apatii politycznej mas Polaków. Inne kraje postkomunistyczne wydają się być politycznie obudzone. Tam ducha homo sovieticus przepędzono, a czemu straszy on jeszcze u nas? Nie z winy samych „elit politycznych"?
Inne tematy w dziale Polityka