Te wakacje były jakieś dziwne dla mnie. Patrzę po moich znajomych- pieczołowicie oszczędzali każdy grosz tak że wydawali się biedakami, a teraz są na wakacyjnych wojażach w Indiach, Etiopii, Brazylii. Nawet J. z mojego rodzinnego miasta pojechał do Bazylii. Inny znajomy zjeździł już całą Azję poza Japonią i Bliskim Wschodem. A ja byłem tylko w Egipcie. Tylko i aż, bo to pierwszy mój wypad poza nasz kontynent.
Weekend w moim rodzinnym mieście. Nic się już nie dzieje, kto miał wyemigrować, ten wyemigrował. Zostały niedobitki moich znajomych sprzed 3-4 lat. Mój ostatni bliski kumpel to S., lokalny artysta który nigdy nie sprzedał żadnego obrazu. Z Polski nie wyjeżdża, mimo że ma matkę Brytyjkę. Ma 30 lat, mieszka rodzicom na karku i maluje. Do przypominających slumsy blokowisk polskiej prowincji pasuje jak kwiatek do kożucha.
Inni znajomi artyści powyjeżdżali, nasza wspólna znajoma I. pracuje fizycznie w Wielkiej Brytanii. Byłem lata temu w pracowni I. położonej przy rynku w moim mieście. Jej prace były bardzo, bardzo krzykliwe jeśli chodzi o kolorystykę. Pasuje to jak ulał do temperamentu I., którą pamiętam skaczącą na kanapie na jednej z imprez, gdzie chyba nieco się przynudzała. Z. utrzymuje się tylko ze swojej sztuki we Wrocławiu.
S., siedząc na ławeczce w centrum miasta w wakacyjny wieczór, pokazał mi garstkę osób i dodał: „zostało nas tylko tyle”. Szczera prawda, potrafię sobie porównać ilostan takich spotkań w tym samym miejscu jeszcze 2-3 lata temu. Dziś mam więcej bliskich znajomych w Londynie niż w rodzinnym mieście. A kiedyś do naszego miasta przyjeżdżali ludzie z Poznania, Warszawy czy Wrocławia i dziwili się że tyle tu się dzieje imprez, tak żywe jest tutejsze środowisko. To wszystko już stracone, niemal nikt tu nie wróci.
Do czegóż zresztą? Mieszkania z rodzicami, bo na nowe nikogo nie stać? Pracy przy taśmie w fabrykach za stawkę 4 razy mniejszą niż 800 czy 900 kilometrów dalej? I nudzie, straszliwej nudzie która wypełnia miasta z których uciekli wszyscy młodzi którzy wcześniej aktywnie je tworzyli? Miasto tworzą ludzie, i łatwo sobie wyobrazić co dzieje się gdy uciekają całe pokolenia. Ci którzy zostali, mówią że nie opłaca się już nic przedsiębrać, działać w jakikolwiek sposób, bo niby dla kogo? Została jedna cotygodniowa impreza, promil dawnego życia kulturalnego.
Na festiwalu w Ostródzie spotkałem parkę dredziarzy z mojego miasta. Mieszkając dwa lata w Hiszpanii planowali powrót do rodzinnego miasta. Teraz wreszcie im się udało. Ich mieszkanie stało puste przez ostatnie lata. Odradzałem im powrót, mówiłem ze nasze miasto to już zupełnie inne miasto, że nawet T. go nie poznał po powrocie z emigracji, mówił że nie rozpoznaje żadnych znajomych twarzy. Z naszych znajomych w Polsce zostali tylko Wojtek i ja. Zresztą nawet Wojtek pojechał teraz za granicę.
Mnie znaleźli dopiero w Ostródzie. „Wszystko kosztuje tyle samo albo jest droższe niż w Hiszpanii”- mówiła. A pensje oczywiście rzędu 300- 400 euro, czyli 1/5, jedna szósta tego co tam. Dla Hiszpanów to niewiarygodne. U siebie w Hiszpanii prowadzili nawet w pracy pogadankę na temat swojego stylu życia, tego że żyją biednie, oszczędzają i podróżują po świecie. To oni jadą teraz do Etiopii. Po powrocie z Afryki myślą zostać w naszym rodzinnym mieście, ale już są zszokowani poziomem cen i zarobkami.
Wielka Pipi wraz z innymi dredziarzami pojechała do Szwecji. Ci ludzie jeszcze nigdy nie byli za granicą! Dopiero pół roku temu bębniarz Dż. pojechał popracować na szwedzkiej budowie, a teraz proszę, cala ekipa pojechała razem za morze. Dż. zintegrował się ze szwedzkimi wieśniakami w swojej nowej szwedzkiej wiosce. Dż. jest tak przemiłą osobą, że nawet nie znając dobrze języka angielskiego będzie bardzo lubiany. Wg mnie już nie wróci. Ci dużych miast niekiedy wracają, ci z mniejszych- raczej nigdy, bo do czego? Na osiedle pełne neonazistów wyrywających im dredy na ulicy?
Odwiedziłem Łysego. Rok temu razem śmigaliśmy na rowerach do downhillu. Łysy trenuje boks, pracuje rozwożąc cośtam, chodzi w dresach. Mieszka w brzydkim bloku na slumsowatym osiedlu. Zarabia 1100 lub 1500 na rękę, musi mieszkać z rodzicami. Ze swoimi zarobkami jest uwięziony w rodzinnym mieście, nie stać go nawet na podróże. Za granicę nie wyjedzie, nie ma za co, nie zna języka by tam móc zarabiać.
Polska mojego pokolenia przeraża. Niemal każdy znajomy wyjechał. Jeśli nie, to zastanawia się nad wyborem oferty pracy czy to z Warszawy, czy to z Londynu. Ludzie, z którymi wiązałem nadzieję na zmiany czegokolwiek na lepsze w moim rodzinnym mieście, po prostu najnormalniej w świecie wyjechali. Temat emigracji wyskakuje na mnie zza niemal każdego rogu. Zaglądam na scenę soundsystemową ostródzkiego festiwalu- a tu „emigrancki” szlagier o tym że polski nawijacz jedzie na wyspy i w jednym z klubów gdzie występował spotyka swoje „pół Lublina”. Główny motyw tego utworu to refren „ponad połowa moich ziomów wyjechała stąd”.
Czy coś można zrobić? Sądzimy wraz z kumplem że w Polsce poprawa nastąpi z chwilą dojścia do władzy obecnych 20-latków. Stanie się to za lat 25- 30, bo średnia wieku polskich posłów oscyluje wokół 50-tki. A do tego czasu- będą nas ściemniać "propolscy" dziennikarze którzy w życiu nie byli za granicą, nie żyli tam, nie poznali na własnej skórze tego jak żyje się w Niemczech czy Wlk. Brytanii. Będą nami rządzić politycy którzy „reformy” robią na wyczucie, mają nikłą wiedzę fachową i zero styczności ze światem gdzie polityka jest bez porównania bardziej fachowa.
Przyjaciółka od wyjazdu do Etiopii mówi że tylko doświadczenie jakie ludzie posiądą na emigracji jest w stanie zmienić coś w Polsce. Dlatego cieszę się z masowej emigracji. To tak naprawdę jedyna recepta na zmianę czegokolwiek w polskiej rzeczywistości. Sam próbowałem coś zmieniać mając za sobą doświadczenie i wiedzę zdobytą za granicą. Nawet jeśli przekonałem do wielomilionowych inwestycji, to zwykle zrealizowano je nie tak jak wygląda taki model biznesowy na Zachodzie i do dziś funkcjonują nie tak jak powinny by przynosić zyski.
Nigdy też nie dostałem żadnego wynagrodzenia za wykorzystanie moich pomysłów, a ich realizacja były bardziej wymuszana przez upartych dziennikarzy niż efektem jakiejś dobrej woli elit politycznych. Owe elity moje pomysły kilka razy użyły, ale realizacja im się już kompletnie nie powiodła. Przekonałem się wówczas, że polscy politycy grają bezczelnością i tupetem, wiedzy fachowej żadnej nie mają, i ani myślą utrzymywać kadry które taką wiedzę posiadają- czy to naukowców, czy też konsultantów.
Od dwóch lat nie mogę upolować stanowiska w konsultingu branżowym w którym zawodowo pracowałem za granicą, i pracuję w innej branży. A w Polsce moja wiedza byłaby chyba pożądana. Tylko że tu rządowe zlecenia zdobywają tylko ci którzy mieszkają w Warszawie i mają odpowiednie kontakty, bo o doradztwo nie ma przetargów. Gdyby nie to że się jeszcze dokształcam, wyjechałbym do Wielkiej Brytanii, gdzie o pracę w branży raczej prosto.
Na szczęście przyszły czasy konkurencji państw o obywateli. Dla nas, młodych i mobilnych, czasy chyba idealne. Polska wciąż nas zaprasza. Na wakacje tak drogie jak w śródziemnomorskich kurortach, na niemal każdy pierd w cenie takiej jak w Niemczech czy Hiszpanii. Piwo po dwa euro, kolej po 10- 30 euro, bilet na tramwaj za euryka, jak w Warszawie. Jest drogo, towary i usługi bardzo niskiej jakości, a zarobki tragicznie niskie. Na cuda nie liczmy- rewolucji w Polsce nikt nie zrobi, chyba że ci którzy zrobią skuteczną rewolucję głosując nogami. Mamy wolność, to z niej korzystajmy, także emigrując.
Inne tematy w dziale Polityka