Jakiś czas temu wysłałem podanie o pracę do jednego z urzędów centralnych, widząc ciekawe stanowisko odpowiadające mojemu nader wąskowyspecjalizowanemu wykształceniu (obecnie pracuję w innej branży niż moje wykształcenie). Ileż musiałem dołączyć oświadczeń w stylu „oświadczam że” jestem obywatelem polskim, że nie oszukiwałem z podatkami, że zezwalam na obrót moimi personaliami.
To jakieś natręctwo, które, ozłocone w ramy ustanowionego prawa, zaczęto traktować jak normę. To już nie wystarczy napisać tych samych informacji w CV, trzeba je jeszcze opatrzyć stosowną formą i podpisem. Aha, należy nawet odbić na ksero dowód osobisty, i to jak mnie poinformowano przy przyjmowaniu dokumentów, z obu stron!
Dziwi mnie, że Nie-polacy nie mogą pracować w polskiej administracji. Cóż takiego można mieć przeciwko Niemcowi, Litwinowi czy Słowakowi za polskim biurkiem? Co za nacjonalista i rasista układał takie prawa- ci ludzie nie mogą w Polsce nawet stowarzyszenia założyć! Ale takich kwiatków tylko więcej. Na wiele stanowisk jest wymóg uprzedniej pracy w administracji, nawet jeśli potrzebna jest wiedza tylko z danej branży. Ciekawi mnie, czemu to służy? Wg mnie jest to dowód na układania warunków naboru pod już upatrzonych kandydatów.
W swojej karierze zawodowej wielokrotnie prowadziłem nabór pracowników. Nie pamiętam, by na kilkadziesiąt zredagowanych ogłoszeń kiedykolwiek proszono o coś więcej poza CV i listem motywacyjnym. Wiedzę kandydatów za to skrupulatnie sprawdzano, rozmowa kwalifikacyjna polegała zwykle na odpytaniu kandydata z wiedzy branżowej. Sprawdzałem ich znajomość języków obcych jeśli ją deklarowali, a jeśli szli do mojego działu, to i wiedzę merytoryczną. Nie przypominam sobie by kiedykolwiek odrzucono podanie bez rozpatrywania.
Tutaj zaś Pani sprawdzała, ale kwitki. Na moje pytanie, czemu moje podanie odrzucono bez rozpatrzenia przez ową ważną panią która dokonuje wyboru, stwierdziła że nie dodałem dodatkowego oświadczenia. A mi się mocno wydawało że je napisałem i dodałem, choć istotnie, mogło umknąć. Na przygotowanie aplikacji o pracę mającej jakieś 20 stron tekstu i załączników zmarnowałem pół dnia.
Słuchając odpowiedzi tej pani urzędnik odniosłem wrażenie że nawet jakbym miał ten kwitek, to przecież jeszcze dowód osobisty tylko z jednej strony odbiłem. A mi się wydawało, że ta administracja to w ogóle mnie nie chce. Części dokumentów jakich żądali w ogóle nie mam- któż pobiera jakieś świadectwa że gdzieśtam kiedyś pracował? Są, jeśli już, to referencje, i to wszystko.
Czemu polska administracja jest tak biurokratyczna, tak nieludzka, chora? Już sama procedura rekrutacji powoduje że trafiają tam chyba odpowiednio inne, raczej zbiurokratyzowane osobniki. Sądzę że outsiderzy są tam niemile widziani, a całość procedur rekrutacji już na etapie ustalania warunków i wymogów wobec kandydatów często sprawia wrażenie że ustawia się je pod „upatrzone” osoby, żądając np. owego biurokratycznego stażu. Moja przygoda z biurokracją była incydentem, który potwierdził moje uprzedzenia.
Dziwne że jakoś brakujące kwitki wszędzie indziej można było donieść później tudzież dosłać. Znaczna część moich wniosków o stypendia czy granty była w jakiś tam sposób felerna, i zawsze jakoś się udało. Nawet wybierając się na uniwersytet w Niemczech podanie złożyłem dzień do terminie- dopiero wtedy się dowiedziałem o decyzji kolegi z ławki którego w młodości trochę naśladowałem.
Tutaj- ani dudu. Tylko się zdenerwowałem że naiwnie zmarnowałem swój czas na instytucję w której jakbym rządził, to chyba byłoby nieporównanie bardziej liberalnie i tolerancyjnie, a kwitki możnaby donieść później.
Inne tematy w dziale Polityka