Jest przykre, że w Polsce nie ma żadnej partii o liberalnym programie gospodarczym. I już nawet nie mówię o tak drażliwym dla katolików liberalizmie w kwestiach światopoglądowych. Chodzi mi o partię zwalczającą „Babilon” w gospodarce. Partię która zwinie granice państwa, i tak jak w Anglii na mojej dzielnicy, jedynymi państwowymi budynkami będą dom kultury, ratusz, poczta, może jeszcze parki i infrastruktura ulic, za wjazd na którą kierowcy czasami płacą (casus Londynu, podobne opłaty wprowadza kilka innych brytyjskich miast).
Po cóż państwowe uniwersytety? Niemiecki uniwersytet, na którym studiowałem, dziś już jest prywatną fundacją, ot, skomercjalizowano go. W Polsce wówczas zostalby bez państwowych środków, które dostają w zasadzie tylko uczelnie państwowe i kościelne. Inny uniwersytet na którym studiowałem ma status organizacji charytatywnej, i jest 80-ty w światowych rankingach (polskie najlepsze są w 4-tej setce). Tam przynajmniej starali się trafić do pierwszej 50-tki światowych uczelni, w Polsce państwowe uczelnie to najzwyklejsza do cna bezczelna mafia nepotyzmu i kolesiostwa. Przecież oni nawet nie ogłaszają konkursów na stypendia doktoranckie, stanowiska profesorskie czy wykładowców w prasie!
Ludzie w rządzie którzy to wszystko nadzorują doskonale wiedzą o skali gigantycznej korupcji. Przecież chyba nie są aż tak tępi by nie zwrócić uwagi ileżto ogłoszeń i konkursów ogłaszają uczelnie niemieckie, holenderskie czy brytyjskie. Wystarczy wziąć do ręki byle lepszą europejską gazetę codzienną. Aż trudno nie zauważyć tego natłoku ogłoszeń. Zresztą, ileż się o tym mówi na niezależnych portalach polskich akademików!
W Polsce- nic nikt nie ogłasza, układy i nepotyzm zamiast wolnego rynku i konkurencji. Polski doktor od czegośtam mający sporo dobrych publikacji w renomowanych czasopismach prędzej znajdzie pracę w Niemczech czy Anglii niż w skorumpowanej Rzeczpospolitej. Dziwi mnie bezczelność owych ministrów od szkolnictwa wyższego. Od lat tylko chowają się w gabinetach gdy wytyka im się że stoją na czele mafii bezczelnie chroniącej swoje posady przed konkurencją.
Ale takich sektorów są tysiące. Mój brat z długiego pobytu w Oksfordzie na kursie językowym wrócił pod wrażeniem tamtejszej komunikacji miejskiej. Na jego linii kursowało dwóch różnych przewoźników. Pasażerów zabierali już z chodnika między przystankami, potrafili czekać przy chodniku aż kobieta zamknie drzwi od domu byle tylko trafiła do ich autobusu, a nie do autobusu konkurenta. W Polsce na tym rynku mamy same monopole. Często kompletnie zdegenerowane, jak monopol kolejowy.
Chciałem jechać do miasta X. Wczoraj, o godz. 11. jedyne połączenie (nieco ponad 400 km) oferujące szybki czas przejazdu (tzn. średnio 60 km/godz.) kosztowało 113 PLN, ponieważ korzystałbym z pociągów dwóch przewoźników, jadąc jeszcze okrężną trasą dluższą o ponad 70 km. Doliczając bilet na rower do downhillu który zamierzałem zabrać ze sobą, zapłaciłbym ok. 150 PLN, pół tyle co bilet na samolot w tej relacji.
W Anglii superszybki ekspres kursujący na takim dystansie, z biletem kupionym dzień przed odjazdem (advance) kosztuje 53 funty (220 PLN), z tym ze ekspres jedzie owe 400 km z hakiem w czasie 2 godzin 11 minut zamiast 6 czy 7 godzin, jak polskie „superszybkie” pociągi PKP Intercity, kursujące w dodatku raz na dwanaście godzin, a nie co 30 minut, jak w Anglii. W Anglii zamiast budować linie wysokich prędkości resuscytowano 180-letnie zabytki kolejnictwa, jak się okazuje, na tyle skutecznie by pociągi pędziły po nich 200 km/h.
Do tego na owej 400-km relacji w Wielkiej Brytanii najniższa taryfa wynosi 6 złoty (1,5 funta), i jest to przejazd autobusem tanich linii megabus.co.uk. Można też podróżować tanimi liniami kolejowymi, ale nie na wszystkich relacjach: http://www.megatrain.co.uk . W Polsce za 6 zł dojadę może do Janek. U nas jedyny tańszy pociąg bezpośredni w owej 400-km relacji odjeżdża przed 6 rano, zresztą na tej trasie jest komunikacja zastępcza (remont torów), o czym się niedawno przekonałem, ale informacji o niej nie ma żadnej nawet na stronach przewoźników, nie wiem więc czy da radę autobusem przewieźć rower.
Jadać ostatnio jadąc w owej relacji musiałem pracować na komputerze. Szukałem wtyczki do laptopa. Nadaremnie, znalazłem jedynie nalepkę „zakaz laptopów” (przekreślony laptop) w czystej wagonie barowym! Czegoś takiego, takiego bezczelnego traktowania osób z laptopami w pociągach jak świat światem nie widziałem, chociaż sporo podróżuję koleją po Europie. PKP- ot, subsydiowane chamstwo i niekompetencja, i to za europejskie pieniądze.
Do tego dochodzi jeszcze kwestia bogactwa. Jest ono generowane poprzez większą oszczędność, większą wydajność pracowników. Dlatego na Zachodzie Europy od lat jest trend do prywatyzacji wszystkiego, gdzie sektor prywatny mógłby wykonać daną czynność taniej i oszczędniej niż sektor państwowy. Ta ilość pieniędzy którą ów prywaciarz zaoszczędzi, to przecież czyste bogactwo, złoto, nowy, powstały z samej tylko oszczędności i lepszej kontroli kapitał!
W Londynie TubeLines to prywatny operator państwowego metra (z usług drugiego prywatnego zarządcy zrezygnowano- był za drogi). Są szkoły zbudowane za prywatne pieniądze dla samorządów, szpitale zarządzane przez podmioty prywatne. Nie wspominając prywatnych portów morskich, autobusów, pociągów, a nawet całych linii kolejowych budowanych i eksploatowanych na zasadzie partnerstwa publiczno- prywatnego. W ten sposób powstała tam nawet placówka dyplomatyczna! Prywatne mosty, tunele, drogi są w Polsce wyjątkami, o reszcie można pomarzyć.
Kto mówi w Polsce jeszcze o deregulacji? W Nowej Zelandii, po wielkich jej falach w latach 80-tych bezrobocie wynosi 3,4 %, co oznacza 1 -procentowy brak rąk do pracy. Czy widzieliście na ulicy dwie konkurencyjne skrzynki operatorów pocztowych obok siebie? Tak wygląda liberalizm w praktyce w Nowej Zelandii. Nie wszystkie reformy temu krajowi się udały, część gałęzi gospodarki nie poradziła sobie na wolnym rynku, ale były to wyjątki, np. turystyczne koleje wąskotorowe, które, oprócz linii podmiejskich, zrenacjonalizowano.

W polskiej prasie codziennej tematy takie jak prywatyzacja, deregulacja, liberalizacja są nieobecne od lat. Nie ma nawet dyskusji liberałów z wrogami liberalizmu. Nie ma liberalnej gospodarczo gazety codziennej, mimo że nawet zwolennicy etatyzmu i interwencjonizmu mają swój „Nasz Dziennik”. Polscy liberałowie gospodarczy mogą pisać, ale do szuflady bądź internetowych sztambuchów tudzież efemerycznych kwartalników. Istnieje UPR, ale zwolennikom dogmatycznego filozofa Janusza Korwina- Mikke do praktyki gospodarczej bardzo daleko. On sam jest oskarżany na liberalnych portalach o ośmieszenie liberalizmu gospodarczego, spłycenie go do chwytliwego populizmu zastępującego Realpolitik.
Polskie relikty PRL-u mogłyby odejść gdyby znalazł się Augiasz któryby to wszystko spuścił do rynsztoka, np. rozbijając państwowe monopole na mniejsze podmioty i je prywatyzując. Ale niestety, nasz polityczny światek, nawet partii pozaparlamentarnych, nie obfituje w nic mającego typowo liberalne cele polityczne w dziedzinie gospodarki. Programu gospodarczego PD nie sposób niemal odróżnić od programu SLD, wszystko walczy o polityczne centrum. Liberalizm gospodarczy ma w Europie od 25 do 10 % wyborców. W Polsce jest tak naprawdę nieobecny- duże partie walczą o pełnię władzy, a nie o jakieś 10 %. Innych nie słychać albo nawet nie mają programu.
Nie mamy czegoś takiego jak walczące o wolny rynek niemieckie FDP, także dlatego że z taką ideologią w Polsce zdobędziemy 10 % głosów, ale nie 50 %. Mimo to w Europie Zachodniej czy Japonii liberałowie często są 3 czy 4 siłą, po chadekach i socjalistach, a przed zielonymi. Są często języczkiem u wagi różnych koalicji. W Polsce nie ma chętnych na zajęcie tej politycznej niszy.
Być może gospodarczy liberałowie nie chcą robić czegokolwiek za darmo, a będąc de facto nową siłą, musieliby na początku do politycznego interesu i do prowadzonych kampanii dokładać grube pieniądze i wkładać bezpłatnie swój czas, póki nie przekroczą progu 3 % głosów uprawniającego do budżetowego dofinansowania. W Polsce nawet polityka jest deficytowa. Być może dlatego mamy w niej wciąż te same twarze które dekadę temu przekroczyły magiczny Rubikon uprawniający do życia z polityki.
A może nawet liberałów gospodarczych w Polsce nie ma- wszak poglądy liberalne na gospodarkę wymagają szczegółowej wiedzy ekonomicznej i przede wszystkim doświadczenia.
Inne tematy w dziale Polityka