Polskie kolonie nie mają prawa nie tylko do niepodległości, ale nawet do autonomii. Te skolonizowane przed 64 laty ziemie są dziś terenem bez pracy, terenem ruin dawnych fabryk. Owe fabryki po czeskiej stronie udało się jakoś prywatyzować czeską kuponovką, a po polskiej stronie prywatyzacja odbyła się totalnie egzotyczną metodą owych NFI, która raczej okazała się porażką. O ile w Czechach wiele fabryk wróciło w ręce przedwojennych właścicieli, w Polsce w takim Lubsku mienie przejęli, owe fabryki kupili za bezcen rozmaici ludzie z Warszawy. Niekiedy nic nie sprywatyzowano.
Dziś fabryki rozebrano dla cegieł, a w ruinach tego ongiś fabrycznego miasta kręcono nawet film dokumentalny o wybuchu bomby atomowej w Hiroshimie. Tylko wystarczyło rozrzucić poprzypalane manekiny, sceneria stała. Ongiś przez Lubsko pociągi magistralą do Berlina pędziły 160 km/godz., można było dotrzeć w godzinę czy do Berlina, czy do Wrocławia. Ongiś najszybszą i najważniejszą linię kolejową Śląska rozebrano dla złomu. Dworzec spalono.
Człowieka z Lubska spotkałem dziś na stoku, jechałem z nim na krzesełku, więc miał czas mi poopowiadać. Po studiach wrócił do swojego Lubska, ale przesiedział rok. Nie ma miejsc pracy- mówi. Jak już się zdobędzie stanowisko, to nie ma szans na żadną karierę, pracuje się na danym miejscu do emerytury, bojąc się by nie stracić pracy bo może to oznaczać długotrwałe bezrobocie. Wraz z kilkorgiem znajomych z Lubska całą paczką zapakowali się i wyprowadzili się wspólnie do Gdańska. Ustawili się, pokupowali domy czy mieszkania. Nie narzekają. Ale o swoich rodzinnych ziemiach opowiadają z przerażeniem. Jego rocznik z Lubska rozsiało po całym świecie, a w rodzinnym Lubsku nie może trafić niemal na nikogo znajomego.

Człowiek z sudeckiego Mirska mieszka dziś w Dusseldorfie. Przywiózł znajomych Niemców na tygodniowy wypad w góry. Ależ tak, z Mirska wszyscy uciekają. Tam nie ma co robić, totalny marazm- opowiada. On mówi że młodzi ludzie wyjeżdżają za granicę, podróżują, potem wracają do swoich rodzinnych miejscowości i jedyne co mogą zrobić to znów wyjechać. Tam jest tak straszno, nudno i biednie, że nie ma szans by zostali choć na chwilkę. Więc to koło się napędza, bo nikt nie chce tam zostać choć na chwilę by cokolwiek zmienić. Stąd się wyjeżdżam, wyjeżdża, wyjeżdża. Dobrobyt zaczyna się 40, 50 kilometrów dalej i wszyscy go widzą… Tutaj nie oszuka TVP, nie omami Wybiórcza.
Różnica polskiego przygranicza z Niemcami i Czechami jest mniej więcej taka jak Rumunii do Niemiec. A kiedyś, w średniowieczu, to te ziemie były najbogatsze w Europie. Przed 70-ciu laty były tak samo zamożne jak przygraniczne tereny Czech czy RFN. A ja sam pamiętam że kiedyś to były najbliżej Berlina i sporej części Niemiec położone góry. Z Karpacza kursowały nawet bezpośrednie pociągi do Amsterdamu, a co dwie godziny ekspres do Berlina. Dziś chcą wypruć szyny kolejowe do tego kurortu. A wszystkie te kurorty wyglądają jakoś tak podupadle. W większości wciąż państwowe (np. FWP) lub komunalne domy toczą jakieś grzyby i pleśnie, tynk odpada płatami. Widać coraz więcej prywatnych nieruchomości, ale Karpacz przy czeskich kurortach nadal wygląda jak zapleśniałe muzeum socjalizmu. Jakaś totalna szarzyzna, brudne fasady domów. Deszczowo i ponuro.
Gdy wracałem z dość normalnych Czech, oczy wyłaziły mi z orbit. Pstrykałem komórką zdjęcia rozpadających się centrów przygranicznych polskich miasteczek, tych slumsów, których zakłamani do cna albo totalnie ogłupieni polscy dziennikarze nigdy nie nazwą po imieniu. Slumsem jest Legnica, a co dopiero Wałbrzych. Gnije Jelenia Góra. Zapach grzyba czuć na ulicach. Te ziemie po 64 latach polskiej kolonizacji są zdewastowanym strzępem dawnej świetności. Pociągi jadą 3-4 razy dłużej niż 70 lat temu, tory zdewastowano. Drogi są w większości takie jak zostawili je Niemcy, jedynie wymieniano nawierzchnię.

Tu się nic nie zmieni. Nawet jedna z kolejek na szczyt w Karpaczu to pojedyncze krzesełko na widok którego mój sędziwy już rodzic stanął jak wryty- było takie jak w jego młodości. Zaś ta w Szklarskiej Porębie też nie jest nowoczesna. Od lat znajomi jeżdżą do Czech na snowparki, do kurortów po polskiej stronie wpadamy tylko z rzadka, bo bliżej. Tu nie ma nawet snowparków.
Te ziemie są okupowane. A ci ludzie nauczyli się żyć pod butem i knutem Warszawy. Dla kogoś wiedzącego co się dzieje tuż za granicą, w takiej Saksonii czy Brandenburgii samej się rządzącej, ów polski system to czysta okupacja. Tutaj o wszystko, czy to o pieniądze na drogę, czy na szpital, czy szkolnictwo, jeździ się do Warszawy. W Niemczech o tym wszystkim decyduje się lokalnie, i tylko część funduszy odprowadza się do rządu federalnego, a więc odwrotnie jak w Polsce. Nawet uniwersytetami zarządzają regiony, i zwykle zawzięcie między sobą konkurują o każdego mieszkańca.
Natomiast tu, po polskiej stronie, jest tragicznie źle, a perspektywy są jak na terenach popegeerowskich. Ale będzie jeszcze gorzej gdy zaczną się tu kurczyć miasta, bo luki pokoleniowej nie będzie komu zapełnić. Polskie kolonie, bo przecież te ziemie skolonizowano, to dziś, poza Wrocławiem i okolicami, festiwal rozpadu, grzybów, spadających tynków, rozpadłych torów, miast -slumsów. Nie wierzycie? Tu trzeba rewolucji, tak potrzebnej w kraju gdzie okrągły stół był tylko zwiększeniem się liczby twarzy przy żłobie.
Może trzeba nie obawiać się tego o czym szepcą po kontach tutejsi ludzie- rozrzucenia ulotek o referendum za odłączeniem się od Polski. To przecież szansa dla tego regionu, dla tych polskich kolonii. W Szczecinie mówią że nawet 40 % ludności byłoby za. Za ogłoszeniem secesji. Polskie przygranicze mogłoby być nową Transdniestrią, nieuznawaną ziemią niczyją, rządzącą się jednak własnymi prawami. Ale ludzie wolą stąd wyjeżdżać zamiast cos zmieniać. To dlatego tu niemal nie ma elit -jest na nie za biednie. Ci ludzie nie powinni już czekać. I ci sprytniejsi jak zwykle nie czekają.
Inne tematy w dziale Polityka