Rozmowa przy barze. Gadamy o szkolnictwie w Polsce. Mówię że ludzie, nawet ci co rządzą gospodarką, to chyba ekonomii nie znają. Na konferencjach ich spotykam i rozmawiam, i jestem lekko zdruzgotany. Potem opowiadam o tym do jakich szkół chodziłem, i nagle moja rozmówczyni się ożywia. Też jako nastolatka chodziła do szkół poza Polską. Wróciła do Polski, trafiła do szkoły w latach 90- tych. Nagle się okazało, iż za to że wygłaszała własne poglądy, lądowała na dywaniku u dyrektora. W polskiej szkole wymagano nie własnych opinii, własnych poglądów, co wręcz za nie karano. Uczono wręcz by się nie wychylać. I to już nie w czasach komunistycznych.
Coś, co w austriackiej szkole było wręcz wymagane- własna opinia- tutaj było nie tyle zbędne nawet, co szkodliwe i w ogóle burzyło „ustalony porządek”. Moja rozmówczyni zapał do wygłaszania swoich osobistych opinii przypłaciła repetowaniem klasy. Jednocześnie jest dziś piękną i inteligentną kobietą. Trudno znaleźć u niej jakieś intelektualne niedostatki. Organizuje koncerty i imprezy kulturalne.
Miałem szczęście chodzić do szkoły poza Polską, gdzie bez przerwy odpytywano mnie z rozmaitych poglądów. W zasadzie jakąś ogromną część czasu spędzałem na pisaniu tego co na dany temat sądzę, myślę etc. W tym, jak pamiętam, odpytywano także poglądów politycznych- chocby poglądu na demokrację. Był przedmiot o nazwie wychowanie obywatelskie, prowadziła go nasza wychowawczyni, „podobno lesbijka”. Z poglądów politycznych odpytywał także sympatyczny pan na historii. Miał chyba mocne serce, bo wtedy, w młodości, takie rzeczy sądziłem że można było zawału pewnie dostać. Konserwa byłem. Kilka razy udało mi się wzbudzić konsternację. Jak głębokie pytania mi wówczas zadawano, zrozumiałem dopiero po latach.
Wszystko działo się na wiosce, w wiejskim gimnazjum. Sowicie opłacono nauczycieli z niepostkomunistycznej części Europy Zachodniej, by zechcieli się przenieść na prowincję. Podobnież na studiach- tu także pozyskano wykładowców bez „komunistycznego” stażu. Zapewne i im płacono więcej, choć tego akurat nie wiem. O ile wyższe pensje „zachodnich” nauczycieli w byłym DDR mocno komentowano, o tyle tutaj nie mówiono nic. Wykładowcy przybyli z Zachodu tylko raz byli przedmiotem czyjejkolwiek uwagi. Jeden z moich ówczesnych rozmówców zauważył wówczas że mieszkali on w większości w WG's, wspólnych mieszkaniach w rodzaju mieszkań studenckich, wszyscy mężczyźni razem. Nie wiem jednak czy kogokolwiek poza nim interesował ten temat.
Po latach czasami uczę dzieci sportu, capoeiry. Nie wierzcie w naukę sportu w szkołach państwowych. Można mówić o ofiarach szkolnictwa, o pozorowaniu nauki czegokolwiek. Co potrafią przeciętni ludzie po polskich szkołach? Dorośli ludzie po polskich podstawówkach nie potrafią zrobić gwiazdy. Stanąć na głowie podpierając się rękami. Z dziećmi jest jeszcze gorzej. Nie wiem jak ktoś chce nauczyć czegokolwiek gdy jeden nauczyciel przypada na nierzadko 20- 30 dzieci. Chcąc nauczyć czegokolwiek dokładnie, dla tych początkujących w mojej opinii musi być jeden uczący na trzech. Inaczej- nawet nie wyłapiemy błędów.
Mnie jako dziecka nikt niczego nie uczył, albo tyle co nic. Szkoła państwowa pod tym względem była zupełną porażką. Gwiazdą sportu na pewno nie byłem. Trików w koszykówce uczyli mnie jedynie kumple. Mojego świetnie grającego w kosza kumpla Wilka koszykówki uczył tato. Dopiero po latach, po ukończeniu studiów, na nowo odkryłem sport.
.
Organizujący treningi dla dzieci mój kumpel zauważył, że dziś oferując zajęcia dla dzieci konkurujemy z konsolami do gier, komputerami. Większościom dzieci oferuje się tylko jakieś obowiązkowe archaiczne wychowanie fizyczne, które zapewne wygląda tak jak za mojej młodości- pan rzucał piłkę do siatki czy kosza i szedł sobie do kantorka. W porównaniu z każdą porządną szkołą sportu jest to hucpa i oszustwo.
Nie wszędzie tak jest- w Wielkiej Brytanii nasza grupa uczyła capoeiry angoli dla nauczycieli wychowania sportowego w szkołach podstawowych. Ci z kolei uczyli swoich uczniów. W Polsce zaś jeśli się jeszcze czegoś uczy, jakichś przewrotów, stania na głowie i podstawowej gimnastyki, to nie składa się tego w jakąś sensowną, mniej nudną i suchą całość. To jest jakieś XIX-wieczne podejście. Nie mówię żeby masowo uczyć dzieci capoeiry, są inne sporty. Ale na pewno trzeba zerwać z tym archaicznym modelem. Sport powinien być grą, zabawą, kulturą, czymś ciekawym a nie nudami.
W Niemczech przedmiot sport przypominał jakieś ogromne akcje logistyczne. Planowaliśmy jak prawdziwe teamy- rozstaw zawodników, na tablicy smarowaliśmy jakieś taktyki gry. Do dziś na boisku kombinuję nad taktyką, blokami, sporo myśląc, czego w polskiej szkole nie robiłem- w ogóle o tym nie było mowy. Dziwne- uczono także ogromne ilości teorii sportu, budowy mięśni, wiedzy biologiczno-chemicznej. Były zajęcia teoretyczne sportowe i sprawdziany teoretyczne z chyba tej części wychowania fizycznego którą w Polsce uczy się na AWF-ach. Miałem wrażenie kończenia AWF-u w ramach wiejskiego gimnazjum.
Widzę jak wiele z dzieci est strasznie rozkojarzonych. Mają problemy bo ciągle gdzieś odlatują myślami, orbitują. Najgorzej jest z tzw. trudną młodzieżą. Znajomi którzy takimi dziećmi się zajmują w różnych projektach wywchowawczych, mówią że jeden nauczyciel może maksymalnie ogarnąć trójkę dzieci.
Takie małe dzieci po lat 10 to już są małe skejty, strasznie sprytne, mające własne poglądy i własny styl. Nauczysz je jak wykręcać ręce, to ci je, hihi, wykręcą, testując czy dany trik działa....
W Polsce cały temat „inwestowania w przyszłość”, jest zdaje się zapomniany. Jeśli cała działalność w zakresie pozostałych przedmiotów w polskich szkołach wygląda tak jak walczące z gwiazdą czy stanięciem na głowie dzieci czy nawet dorośli, to jesteśmy na dnie. Jakieś ogromne masy ludzi nie potrafią nawet pływać, w te wakacje uczyłem chyba ze dwie osoby. Jak to jest jeszcze możliwe?
Inne tematy w dziale Polityka