W Polsce zanikła opera. Nie ma jej poza 10- 11 największymi miastami kraju. Tymczasem w Niemczech teatrów operowych jest 95. Na 150 wszystkich teatrów ogółem. W Czechach- proporcje podobne. Tylko w Polsce pożegnaliśmy teatry muzyczne.
Upadek opery dotknął przede wszystkim wszystkie mniejsze miejscowości. Wszystko co mieści się pomiędzy 30 a 300 tysięcy mieszkańców. To tutaj doszło do operowej rzezi. To w takich miejscowościach przed II wojna światowa działały teatry muzyczne, po których dziś nawet słuch zaginął. Zabiliśmy polską sztukę.
Dostęp do produktów kultury jest dramatycznie różny w różnych regionach kraju. Na prowincji nie ma nic, a w Warszawie oferta jest tak nasycona że na koncerty przychodzi nawet po 20-30 osób. Jeśli zaś jakiś koncert jest w mieście powiatowym, zwala się całe miasto i okolica. Bo coś się wreszcie dzieje.
Na prowincji nie ma teatrów. Nie ma koncertów. Nie ma niemal niczego. Jest TVP. Jest Polsat. Są plakaty informujące zwykle o szkole nauki jazdy. Skąd ludzie mają być tam inni? Skąd mają mieć inną kulturę? Gospodarka wolnorynkowa oper i teatrów nie zapewniła, już przed II wojną światową wisiały na dotacjach. Ale były, i w takiej śląskiej Świdnicy grały pełną parą, po 300 sztuk rocznie, praktycznie codziennie coś.
Dziś- nie dzieje się niemal nic. Kultura tabloidów. Najazd hunów. Żołnierze radzieccy po II wojnie światowej zalali betonem orkiestron – taki kanał, galerię dla orkiestry w legnickim teatrze... Polacy tego już nie odtwarzali. W wielkich bólach zrodzono co najwyżej zwykły teatr.
W wielu miejscowościach nie ma nawet zwykłego teatru, o muzycznym nie mówiąc. Mniejsze miejscowości potrafią być bardzo zamożne- jak Lubin czy Polkowice, a nie uświadczymy tam niemalże żadnej oferty kulturalnej. W pobliskim Głogowie miejscowa opera to jedyny już zrujnowany gmach publiczny tamtejszego starego miasta. Miasta po kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców, konurbacje po pół miliona mieszkańców dają swoim mieszkańcom nic niemal.
W Polsce rozpuszczone i przyzwyczajone do państwowego darmowego opery przestały nawet organizować bale charytatywne, wielkie otwarcia sezonu, na które mogłaby się udać cała miejscowa śmietanka w liczbie kilku tysięcy. Zebranie funduszy na roczną działalność wydaje się że nie powinno być aż takim problemem, ale po cóż, skoro pieniądze da również i nie chodzący do opery podatnik.
W Polsce to wszystko udałoby się na powrót uruchomić, gdyby pieniądze- znaczone- na kulturę i sztukę- przekazać samorządom niższego poziomu. Albo chociaż zmusić samorządy województw, by te, zamiast koncentrować ofertę kultury zwykle w stolicy regionu czy kilku największych ośrodkach, przeprowadziły jej decentralizację. Skoro w zamożniejszych Niemczech normą jest ogrywanie przez jeden zespół operowy czy teatralny regionu szeregu teatrów w całym regionie, to czemu tak nie może być w Polsce?
Video: Balet Narodowy Węgier- HNBC, utwór Michaela Nymana
Inne tematy w dziale Kultura