Touchdown Berlin. Jest to 4,5-milionowa aglomeracja tuż przy polskiej granicy. Dla tutejszych mieszkańców Polska jest białą plamą na mapie. 36-milionowy kraj traktowany jest niemal tak jak traktuje się niedemokratyczne reżimy. Polska jest z taką atencją odbierana przez zwykłych ludzi, przez przeciętnych niemieckich obywateli.
Między Polską a Niemcami nie ma takich relacji jak między Niemcami a Węgrami czy Niemcami a Czechami. Polska niemal nie istnieje na tutejszej agendzie, albo jest opisywana jako nudny kraj wódki, gdzie co prawda już nie ukradną od razu twojego samochodu, ale się tak upijesz na wódczanej imprezie że owe kluczyki zgubisz, i wówczas owe „skillsy” Polaków do otwierania cudzych samochodów mogą ci pomóc dostać się dzięki uprzejmości miejscowych do swojego auta i wrócić do domu.
Polska przypomina radykalny wschód. Zarządzaliście kiedyś jakimś przedsiębiorstwem w Polsce? Braliście udział w procesie zbiorowego podejmowania decyzji? Polska przypomina pod względem kulturowym mocno skostniałe i hierarchiczne społeczeństwo chińskie niż bardziej kolegialne i otwarte społeczeństwa Europy Północnej. Nie jesteśmy krajem kolegialnego podejmowania decyzji. Jest mi niebywale trudno wyegzekwować nawet te prerogatywy wpływu na decyzje które do mnie prawnie należą. Kolegialne zarządzanie i dyskutowanie decyzji- w Polsce jesteśmy na podobnym poziomie kultury korporacyjnej jak kraje tkwiące jeszcze w totalitaryzmach.
Czekając na opóźniony samolot na lotnisku w Bonn przeglądałem prasę. Narastała we mnie wściekłość. Wściekłość na to że żyję w kraju idiotów zapewne. Tutejszą prasę chciałoby się kupować naręczami. Świetni pisarze, wyborne tematy. Znani filozofowie porządkują metanarracje, robią paralele między epokami, człowiek niemalże spóźnia się na samolot wynosząc z księgarni na lotnisku nawet niedrogie książki z wielkimi mądrościami na aktualne tematy. W Polsce- tego nie ma. Zupełnie inny rynek wydawniczy.
Polska, ten Meksyk Niemiec, jest nawet możliwe że nie zarządzana z Polski. Teza o Polsce jako kondominium jest w mojej opinii nader trafna, jeśliby patrzeć na choćby pozycję kraju w rozmaitych rankingach wolności gospodarczych czy łatwości prowadzenia biznesu. Z racji upartego kręcenia się przy świeczniku w roli słuchacza i obserwatora (nie korzystam z pośrednictwa mediów komercyjnych w zbieraniu wiedzy o kraju) mogę wysilić się na kilka tez.
Wśród żyjących tu nielicznych „osób o pewnej wiedzy” wyrosła koncepcja traktowania Polski jako rezerwuaru taniej siły roboczej. Żyje się i wydaje- na zachodzie Europy. W Polsce jest strefa biedy. Tutaj realizuje się biznesy na zasadzie eksploatacji zasobów taniej siły roboczej,. Żyć zaś w tym kraju- nie sposób. Dzieci do miejscowej szkoły posłać nie można, chyba że zechcemy ich wpędzić w życiowe kłopoty i skrzywić ich chęć do życia. Uniwersytety to w najlepszych 2 przypadkach odległa 4. światowa liga, a najczęściej są to półoszustwa poza wszelkimi rankingami. Wykładowcy fabrykują egzaminy przymykając oczy na ściąganie, cały system egzaminowania jest kompletnie niespójny ze światowymi standardami, o samym procesie nauki nie mówiąc.
Gdy się podziwia zakres różnic, nabiera się wrażenia, że czegoby się nie tknąć, to trąci jakimś oszustwem. Oszukana oliwa, kawa, owoce, soki. Podobno istnieje w Warszawie sklep z proszkami do prania, sprzedający „prawdziwe” proszki, co opisującemu owe polskie dziwy autorowi przewodnika po Polsce wydawało się jakimś absurdem. Aha, równie oszukane media sprzedające treści tabloidowe pod hasłem wysokiej jakości. Oszukana telewizja. Być może- poprzez analogię- produktem wątpliwej jakości jest też cały system rządów? Polska może na przykład być kondominium dwóch koncernów telewizyjnych, zarabiających każdy po kilkaset mln PLN rocznie i zadowolonych z określonego status quo.
Kraj Polska z jego strukturami może być takim samym oszustem jak wszystkie wymienione powyżej sektory. Bo kraj tworzą ludzie, obywatele posiadający pewne normy obyczajowe i kulturowe. Zasób tych norm i obyczajów w Polsce jest bardzo ubogi. Zasób obeznanych kulturowo obywateli o minimalnym wykształceniu jest moim zdaniem bardzo niewielki, możliwe że grupa takich osób liczy w Polsce kilkaset osób. Reszta to osoby z deficytem informacji lub o odmiennej kulturze, odmiennej na tyle by mówić o izolacjonizmie kulturowym w którym tkwi w mojej opinii większa część społeczeństwa kraju.
Jeśli zaś miałbym wyliczyć osoby o których osobiście wiem że są zorientowane, posiadają jakiś minimalny zasób wiedzy akademickiej na europejskim poziomie i w jakiś sposób są obywatelsko zaangażowane, to kończę na stu kilkudziesięciu osobach, wliczając znanych mi reprezentantów świata nauki.
Polskie elity? Jestem za. Ale widzę tylko zapracowane jednostki, nie stanowiące nawet grupy porozumiewającej się w jakiś skoordynowany sposób. Jakieś medium tego środowiska, gazeta może? Nie ma. Jest jakiś „Niezbędnik intelektualisty” który może reprezentuje jakiś standard, są wydawane w kilkuset egzemplarzach kwartalniki. I to wszystko.
Polskie elity- ileto set osób? W Niemczech, sądząc po nakładach opasłej prasy, mającej dodatki felietonowe, wkładki literackie, świetne sekcje gospodarcze, są to dziesiątki tysięcy osób. W Polsce? A co w Polsce może robić intelektualista? Do jakiej szkoły miałby posłać swoje dzieci? Gdzie miałby pójść posłuchać współczesnej muzyki, gdzie miałby obejrzeć współczesną operę? Skąd miałby zarobić by kupić prasę codzienną dobrej jakości, tą niepolskojęzyczną, kilka razy droższą od tabloidów? W Polsce zarobki są kilkakrotnie niższe w większości sektorów gospodarki, ceny zaś są niewiele niższe albo nawet wyższe (ceny mieszkań, towarów importowanych etc.).
Skąd się niby miałby nawet tu taki intelektualista znaleźć, skoro nauka niemal nie istnieje, a by czegokolwiek nauczyć się na światowym poziomie, należy zwykle wyjechać poza polskie granice?
Polska się zmienia, ale to proces ucieczki mózgów. Miasta o ongiś atrakcyjnej ofercie kulturalnej dla młodej awangardy- jak położona 50 km od granicy niemieckiej Zielona Góra- w ciągu 5 lat zmieniły się na miasta zdominowane przez kulturę masową, ba, większa część oferty kulturalnej po prostu zanikła wraz z masową emigracją całych pokoleń. Miasta te utraciły swoją konkurencyjność z innymi ośrodkami. Niepodobna do nich dotrzeć transportem zbiorowym z obsługującego je portu lotniczego (Berlin-Schoenefeld nie ma połączenia z Zieloną Górą), przejazd do największego miasta po polskiej stronie (Zielona Góra- Wrocław) odbywa się dwu- do trzykrotnie dłużej niż 70 lat temu.
Demokracja lokalna? Z zainteresowaniem przeglądnąłem lokalną prasę Zielonej Góry. To dwa tabloidy. Jakakolwiek dyskusja była spłycona do może kilkunastu zdań w których można by zawrzeć wypowiedzi wszystkich cytowanych w mediach kandydatów. Demokracja? Tak, z tabloidów. W podobnym mieście lepszej części Europy Zachodniej istniałyby dwa-trzy tytuły prasy codziennej wysokiego rynku, na temat programu wyborczego poświęcających bez porównania więcej miejsca.
Krytykujący rząd ekonomiści mówią o ekonomii asfaltu i stadionów jaką realizuje ten rząd. Prasa alternatywna przedrzeźnia te wysiłki, pointując je hasłem "igrzyska, a gdzie chleb?" Dodam moja opinię: obecnie rządzący to ludzie którzy możliwe że Europę Zachodnią poznawali jadąc samochodem osobowym na stadion piłkarski. W Europie Zachodniej nazwalibyśmy ich populistami. To nie są ludzie którzy egzystowali w średnich nawet warstwach społeczeństw Europy Zachodniej. Ci ludzie nie mają wiedzy o całym wnętrzu tych społeczeństw, dostrzegli jedynie kilka zewnętrznych artefaktów, interesujących może konsumentów o niewyszukanych aspiracjach.
Platforma Obywatelska realizuje nowy typ populizmu. Ma jednocześnie poparcie telewizyjnych stacji infotainmentowych. Jest widziana jako alternatywa dla obyczajowo radykalnej partii o profilu narodowym, wciąż widzianej jako zagrożenie.
Jednocześnie nie ma, i nie może być, żadnej znaczącej alternatywy. Przecież problemem jest skompletowanie kadry specjalistów, ekspertów niższego szczebla w ministerstwach. Po zmianach rządów urządza się łapanki, dzwoni do osób „coś wiedzących”, przy czym nierzadko osoby te nie mają wiedzy nawet studenta przeciętnej uczelni zachodnioeuropejskiej, mimo litanii tytułów. Są czasami specjalistami nauki już nieaktualnej, tej sprzed 1989 roku. Dla przykładu w polskich naukach politologicznych czy ekonomicznych zmieniło się po tej dacie bardzo wiele.
Ciekawe skąd swoje zasoby ludzkie miałaby wziąć nowa alternatywa polityczna? Kończąc temat: nie ma, i w najbliższej przyszłości takich zasobów kapitału ludzkiego nie będzie. Jeśli kiedykolwiek rządziłbym, bez cienia wahania skompletowałbym rząd i wyższą kadrę ministerstw w większości z zagranicznych ekspertów i specjalistów, a stan taki utrzymywałbym przez jakieś dwie dekady. Wywołałoby to zapewne skowyt mniej zorientowanych w tutejszych realiach. Ale wg mnie to jedyna szansa...
Inne tematy w dziale Polityka