Lektura Dzienników więziennych Hansa Fallady uświadamia aktualność starej prawdy-każdy z nas jest ideałem w swoim mniemaniu. Wprawdzie w książce pisarz nie stara się przedstawić siebie jako ofiarę systemu nazistowskiego, nie stara przedstawić siebie jako walczącego opozycjonistę, widać jednak,iż stara się za wszelką cenę usprawiedliwić swoje postępowanie, swoje milczenie czy flirt z narodowym socjalizmem. Fallada nie był członkiem NSDAP, spotykał się jednak z nazistowskimi bonzami, z artystami hołubionymi przez reżim, pisał scenariusz filmu, który ostatecznie nie został nakręcony, czy książkę o wyraźnym podtekście antysemickim. Właściwie gdyby nie rozgrywki wewnątrz partii nazistowskiej, życie Fallady potoczyłoby się mniej więcej jak kariera tytułowego Mefista z filmu Istvana Szabo, pisarz tworzyłby na zamówienie reżimu, wiódłby wygodne życie w nowej rzeczywistości, a my nie mielibyśmy okazji, by zapoznać się z samooczyszczającą relacją pisarza z okresu III Rzeszy. W relacji tej Fallada kreuje się na ofiarę systemu, ofiarę, której wprawdzie nie gnębiła oficjalna władza, ale lokalni, pomniejsi bonzowie partyjni. To oni łamali prawo, ich postępowanie utrudniało życie zwykłych obywateli, zwłaszcza tych, którzy nie pasowali do ich wizji lokalnej społeczności. Jednocześnie Fallada usprawiedliwić własną bierność, brak sprzeciwu. Strach nie jest, zdaniem Fallady usprawiedliwieniem, to odwaga tych, którzy po 1934 roku znaleźli się poza granicami Niemiec, była odwagą pozorną- czy było bowiem odwagą krytykowanie reżimu nazistowskiego w Los Angeles?
Książka Fallady jest więc nie tylko opisem stosunków w III Rzeszy, ale również ciekawym opisem relacji człowiek-państwo totalitarne. Jej ułomność wynika z tego, iż nie została nigdy skończona, prawdopodobnie pisarz zakończył ją by nie opisywać zbyt szczegółowo nieco bardziej wstydliwych epizodów swojego życia. Ale czy teraz, po latach możemy mieć do niego o to pretensje?
Inne tematy w dziale Kultura