„Wszystkie mity służą jakimś celom. W miarę jak te cele się zmieniają zmianie ulegają również same mity” /Norman Davies – Polska mitologia narodowa”
Z wielkim smutkiem i pisząc wprost – z poczuciem niesmaku - słuchałem słów (LINK do - Wałęsa i bzikowata interpretacja historii) wielce zasłużonego dla Polski profesora Normana Daviesa. Co prawda zastrzegł się, że zadaniem laudatora jest chwalenie, ale jaki wawelski diabeł go podkusił, by brutalnie zaatakować kolegów historyków. Co go skłoniło do kpienia z ich badan naukowych ?
Norman Davies dołączył do nagonki na Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, którzy podjęli pionierski trud badania archiwaliów z lat siedemdziesiątych.
Druzgocąco brzmiały słowa Daviesa - „Złośliwa mitologia rozszerza się lepiej niż solidna historiografia, a ludzie często robią z dziejów to, co im się podoba.” Miażdżące dla historyków było przyrównanie ich pracy naukowej o Wałęsie do kuriozalnego zjawiska z jakim się Davies ponoć spotkał w Japonii. Określił to zjawisko - "bzikowatą interpretacją historii".
„Chyba w Kioto na wielkim uniwersytecie poznałem nobliwego profesora, specjalistę od historii Polski, który wymyślił sobie, że kluczową rolę w jej dziejach odgrywa sól. Dla niego najważniejszym miejscem w Polsce jest oczywiście Wieliczka. Rozbiory Polski tłumaczył przez fakt, że akurat Wieliczka przeszła do rąk Austriaków. I wielkość "Solidarności" wynikała z nazwy, której pochodzenie wziął od "daru soli", czyli "solidarność". Słowo honoru. On o tym potrafił mówić godzinami. Dla niego żupy krakowskie to: żurek, krupnik i ogórkowa.”
Anegdota, że boki wprost zrywać – i zgromadzeni w sali zamkowej zrywali wyfraczone boki. Wałęsa rechotał jak pamiętnej nocy czerwcowej rechotał z galerii sejmowej obalając rząd Olszewskiego, z tym, że wówczas w rechocie wtórowali mu Drzycimski, Wachowski i ksiądz Cybula, a na Zamku marszałek Komorowski, prezydent Waltz oraz były metropolita gdański arcybiskup Gocłowski.
Specjalistów od historii Polski w Japonii nie jest zbyt wielu, dlatego dziwi słaba profesorska pamięć – asekurancko Davies pisze, że zbzikowanego profesora spotkał „chyba w Kioto” … chyba, że jest to anegdota – jak przypuszczam - wymyślona na potrzeby zamkowej gawiedzi.
I pamięć Daviesowi nie dopisuje, gdyż tak lekko i gołosłownie dezawuuje pracę innych – jakby sam zapomniał co go samego spotkało. Otóż gdy kandydował na wakujące stanowisko na uniwersytecie w Stanford - prestiżowy amerykański uniwersytet - jego kandydatura została odrzucona z uzasadnieniem, że kwalifikacje historyczne Daviesa „nie spełniają tamtejszych standardów akademickich”.
Lucy Dawidowicz zarzuciła mu - “po mistrzowsku wymazywanie antysemityzmu z kart polskiej historii”. Davies (według Dawidowicz) rozgłaszał, iż fiasko jego kandydatury to efekt knowań „komórek syjonistycznych". Davies złożył pozew przeciwko profesorom tego uniwersytetu.
Ale od początku … sięgam do wyboru publicystyki Daviesa „Smok wawelski nad Tamizą”. Na marginesie, gdyby Davies przeczytał na nowo swoje eseje: Rozdział „Czyja historia” - „Historię piszą zwycięzcy”, „Tradycyjne rozróżnienie między historią jako nauką a historią jako sztuką", czy w końcu swój list „W odpowiedzi Dawidowicz”, to łatwo powinien spłonąć ze wstydu, czy też oblać się jego rumieńcem.
Profesor historii Davies mówił na zamku:
„Niestety, złośliwa mitologia rozszerza się lepiej niż solidna historiografia, a ludzie często robią z dziejów to, co im się podoba.” oraz „Trzeba powiedzieć jasno: są to śmieszne, sekciarskie gry równoległe, podobne do teorii, że kula ziemska jest płaską tacą na ramionach wielkiego słonia.”
A w jego książce czytam - pisał te słowa w swojej obronie, gdy zarzucono mu nie trzymanie standardów naukowych:
„Bez podania jakichkolwiek dowodów Dawidowicz stwierdza, że mój rozdział poświęcony społeczności żydowskiej w Polsce „roi się od błędów, nieporozumień, przeinaczeń i przesądów". Każdy student pierwszego roku, który pozwoliłby sobie na tak gołosłowną tezę, zostałby odesłany i poproszony o porządne wykonanie pracy domowej.
Te wszystkie oszczerstwa, pomówienia i insynuacje są dziełem osoby, która chce równocześnie rozprawiać o „standardach akademickich". Bezstronni czytelnicy dostrzegą, jakim to standardom hołduje ona sama. (…)
„W tym świetle jej słownik nabiera właściwego znaczenia. „Standardy akademickie" są, jak się okazuje, zarezerwowane dla osób, których poglądy pokrywają się z jedynie słuszną linią. „Stronniczość" to słowo na określenie stanowisk, które są nieprzyjemne, ale nie można ich zakwestionować. Wiązanka: „bezkrytyczny", „nienaukowy" i „nieobiektywny" służy zdyskredytowaniu tych, którzy są przeciwni prawdziwej ideologii.”
W sprawie swojego pozwu przeciwko władzom uniwersytety w Stanford pisał:
„Pozew opiera się na innych przesłankach. Spośród rozmaitych powodów do podjęcia kroków prawnych, z wprowadzeniem w błąd na czele, pozew kładzie nacisk na złamanie przez Uniwersytet Stanforda normalnych procedur akademickich: uniwersytet nie wywiązał się z obowiązków zaświadczonych kontraktem; przy obsadzie stanowiska akademickiego wziął pod uwagę kryteria nieakademickie; uwzględnił tajne oskarżenia - w stosownym czasie ukryte nawet przed komisją weryfikacyjną; uniwersytet opublikował następnie fałszywe i niepotwierdzone opinie krytyczne na temat mojej pracy naukowej i dydaktycznej; dopuścił się publicznej manipulacji poufnymi opiniami; podał do prasy oszczercze informacje dotyczące „skandalicznej" i „szkodliwej" osoby kandydata; formalnie odmówił pracownikowi akademickiemu normalnie przysługującego prawa do złożenia skargi i odwołania.”
Davies zakończył swoje wystąpienie na zamku następującymi słowami:
„Lech Wałęsa w oczach wszystkich uczciwych jest człowiekiem pokoju i sprawiedliwości i nadziei i wolności.”
Gdy się Wałęsy słucha naprawdę trudno uznać, że jest człowiekiem pokoju. Gdy się widzi jaki los jest udziałem jego kolegów, stoczniowców z Gdańsku i gdy się pamięta, że zadbał o esbeckie emerytury – trudno powiedzieć, by wiele uczynił dla sprawiedliwości dziejowej. Gdy poznaje się los dokumentów dotyczących TW Bolka w czasie gdy prezydentem był Wałęsa, tym trudniej mówić o jakimkolwiek wymiarze tejże sprawiedliwości. No, ale tak postrzega Wałęsę każdy uczciwy człowiek - według Daviesa.
Nie będę przykładał miary Daviesa z czasów gdy sam był atakowany przez historyków żydowskich, do jego słów z Zamku, nie będę znęcał nad historykiem Daviesem i cytował jego słów o obowiązkach BADACZA (chociaż może jedno zdanie: „Czynności tego rodzaju podpadają pod wspólne miano BADAŃ, czyli nieustannego wysiłku, który ma na celu poszerzenie wiedzy, odsianie mitu od prawdy, uzasadnienie własnych intuicji i hipotez.”). Nie będę cytował co Davies pisał o „wybiórczości percepcji osobistej” historyka, ale na koniec zacytuję inne słowa - memento:
„Nie należy więc ufać tym, którzy arogancko twierdzą, że ich rozumienie historii jest prawdą ostateczną, a każda odmienna interpretacja jest fałszywa. Rzetelne badania historyczne nie wymagają od nas, byśmy przedkładali jakąś wersję przeszłości nad inną. Ta dyscyplina wymaga jednak tego, byśmy uznali swoje ograniczenia i pogodzili się z wielością punktów widzenia, a także opierali swoją krytykę na znajomości dokumentów i archiwaliów.”
Historycy powinni wystrzegać się porównań pracy kolegów z bajaniem o płaskiej ziemi, zarzucać im wyznawanie „bzikowatej interpretacji historii”. Czy Davies nie zdaje sobie sprawy w czym wziął udział?
Swój list do Dawidowicz wspaniały historyk, tak wielce zasłużony dla Polski, zakończył słowami – które to słowa mogą być dedykacją dla niego samego:
„W istocie wydaje się nader wątpliwe, czy Dawidowicz ma w ogóle zamiar wnieść jakiś wkład do tej współczesnej debaty. (…) Jeśli pozwolimy, by takie podejście zwyciężyło, wkrótce okaże się, że każdy, kto zakwestionuje przedstawioną przez Dawidowicz wersję prawdy, zostanie rychło przegnany z mediów i z życia akademickiego.”
Inne tematy w dziale Polityka