W trakcie ostatniej debaty sejmowej na temat finansów publicznych nie udało się uzyskać żadnej istotnej informacji na temat ich stanu oraz pojawiających się zagrożeń. Opinia publiczna została zarzucona propagandowymi sloganami oraz uspokajającymi zapewnieniami ze strony premiera Tuska i ministra Rostowskiego. Dlatego dziś powinniśmy szczegółowo przeanalizować sytuację finansową kraju tak, aby być przewidzieć rozwój zdarzeń w najbliższej przyszłości.
Na koniec 2009 roku zadłużenia naszego państwa wynosiło 51% PKB. Wskaźnik ten otrzymuje się poprzez podzielenie wartości długu (684 miliardy złotych) przez wartość PKB, którą jest suma wartości konsumpcji, inwestycji oraz różnicy miedzy eksportem i importem (1343 miliardy złotych). Na tle innych państw europejskich jest to wartość przeciętna i niewiele nam mówi o perspektywach naszego kraju. Kluczowa kwestią jest analiza trendu, a więc z jednej strony tempo narastania długu oraz prognozowanego wzrostu PKB.
To, co uderza w raporcie GUS to lawinowy wzrost długu w sektorze samorządowym i ubezpieczeń społecznych. Na koniec 2007 roku, kiedy Prawo i Sprawiedliwość oddawało władzę, samorządy notowały nadwyżkę w kwocie 0,5 miliarda złotych. Sektor ubezpieczeń społecznych wykazał się świetnym dodatnim wynikiem 12,7 miliarda złotych. W sumie, te dwa sektora wygenerowały nadwyżkę w kwocie 13,2 miliarda złotych. Od 2008 roku sytuacja ulega gwałtownemu pogorszeniu. Na koniec 2008 roku mamy 2,3 miliarda złotych deficytu w samorządach i zaledwie 5,3 miliarda nadwyżki w sektorze ubezpieczeń społecznych. Na koniec 2009 roku mamy już fatalną sytuację obydwu podsektorów, czyli 15,8 miliarda deficytu w sektorze samorządowym oraz 12,6 miliarda w ubezpieczeniach społecznych. Innymi słowy w ciągu dwóch lat samorządy i ZUS pogorszyły swój wynik aż o 41,6 miliarda złotych! (zmiana z 13,2 miliarda nadwyżki na 28,4 miliarda deficytu).
Mamy tutaj zatem do czynienia z zawałem finansów samorządowych i ubezpieczeń społecznych. Tego typu zjawiska można wytłumaczyć tylko ostrym kryzysem ekonomicznym, który w Polsce podobno nie wystąpił. Co zatem wydarzyło się w gospodarce, co mogłoby tłumaczyć tak negatywne zmiany. Wydaje się, że przyczyn jest kilka.
Deficyt ZUS ma swoje źródła w dwóch zjawiskach. Po pierwsze, wzrost bezrobocia i potrzeba wypłaty większej kwoty zasiłków oraz mniejsze wpływy od pracodawców. Ekipa Tuska nie podjęła żadnych działań zmierzających do ochrony miejsc pracy. W tym samym czasie w Niemczech rząd Angeli Merkel wprowadził szereg działań prewencyjnych i zatrzymał redukcje etatów w prywatnych firmach. Pozwoliło to na utrzymanie zatrudnienia na wysokim poziomie, ograniczyło patologie społeczne i zapewniło odpowiednie wpływy podatkowe.
Drugą kwestią jest rozwój szarej strefy. Platforma Obywatelska w swojej retoryce promuje swoisty typ liberalizmu, który polega na cwaniactwie i kombinatorstwie. Państwo, jako wytwór wspólnoty jest tutaj niepotrzebne i należy je maksymalnie osłabić. Stąd namawianie do niepłacenia legalnie obowiązujących podatków (abonament rtv), stąd luźne traktowanie polskiego interesu narodowego i całkowite oddanie się idei integracji z Europą, która ma samodzielnie sfinansować rozwój polskiej gospodarki. W takiej atmosferze każdy pracodawca będzie bardziej skłonny do zaniżania dochodów swoich pracowników, do niepłacenia podatków (w tym ZUS) lub niepłacenia wynagrodzenia w ogóle. Mamy dziś w Polsce podatkowe „róbta co chceta” ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami dla naszych finansów publicznych.
Na marginesie dodajmy, że w 2010 roku zaobserwowano relatywny spadek wpływów z podatku PIT i CIT, pomimo rosnącej konsumpcji i PKB. To kolejny symptom poważnej choroby polskiego systemu finansowego polegającej na rosnącej szarej strefie i ukrywaniu dochodów przez przedsiębiorców.
Co jednak stało się z budżetami samorządów, które zadłużają się w tempie zatrważającym. Po pierwsze dzieje się tak, bo zezwala na to ustawa o finansach publicznych. Budżety jednostek samorządowych nie podlegają kontroli centralnej. Po drugie, spadek aktywności gospodarczej przełożył się na spadek wpływów do samorządowych kas. Po trzecie wreszcie, trwa wyścig o wykorzystanie unijnych dotacji, co wiąże się z pozyskaniem tak zwanego wkładu własnego w formie pożyczki bankowej albo emisji obligacji.
Podobne negatywne zjawiska pojawiają się również na szczeblu centralnym. W ciągu ostatnich dwóch lat deficyt sektora instytucji rządowych prawie podwoił się rosnąc z 35,2 na koniec 2007 roku do 67,3 miliarda złotych w grudniu 2009. Istotną rolę odegrało tutaj znaczne rozproszenie długu, metoda stosowana z premedytacją przez ministra Rostowskiego, mająca na celu ukrycie rzeczywistego poziomu zadłużenia i „oszukanie” polskiej ustawy o finansach publicznych. Rząd Tuska finansuje część potrzeb państwa poprzez fundusz drogowy, który nie jest wpisany na listę jednostek budżetowych, więc formalnie jego zadłużenie nie wlicza się do ogólnego zadłużenia państwa. Dlatego też Rostowski mógł tryumfalnie oznajmić parę miesięcy temu w Sejmie, że zadłużenie Polski wynosi zaledwie 49,9% PKB (poniżej konstytucyjnego progu ostrożnościowego), a nie 51% jak na to wskazuje raport GUS. Takie działanie ma znamiona sabotażu gospodarczego, bo fałszuje dane makroekonomiczne, omija prawo i obniża zaufanie wierzycieli do naszego kraju.
W związku z tak szybkim zadłużaniem się państwa pojawiają się coraz to nowe propozycje naprawy sytuacji. Można je podzielić na dwie grupy. Pierwsza to cięcia wydatków socjalnych, zamrożenie lub ograniczenia płac budżetówki czy obniżenie rent i emerytur. Druga grupa to różnego rodzaju podwyżki podatków, wzrost VAT i składki rentowej. Za cięciem wydatków opowiada się Leszek Balcerowicz ( a jakże!) i grupa liberalnie nastawionych ekonomistów. Podwyżki podatków to z kolei wybór rządu Tuska, który stara się nie naruszyć, oczywiście w sposób pozorny, interesów swojego elektoratu.
To, co uderza w tych propozycjach to ich intelektualna miałkość i krótkowzroczność. Cięcia wydatków oprócz krótkotrwałej redukcji długu, spowodują spadek konsumpcji, która jest istotnym komponentem PKB. Relacja zadłużenia do PKB może się poprawić, ale Polska stoczy się w gospodarczą stagnację, a nawet recesję, podobną do tej, którą zafundował nam rząd Buzka-Balcerowicza w 2001 roku. Podwyżki podatków spowodują efekt podobny, stłumią wzrost gospodarczy i, co nawet ważniejsze, będą sprzyjać marnotrawieniu przez biurokrację pieniędzy podatników.
Co zatem powinien zrobić rozsądny rząd. Oprócz zmiany retoryki na propaństwową należy przeprowadzić szereg reform instytucjonalnych. Wiąże się to z odcięciem potężnych grup interesów od państwowej kasy poprzez likwidację szeregu instytucji i agend rządowych oraz zaostrzenie kontroli nad wydatkami państwa. Potrzebna jest zdecydowana walka z korupcją i pospolitą przestępczością.
Po drugie, pieniędzy należy szukać w strumieniu korzyści ekonomicznych wypływających z Polski za granicę. Nasza gospodarka została praktycznie skolonizowana przez zachodnie korporację i banki, które osiągają wysokie marże operacyjne na sprzedaży towarów i usług w Polsce, nie płacąc praktycznie podatków. Można pomyśleć o progresywnym podatku od osób prawnych, o podatku bankowym i lepszej kontroli dużych podmiotów, które zaniżają swoje zyski poprzez mechanizmy cen transferowych (rozliczenia wewnątrzkorporacyjne zmierzające do obniżenia podstawy opodatkowania w danym kraju).
Fatalne wyniki samorządów i sektora ubezpieczeń społecznych pokazują, że tu również nie jest możliwe zrównoważenie finansów publicznych bez radykalnych i bolesnych zmian ustawodawczych i instytucjonalnych. Należy poddać finanse samorządów kontroli centralnej i ograniczyć ich zadłużanie się. ZUS powinien zostać włączony do budżetu państwa z jednoczesnym zakazem zaciągania drogich pożyczek w bankach komercyjnych.
Ekipa Platformy Obywatelskiej nie zrealizuje jednak żadnego z tych postulatów. Prawdziwa reforma finansów publicznych naruszyłaby interesy właścicieli III RP, grupy cwaniaków, lobbystów i załatwiaczy, którzy stanowią bardzo wpływową część elektoratu PO. Banki i duże korporacje są traktowane przez obecny rząd jak święte krowy, gdyż to one finansują reklamy w mainstreamowych mediach i poprzez swój przemożny wpływ na dyspozycyjnych dziennikarzy mogą sterować opinią publiczną. Zadłużanie się ZUS i samorządów jest także na rękę bankom, które otrzymują wyższe marże odsetkowe niż ma to miejsce w przypadku budżetu centralnego. Słowem, konglomerat interesów możnych tego świata skutecznie zablokuje jakąkolwiek sanację finansów publicznych w Polsce.
Co zatem nas czeka? Odpowiedź jest prosta: scenariusz węgierski. Dług będzie rósł, rząd podejmie chaotyczne próby zwiększenia wpływów podatkowych takie, jak zapowiadana już podwyżka podatku VAT. Po przekroczeniu pewnego poziomu zadłużenia – można przypuszczać, że stanie się to kiedy dług przekroczy 55-57% PKB - będziemy mieli interwencję zagranicznych instytucji finansowych z Międzynarodowym Funduszem Walutowym na czele. Zostaną przeprowadzone bolesne cięcia socjalne, a odsetki od długu wzrosną. Gospodarka pogrąży się w stagnacji, której objawem będzie niska konsumpcja i rachityczny wzrost PKB na poziomie 2-3%, zasilany głównie wzrostem eksportu. Polska utrwali swoją pozycję dostarczyciela taniej siły roboczej dla zachodnich korporacji, bez jakichkolwiek perspektyw na poprawę jakości życia i cywilizacyjny skok.
Opozycja musi rozumieć, że nie ma dziś ucieczki od takiego rozwoju zdarzeń. Po wyborach prezydenckich Platforma Obywatelska poczuła wiatr w plecy. Kontrolując już wszystkie istotne stanowiska w Państwie z poparciem 90% mediów (pacyfikacja TVP to już kwestia paru tygodni), może radośnie konsumować owoce swojego zwycięstwa. Kilka spraw zostanie zamiecionych pod dywan, afera hazardowa wyciszona, służby poddane politycznej kontroli, tak, aby nikt nie psuł panu premierowi nastroju i nie zadawał trudnych pytań.
W tak „domkniętym” układzie władzy opozycja nie będzie mieć szans na zwycięstwo w demokratycznych wyborach, gdyż większa część opinii publicznej będzie przekonana, że nawet mierny rząd jest lepszy od nieodpowiedzialnej opozycji. Wyborcy już dzisiaj otrzymują codzienną porcję dezinformacji, a w najbliższych dniach to zjawisko zostanie tylko zintensyfikowane.
Momentem przełomowym będzie nieuchronny kryzys finansów publicznych, który przełoży się na radykalne obniżenie poziomu życia obywateli. Wcześniej, żadne zaklęcie, zapytania do rządu czy protesty nie doprowadzą do zmiany percepcji społecznej. Ludzie zmienią swoje preferencje dopiero wtedy, kiedy na własnej skórze odczują skutki polityki Platformy Obywatelskiej.
http://www.stat.gov.pl/gus/5840_1377_PLK_HTML.htm
Jestem finansistą, który stara się nie zapominać o historii, psychologii, polityce i poezji...
"Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem, chociaż i w dniu potopu w tę miłość nie wierzył, to temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka