Radosław Sikorski przedstawił rządowy projekt reformy Unii Europejskiej. W pewnym skrócie można go określić jako dalsza polityczna integracja Unii wokół Komisji Europejskiej i stworzenie „unii fiskalnej” wszystkich, badź większości krajów europejskich. Wystąpienie polskiego ministra spraw zagranicznych nie zostało skonsultowane ani z polskim parlamentem ani prezydentem, zostało natomiast uzgodnione z niemiecką dyplomacją.
Koncepcje przedstawione przez Sikorskiego zostały entuzjastycznie przyjęte w Berlinie (minister zachęcał Niemcy do objęcia przewodniej roli w Europie) oraz w Polsce w środowiskach lewicowo-liberalnych i mainstreamowych mediach. Prawica skupiona wokół Prawa i Sprawiedliwości oraz Solidarnej Polski protestuje, wskazując, że federalizacja Europy to pozakonstytucyjne pozbawienie naszego kraju części niepodległości. Zastanówmy się temat jakie jest sedno tego sporu i o co tutaj naprawdę chodzi.
Zauważmy, że obecne problemy ekonomiczne Europy wzięły się z nadmiernej integracji osiągniętej poprzez wprowadzenie nowej wspólnej waluty. Kraje południa Europy, które nie są w stanie konkurować swoimi produktami i usługami z wysokorozwiniętą północą, zostały pozbawione możliwości dewaluacji swoich rodzimych walut. Nawet w okresie prosperity Włochy czy Hiszpania rozwijały się bardzo wolno, natomiast po wybuchu kryzysu, wpadły w głęboką recesję, która zrujnowała ich krajowe finanse. Tak więc, aplikowanie ścislejszej integracji w reakcji na kryzys strefy euro jest całkowicie przeciwskuteczne i przypomina wypędzanie diabła Belzebubem.
Jedyną szansą na trwałe ustabilizowanie strefy euro jest kontrolowane wykluczenie krajów takich, jak Grecja, Hiszpania i Portugalia. Wydaje się, że Włochy można wesprzeć innymi metodami. Tego typu proces jest możliwy do przeprowadzenia jednak wiązałby się z osłabieniem roli Niemiec, a konkretnie niemieckiej gospodarki w Europie. Dziś eksport z północy na południe Europy nie napotyka żadnych barier, natomiast po wyjściu kilku krajów ze strefy euro i nieuchronnej dewaluacji pesety czy drachmy, pojawiłaby się istotna bariera cenowa, która obniżyłaby obroty części niemieckich przesiębiorstw. I to właśnie z tego powodu, a nie z powodu zagrożenia kryzysem bankowym, Niemcy tak mocno protestują przeciwko redukcji rozmiaru strefy euro.
Załóżmy jednak, że żaden kraj w najbliższej przyszłości nie opuści obszaru wspólnej waluty. W jaki sposób zatem można ugasić panującą na rynkach finansowych histerię. Są tutaj dwie koncepcje: dodruk pieniądza przez Europejski Bank Centralny (ECB) sugerowany przez część inwestorów z Londynu i Nowego Jorku lub też, postulowana przez Niemcy i ostatnio polski rząd, unia fiskalna. Pierwsze rozwiązanie zostało już przetestowane przez USA i Wielką Brytanię w czasie kryzysu finansowego kiedy banki centralne wpompowały setki miliardów dolarów w zagrożone upadkiem instytucje finansowe. Teraz ECB mógłby bardziej intensywnie skupywać obligacje krajów południa Europy (już to zresztą czyni, jednak dość niemrawo i niejako wbrew opinii Niemiec), co z pewnością wystraszyłoby spekulantów grających na wzrost stóp procentowych. Po ustabilizowaniu sytuacji na rynkach finansowych, możliwe byłoby wprowadzenie jakichś, chciażby częściowych reform w krajach południa Europy, które zwiększyłyby konkurencyjnośc ich gospodarek. Oczywiście, można byłoby tutaj mówić co najwyżej o stagnacji czy zerowym wzroście gospodarczym na peryferiach Europy, bo kraje te wciąż tkwiłyby w pułapce wspólnego pieniądza.
Druga koncepcja, które orędownikiem został minister Sikorski, to stworzenie jednego centrum decyzyjnego, kontrolującego politykę budżetową poszczególnych krajów członkowskich. Oczywiście oznaczałoby to w praktyce kontrolę całości unii przez największego płatnika netto do wspólnej kasy, czyli Niemcy. W jaki sposób ta kontrola mogłaby wyglądać, możemy już dziś sobie wyobrazić. Aktualnie Bruksela (czytaj Berlin) oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) wywierają ogromny nacisk na najbardziej zadłużone kraje Europy i oferują pomoc w zamian za drakońskie cięcia wydatków budżetowych. Efekty tego są opłakane. Peryferia Europy, zamiast wyjść na prostą, wpadają w jeszcze głębszą recesję, która skutecznie rujnuje ich gospodarki i publiczne finanse. Spekulanci szaleją, a oprocentowanie włoskich 10-letnich obligacji przekracza już poziom 7%, co oznacza, że w dłuższym okresie ten kraj nie będzie mógł sam sfinansować swoich potrzeb pożyczkowych i skończy jak Grecja czy Portugalia.
Co więcej, przekazanie władzy biurokracji brukselskiej nad budżetami krajowymi zaprzepaściłoby szansę na unowocześnie i zreformowanie gospodarek krajów znajdujących się dziś w kryzysie. Przecież żaden urzędnik europejski nie zmieni systemów podatkowych na południu Europy, nie zreformuje nauki i oświaty, nie stworzy warunków do rozwoju nowych technologii i oczywiście nie zmieni mentalności i przyzwyczajeń tych narodów. Będzie po prostu posługiwał się odgórnie przyjętymi wytycznymi, które będą polegały na brutalnym cięciu wszystkich wydatków wykraczających poza jakieś arbitralnie przyjęte limity.
Wyobraźmy sobie teraz, że po wejściu do takiej „unii fiskalnej” Polska będzie chciała wyemitować obligacje, aby pozyskać środki na budowę instalacji do eksploatacji gazu łupkowego albo budowę centrum nawoczesnych technologii. Wyobrażmy sobie też, że tego typu projekty uzyskały wsparcie dużego amerykanskiego kapitału. W jaki sposób zareaguje na to Europa, a konkretnie lobbyści działający na rzecz Gazpromu czy europejskich korporacji. Jasne jest, że tego typu projekty, które w normalnych warunkach umocniłyby nasz kraj i jego finanse (wysoka stopa zwrotu z inwestycji) zostaną odrzucone przez brukselską biurokrację pod pretekstem naruszenia „równowagi” budżetowej.
Ktoś powie, że „unia fiskalna” da możliwość emisji euroobligacji, które zagwarantują stabilność w Europie. Nic bardziej mylnego. Euroobligacje bedą traktowane jako papiery o niższym ratingu niż obecnie obligacje niemieckie, gdyż bedzie na nich ciążył kiepski stan finansów krajów południa Europy. Spowoduje to tylko osłabienie Niemiec, które będą musiały drożej płacić za swój dług, a następnie – wskazuje na to przebieg obecnego kryzysu – spekulanci przeprowadzą atak na euroobligacje, co już wymusi gigantyczny dodruk pieniądza przez ECB. Oczywiście będzie to interwencja na skalę nieporównanie większą nić obecne ratowanie perfyferii Europy, gdyż zagrożone będą już budżety wszystkich, a nie kilku mniejszych krajów unii monetarnej.
Warto zauważyć, że dążąc do mitycznej „unii fiskalnej” Niemcy chcą wzmocnić swoją rolę w Europie. Już dziś w zasadzie, najbardziej zadłuzone kraje straciły swoją suwerennośc na rzecz europejskiej centrali i MFW. „Unia fiskalna” to po prostu zinstytucjonalizowanie istniejącego stanu rzeczy. Problem leży w tym, że plan Niemiec (i Sikorskiego) jest krótkowzroczny i doprowadzi do zwiększenia, a nie zmniejszenia napięć w Europie. Społeczeństwa peryferii strefy euro (a później też Polski) w pewnym momencie pękną i nie wytrzymają stałego obniżania ich poziomu życia wywołanego przez drakońskie cięcia budżetowe.
Koncepcje rządu Donalda Tuska, przedstawione w Berlinie przez ministra Sikorskiego i wspierane przez lewicę liberalną oraz media w Polsce, mogą po prostu doprowadzić do rozpadu Europy. Co najważniejsze, mogą spowodować również zatrzymanie rozwoju Polski już nie na lata, ale na dziesięciolecia i zaprzepaszczenie szans na unowocześnienie i rzeczywiste zreformowanie kraju. Idea centralnej kontroli budżetu to fantasmagoria, jakaś iluzja, która mogła powstać tylko w umysłach ludzi głęboko zindoktrynowanych lewicowo-liberalną ideologią. Ludzi, którzy nie rozumieją podstawowych mechanizmów ekonomicznych rządzących współczesnym kapitalizmem.
Jestem finansistą, który stara się nie zapominać o historii, psychologii, polityce i poezji...
"Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem, chociaż i w dniu potopu w tę miłość nie wierzył, to temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka