San Juan Chamula – to miasto położone wysoko w górach, w Meksyku (w stanie Chiapas). Pojechaliśmy tam konno. Samochodu nie mieliśmy, a pieszo było za daleko. Pożyczyliśmy więc meksykańskie wierzchowce i niczym szesnastowieczni odkrywcy, pognaliśmy do miasta Indian.
Nie można powiedzieć, że pognaliśmy tam galopem. Co to, to nie! Pierwszy raz w życiu siedziałem wtedy na koniu i cała moja uwaga skupiona była na tym, aby z niego po prostu nie zlecieć. Moja klacz (o dźwięcznym imieniu Concepción), okazała się jednak na tyle spokojna i wyrozumiała, że dowiozła mnie bezpiecznie na miejsce.
W centrum tego niewielkiego miasteczka znajduje się dosyć spory rynek, a przy rynku stoi nieduży kościółek. Przed wejściem do świątyni, namalowany jest wizerunek Matki Boskiej z Guadalupe oraz portret Jana Pawła II. Na pierwszy rzut oka – normalna, katolicka parafia. Aby wejść jednak do kościoła, należy kupić bilet! Przy drzwiach stoją jacyś panowie, którzy te bilety kasują oraz przypominają o bezwzględnym zakazie fotografowania (który obowiązuje na terenie całego miasteczka). Kupiłem zatem bilet, schowałem aparat, wszedłem do środka i doznałem szoku!
W kościele nie ma ławek. Wszędzie jest pełno siana, a w powietrzu czuć woń palących się świec i kadzideł. Świeczki (których są tam naprawdę setki) poustawiane są na podłodze i przy figurkach świętych. Jest ołtarz, lecz nie ma mszy. Ludzie siedzą na sianie i modlą się w przedziwny sposób. Obok nich, stoją zapalone świece, napoje gazowane oraz leżą zabite kury, którym dosłownie chwilę wcześniej, w rytualnym geście oderwano łby.
Atmosfera, jaka tam panuje, jest jednak dość swobodna. Gdzieś ktoś głośno się modli, gdzieś ktoś coś śpiewa, jakaś kobieta karmi piersią dziecko. A poza tym, wszędzie dookoła snują się zadziwieni turyści. Wybałuszają szeroko oczy ze zdziwienia i nie bardzo wiedzą, jak mają się w tej, przedziwnej sytuacji zachować. Bo niby kościół katolicki, a tu nagle takie widoki!
Indianie z San Juan Chamula przyjęli chrześcijaństwo już dość dawno temu, lecz zrobili to jakby nie do końca. Nową religię „nałożyli” na stare wierzenia i obyczaje swoich przodków. Pana Jezusa uważają za kolejne wcielenie Quetzalcoatla (Pierzastego Węża), dobrotliwego boga, do którego modlili się ich pradziadowie. Katoliccy święci zastąpili im bogów, którzy w przeszłości odpowiadali za różne sprawy życia codziennego. Na przykład: jeśli kiedyś modlili się o deszcz do boga Chaca, to teraz modlą się o deszcz do św. Pawła. Kiedy upragniony deszcz spadnie i kukurydza dobrze wyrośnie, św. Paweł dostanie w nagrodę nowe ubranko (a dosłownie to figurkę św. Pawła ubiorą w nowe szaty). Jeśli natomiast woda z nieba nie poleci, to św. Paweł (czyli ta figurka właśnie) będzie stał w kościele nago, a ludzie przychodzący na modlitwę, będą wymachiwać mu przed nosem maczetą.
W parafii nie ma księdza. Indianie uważają, że nie potrzebują pośrednika do rozmowy z Bogiem. Biskup przyjeżdża do nich raz w roku, bo tylko raz w roku wpuszczają go do tej przedziwnej świątyni. Jeśli jakąś kobietę we wsi boli kolano, zgłasza się najpierw po radę do miejscowego szamana. Ten nakazuje jej iść do kościoła, pomodlić się do św. Piotra i złożyć mu w ofierze kurę oraz dwa fresco (czyli napoje gazowane – najczęściej Pepsi, Fanta lub Sprite). Kobieta idzie więc do kościoła, zapala świece, odmawia modlitwę, łapie kurę (żywą), macha nią wokół bolącego kolana tak długo, aż choroba przejdzie z niej na kurę, a następnie ukręca zwierzęciu łeb! Wychodzi ze świątyni pozostawiając w niej dwie butelki Pepsi.
Czy kura bez głowy i napoje gazowane wyleczyły kobiecie kolano? Nie wiem. Czy całe to widowisko jest wynikiem autentycznej wiary i zaufania, czy raczej teatrem, przygotowanym dla turystów, mającym na celu wyciągnięcie od nich kilku pesos? Też nie wiem. Dlatego warto odwiedzić ten przedziwny kościół i zobaczyć to wszystko na własne oczy. I proszę pamiętać – jeśli już ktoś z państwa by się zdecydował, to koniecznie proszę tam pojechać na koniu!
Dziennikarz, felietonista. Prywatnie – autor tekstów piosenek, kompozytor, a także gitarzysta w amatorskim zespole rockowym. W przeszłości chciał zostać listonoszem, poganiaczem bydła lub otworzyć własny skup butelek. Tymczasem, został jednak… magistrem. Trochę podróżuje. Bywał na Bałkanach. W Meksyku szukał śladów Pierzastego Węża. Nadal czegoś szuka. Lubi wschody i zachody słońca oraz wiatr.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości