Dzień Wszystkich Świętych kojarzy nam się ze smutkiem, zadumą, szarością, zapalonymi zniczami i tłokiem na cmentarzach. Okazuje się jednak, że nie zawsze tak jest i nie wszędzie. Są na świecie takie miejsca i takie cmentarze, które 1 listopada wyglądają zupełnie inaczej. Wszystko jest tam inne niż u nas (no może z wyjątkiem tłoku i korków na drogach dojazdowych). A gdzie tak właśnie jest? A chociażby na przykład w Meksyku.
Co najbardziej rzuca się w oczy na meksykańskim cmentarzu? Kolory! Pomniki nie są szare lub czarne (tak, jak u nas), ale niebieskie, czerwone, żółte, różowe… Poza tym, ich kształt w niczym nie przypomina nagrobków z polskich nekropolii. Wyglądają raczej jak prawdziwe domy! Mają schody, drzwi zamykane na klucz, oszklone okna, a w środku: stoły, krzesła, a nawet i firanki. Można wejść, posiedzieć, pobyć i porozmawiać ze zmarłym.
W Dniu Wszystkich Świętych (Todos los Santos), te kolorowe cmentarze stają się miejscem hucznego biesiadowania. Ludzie przynoszą jedzenie, tequile, gitary… i urządzają tam prawdziwe balangi! Śpiewy nie milkną dosłownie przez cały dzień. Ma to związek nie tylko z chrześcijańskim świętem, ale również z (liczącą ponad 3000 lat) tradycją.
Prekolumbijskie ludy Ameryki Centralnej (Aztekowie, Majowie, Taraskowie, Totonakowie), obchodziły to święto już od bardzo dawna. Festiwal, który wówczas organizowano, odbywał się w miesiącu zwanym Tlaxochimaco, czyli narodziny kwiatów. Był to dziewiąty miesiąc w kalendarzu Azteków i wypadał na początku sierpnia. Hiszpańscy konkwistadorzy zamienili to (organizowane ku czci bliskich zmarłych) święto na Dzień Wszystkich Świętych.
Wielu turystów, przyjeżdżających do Meksyku w listopadzie, doznaje szoku. Zwłaszcza Europejczycy. No bo jakże to tak, żeby na cmentarzu balangi urządzać? Na grobach swoich bliskich, organizować uczty, popijawy, tańce, hulanki, swawole? Tak się przecież nie godzi! Ale niby dlaczego? Przecież katolicy na całym świecie (w tym również Meksykanie) wierzą w życie po życiu. Szczęśliwe życie, zdecydowanie lepsze, niż mamy tu – na ziemi. A skoro wierzymy, że to szczęśliwsze i dużo lepsze życie, stało się udziałem naszych bliskich, to czyż nie jest to wystarczający powód do radości i hucznego świętowania?
Śmierć w kulturze współczesnych Meksykanów jest bardzo „oswojona”. Nie przypomina starej kobiety w kapturze z kosą w ręku. Jest raczej swojską cioteczką, ubraną w kolorowe szaty, z której można trochę pożartować, zaprosić ją do domu, poczęstować porządną porcją nachos i wypić z nią kielicha dobrej tequili lub mezcal.
Meksykanie przyjaźnią się ze śmiercią. Nie boją się jej. Czy dzięki temu, nie czują strachu, kiedy cioteczka przychodzi, by zabrać ich do lepszego świata? Nie wiem. Tak czy owak, w listopadzie, śmierć na ulicach meksykańskich miast i miasteczek, można spotkać dosłownie wszędzie. I nie jest to przygnębiający widok.
Dziennikarz, felietonista. Prywatnie – autor tekstów piosenek, kompozytor, a także gitarzysta w amatorskim zespole rockowym. W przeszłości chciał zostać listonoszem, poganiaczem bydła lub otworzyć własny skup butelek. Tymczasem, został jednak… magistrem. Trochę podróżuje. Bywał na Bałkanach. W Meksyku szukał śladów Pierzastego Węża. Nadal czegoś szuka. Lubi wschody i zachody słońca oraz wiatr.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości