RobertzJamajki RobertzJamajki
201
BLOG

Istnienie

RobertzJamajki RobertzJamajki Kultura Obserwuj notkę 7

Istnienie.

Maszerowałem samotnie po dołkach i górkach miasteczka. Godzina była bardziej niż wczesna i dla Tutejszych był to czas wywlekania małych wózeczków na sobotnie zakupy. Dla mnie natomiast było to misterium sobotniego, porannego spaceru, na który się zdecydowałem jeszcze podczas porannych medytacji w czasie golenia. Czasu miałem całe mnóstwo, na laptopa nie mogłem już patrzeć, a w tele leciały tylko poranne bzdurki dla dzieci. Do poniedziałku, a może i wtorku, kiedy to miałem zakończyć pomiary izofoniczne dla pastora Msongi, był jeszcze do przeleniuchowania cały week-end. Révérend prosił bym podczas sobotnio-niedzielnych mszy nie pętał się po jego kaplicy z sonometrem, laptopem i innymi źle wpływającymi na wiernych atrybutami mojej pracy,  bo będą rozpraszały mistyczne skupienie jego owieczek.
Po minięciu małego, pamiętającego swoją średniowieczną świetność ryneczku, z kompletem budynków (kościół, posterunek, merostwo, fryzjer, gabinet piękności, trzy knajpy i dawne domy rajców i kupców, takie malutkie, przygarbione cacuszka z medievalu!) i sobotnio-niedzielnym rozgardiaszem straganów (piękne standy z kwiatami i roślinami doniczkowymi), które jednak zaskakiwały mnie gwarem starofrancuskiej odmiany kolonialnego dialektu śpiewnie i tak jakoś nieziemsko brzmiących zachwalań patatów, skierowałem się w stronę bliskich murów miejskich, za którymi chwiały się w porannej bryzie korony leśnych drzew.
Troszkę mnie zdziwiło to, ze pastor nawet nie zainteresował się czy jestem człowiekiem wierzącym, a jeśli, to jakiego wyznania. Nie usiłował mnie zdobyć dla swojej odmiany kreolskiego, pokręconego ni to katolicyzmu, ni to voo-doo. A może jednak, wiedząc ze jestem polonais, uznał ze mam w sobie dość katolickiej duszy, za dużo, jak na jego bardzo merkantylne podejście do tematu. Bo faktycznie Bóg jest jeden, ale było mnóstwo Hollywood w tym, co proponował swoim czarnym parafianom pastor Msonga.
Przeszedłem przez wysoko sklepiony łuk bramy miejskiej i znalazłem się na wąskiej, asfaltowanej chyba jeszcze za prezydenta Clemenceau leśnej szosie, biegnącej pod splecionymi koronami drzew starej, pikardyjskiej puszczy.
Faktycznie śmiesznie wygląda do integrowanie starego gotyckiego miasteczka z żywiołem przybyłym z Karaibów. W starej kaplicy najbardziej urzekła mnie ciemno-oliwkowa twarz Madonny na obrazie i aż oniemiałem, gdy przypatrzyłem się dokładnie artystycznemu ujęciu Dzieciątka, o wyraźnie afrykańskich rysach. Az westchnąłem z podziwu, jak wiara i sztuka ewoluują zmieniając strefy geograficzne, by potem powrócić do obszaru Kultury Łacińskiej
i przejąć jedną ze starych świątyń odmienione, lecz jednak skierowane do tego samego Stwórcy.

Dlatego ten spacer po leśnej głuszy, gdzie nadal rosną dęby, graby, sosny i jesiony, bo palmy i agawy przyjęły się tylko przy wejściu do małego merostwa miasteczka, lecz las pozostał taki sam, jak za czasów druidów.

Pierwsza Nagroda w konkursie na najlepsze opowiadanie o Powstaniu Warszawskim organizowane przez salon24.pl za 2014 rok Zapraszam na mój blog: https://robertzjamajkisite.wordpress.com/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Kultura