RobertzJamajki RobertzJamajki
312
BLOG

Rezydent

RobertzJamajki RobertzJamajki Kultura Obserwuj notkę 0

Popatrzyłem poprzez okno, zbierało się na deszcz, lecz po chwili, gdzieś tam w górze wiatr zaczął rozganiać kłębiaste, bure chmury i wyszło słonce. Przestałem szukać parasola i wymaszerowałem z domu. Na zewnątrz było duszno, bo jak wspomniałem wiatr wiał na wyżynach, a w dole powietrze stało nieruchomo, geste od wilgoci odparowanej z roślin. Było tak duszno, że aż zatrzymałem się na progu domu, czując na plecach jego bezpieczny chłód. Alejką rezydencji szła powoli zamyślona dziewczyna ubrana w t-shirt olbrzyma, co w efekcie dawało namiastkę sukienki, długie, opalone nogi zdobiły modne sandałki.

W upalne, duszne dni dziewczyny mniej meczą ciało, niż faceci, oczywiście kosztem łaskoczących ich ponętne jestestwa samczych spojrzeń, takich, jak moje, pełnych domysłów, marzeń i niezdrowych projekcji.

Marzenie przepłynęło zamyślone w stronę innego apartamentowca, wolno, wolniej niż modelki na wybiegach, zostawiając mnie samego pośród alejek.

Zrobiłem pierwszych kilka kroków w bezdechu zauroczenia w stronę wyjścia z Elisée i dobrze, ze ktoś kiedyś pomyślał nad ograniczeniem prędkości samochodów na terenach rezydencji, bo jak nic zostałbym rozjechany na placek. To jednak byłaby piękna śmierć, bo umarłbym oczarowany kobiecym pięknem.

Obszedłem rozgrzana maskę niedoszłego auta zabójcy i gdy znalazłem się przy drzwiach od strony kierowcy szyba zjechała w dół i ukazała się zakłopotana twarz (co za pech!) właścicielki mojego mieszkania.

-Est-ce que tout va bien, M. Stanislas? - to zawsze mnie zadziwialo, pytanie retoryczne zadawane nawet smiertelnie chorym i prawie poleglym na polu walki, ale oczywiscie burknalem:

- Bien – majac nadzieje, ze pojde na moj spacerek, niestety..
- Dobrze, ze pana spotykam, bo już się martwiłam, ze coś się stało..

”miejmy to za sobą” - pomyślałem i sam (jak zwykle) zacząłem zawile tłumaczyć, oczywiście na temat zaległości w opłacaniu czynszu, kryzysie ogólnoświatowym, itp..machnęła ręką, jakby odganiając nieistniejące komary, po czym przedłużając gest zniecierpliwienia poklepała siedzenie obok kierowcy dosyć kategorycznym gestem ucinając moje wywody. Zrezygnowany poczłapałem na wskazane mi miejsce (uech!) i w zasadzie po chwili byłem zadowolony, bo klima w aucie Nancy działała bez zarzutu. Miły chłodek auta został po chwili zastąpiony garażowym powietrzem podziemnego parkingu i po chwili staliśmy naprzeciwko siebie w windzie. Oczywiście Nancy wyreżyserowała to, ze stałem tuz przy przyciskach i gdy wkładała kluczyk otwierający drogę do jej podniebnego raju na dachu budynku, nie omieszkała musnąć mojego ciągle jeszcze twardego torsu swoją dojrzałą kobiecością. Atakowała mnie i kusiła tak już trzy lata, lecz za obopólną i niemą zgodą tylko na owych muśnięciach poprzestawaliśmy. Mąż Nancy był jak zwykle nieobecny lub gdzieś się pętał po reszcie tego wielopokojowego pałacu.

Była kiedyś modelką, ciągle głodną męskiej adoracji i ja byłem zawsze całkiem na miejscu, ze swym zakłopotaniem lokatora, który wiecznie spóźnia się z płaceniem czynszu i jest uległy, a jednocześnie trzyma swe żądze na wodzy. Ja zaś, miałem chyba niepotrzebne wyrzuty sumienia, ze emabluję starzejącą się piękność, spychając na czarne dno świadomości fakt, ze niecnie wykorzystuję fakt bycia atrakcyjnym facetem.

Usiadłem jak zwykle tyłem do okna, po to by ma twarz była w lekkim cieniu, co dawało zawsze przewagę w spektaklach pod tytułem „Stan i jego kłopoty”, lecz na razie piliśmy coś chłodnego i Nancy przewracając strony katalogów, jak zwykle usiłowała mnie namówić na zmianę wystroju mojego apartamentu.

To była nasza ulubiona gra, w której z mojej strony nie mogło paść zdanie o moich skromnych środkach finansowych, a ona mogła w zamian bawić się w moja kobietę, grymasić i prawie żądać jakiejś zabytkowej komody, czy wyjątkowej rzeźby. Czasami nasza gra była tak udana, ze do rozmowy na serio, o rzeczywistych pieniądzach za czynsz w ogóle nie dochodziło. Czasami przychodził de Tinturier i tak było dzisiaj.

Po zdawkowych uprzejmościach i wzajemnych zapewnieniach, ze się trzymamy razem, my faceci, położył gazetę na blacie stoliczka obok fotela, w którym usiadł i jak zwykle uniósł brwi do góry, patrząc badawczo to na mnie to na własną żonę, co oznaczało koniec gry i co dzisiaj przyjąłem z nieukrywaną ulgą, zostawiając oboje w ich śmiertelnej nudzie bogaczy i zbiegając radośnie sześć pieter dzielących mnie od mojej samotności spacerowicza.

Na zewnątrz zapadał już zmierzch i zaczął siąpić lekki deszczyk, co schładzało pięknie i powietrze i asfalt alejek parkowych, po których postanowiłem mimo kapiących mi na nos kropel wody pospacerować. Wybrałem ścieżkę prowadzącą na szczyt małego wzgórza, tuz za rezydencją i po chwili schroniłem się w oplecionej winoroślą altanie. Stad mogłem podziwiać zamglona lekko deszczową mgiełką okolicę, pełną podobnych do mojej rezydencji, położonych w dolinkach i na wzgórzach i okolonych lasem.

Usiadłem na ławeczce skrytej w mrocznym cieniu altany i zapaliłem papierosa.

W dole widziałem światła samochodów jadących wolno po zakorkowanej autostradzie, a bok niej po lśniących w deszczu torach przemknął pociąg do Paryża.

Wsiądę kiedyś do pociągu, albo zatrzymam tira i pojadę w cholerę z tego raju. Może wtedy los zmusi mnie bym zaistniał jako Człowiek?”

Pierwsza Nagroda w konkursie na najlepsze opowiadanie o Powstaniu Warszawskim organizowane przez salon24.pl za 2014 rok Zapraszam na mój blog: https://robertzjamajkisite.wordpress.com/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura