Kurier z Munster Kurier z Munster
106
BLOG

15 proc. może w samorządzie wszystko...!

Kurier z Munster Kurier z Munster Polityka Obserwuj notkę 4

        Odejdę trochę od tematów wielkiej  "warszawskiej"  polityki i zejdę  na  "podwórko lokalne".  Przez kilka lat pracowałem, w strukturach samorządu terytorialnego i zauważyłem wiele, absurdalnych, wrącz idiotycznych uregulowań prawnych, dotyczących nawet najbardziej ogólnych kwestii. Oto na przykład zaledwie 15 proc., spośród wszystkich uprawnionych do głosowanie, danej wspólnoty municypalnej, może z byle powodu odwołać, w drodze referendum wójta, burmistrza, czy prezydenta. Prawnicy konstytucjonaliści, powinni się na tym tematem mocno  "pochylić",  gdyż obecnie funkcjonujące, w tym zakresie rozwiązania, w polskiem systemie prawnym są dalece nieracjonalne, nielogiczne, a przede wszystkim niedemokratyczne.


        Aby przeprowadzić referendum, w konkretnym mieście, czy gminie, w sprawie odwołania szefa magistratu - wystarczy zebrać tylko 10 proc. podpisów spośród wszystkich wyborców uprawnionych do głosowania, by zaś wynik referendum był wiążący wystarczy, aby przy urnach odliczyło się 30 proc. Jeżeli połowa z tej puli, opowie się za odwołaniem określonego wójta, burmistrza, czy prezydenta, to wówczas osoba taka traci swój samorządowy mandat. W rezultacie, więc  do pozbawienia stanowiska poszczególnych funkcjonariuszy, stojących na czele odpowiednich jednostek samorządu terytorialnego, wystarczy 15 proc. osób niezadowolonych z ich polityki, spośród wszystkich uprawnionych do głosowania. Można, to uczynić z tak zwanego  "byle powodu",  gdyż jakieś racjonalne, przekonywujące, czy obszerne uzasadnienie, wcale do osiągnięcia tego celu, nie jest potrzebne. Czyż to nie absurd?! No pewnie, że absurd!
       Wyobraźmy sobie, bowiem  taką oto hipotetyczną sytuację. W regularnych wyborach samorządowych określony wójt, burmistrz, czy prezydent, jest na tyle popularny, iż wygrywa zdecydowanie już w pierwszej turze, przytłaczającą wielkością głosów 85 proc. wyborców, przy założeniu, że frekwencja wyniosła na przykład 70 proc. Jego przeciwnicy, to więc zaledwie 15 proc, nie wchodząc w poglądy tych, którzy nie stawili się przy urnach. Po roku wyborcze preferencje, nawet w najmniejszym stopniu, nie uległy zmianie - szef magistratu nadal cieszy się ogromnym poparciem, wśród swoich mieszkańców.
        Jednakże jego polityczni oponenci mocno  zmobilizowali siły i postanowili zwołać referendum, w sprawie odwołania wójta, burmistrza, czy prezydenta. 70 proc. mniej aktywnych osób, spośród wszystkich uprawnionych do głosowania, w ogóle nie stawiło się przy urnach, wyrażając w ten sposób dezaprobatę dla tej inicjatywy i uznając, iż osoba kierująca daną jednostką samorządu terytorialnego, dobrze wypełnia swoje funkcje i nie ma powodu jej odwoływać. W lokalach wyborczych pojawiło się zaś tylko 30 proc. Połowa plus jeden spośród tych wszystkich, którzy pobrali karty do głosowania, opowiedziała się za odwołaniem konkretnego wójta, burmistrza, czy prezydenta. Reszta była przeciw. W rzeczywistości, więc o odwołaniu ze stanowiska lokalnego funkcjonariusza, wbrew istniejącym na terenie danej wspólnoty municypalnej sympatiom, zadecydowała dramatyczna mniejszość -  zaledwie 15 proc., posiadających prawa wyborcze  osób;  mimo, iż  przytłaczająca większość (czyli 85 proc.), jaka  na niego  zagłosowała   podczas odpowiednich wyborów,  nadal  go popiera.
       Prawnicy konstytucjonaliści, przygotowujący tego typu rozwiązania z zakresu demokracji lokalnej zapomnieli, iż do referendów, czy różnego rodzaju innych konsultacji o charakterze publicznym, stawiają się zazwyczaj jedynie zainteresowani przeforsowaniem danej sprawy. Reszta natomiast artykułuje swój sprzeciw, wobec określonego tematu najczęśniej poprzez bojkot. Absurdalna jest zatem sytuacja, iż konkretnego  wójta, burmistrza, czy prezydenta, który we wcześniejszych wyborach uzyskał 85 proc. głosów społeczeństwa, przy wysokiej frekwencji na przykład 70 proc. - może już po zaledwie roku odwołać tylko 15 proc.  ogółu uprawnionych do głosowania, na terenie odpowiedniej wspólnoty samorządowej, a więc połowa plus jeden, spośród 30 proc., wymaganych do ważności referendum. 
      O wiele bardziej racjonalne, rozsądne, a przede wszystkim demokratyczne mogłoby się okazać rozwiązanie, aby dla uznania wyników danego referendum, w sprawie odwołania, takiego czy innego  wójta, burmistrza, bądź prezydenta za wiążące - żądano takiej samej frekwencji, jaka miała miejsce podczas wyborów, w momencie jego wybierania. Jeżeli na przykład szef konkretnego magistratu, został wybrany przy frekwencji 50 proc., wszystkich uprawnionych do głosowania, to takiej wielkości populacji określonego społeczeństwa lokalnego, powinno się wymagać przy wyborczych urnach, dla uznania  referendum za ważne; jeżeli natomiast wybierano go przy frekwencji 20 proc., to również taka wielkość powinna obowiązywać przy referendum.
       Polski system wyborczy jest nielogiczny - dlaczego, bowiem dla uznania referendum za wiążące, oczekuje się obecności 30 proc. wyborców, spośród ogółu uprawnionych do głosowania, a dla ważności wyborów, nie ustalono jakiegokolwiek progu? Jak się projektuje określone regulacje prawne, to zawsze należy się zastanowić, jak one zadziałają w praktyce, gdyż inaczej można sprokurować skutki, dalece odbiegające od intencji.
      Żeby była jasność -  nie mam nic przeciwko instytucji referendów w ogóle, a nawet jestem ich zdecydowanym zwolennikiem. Tam, gdzie istnieją poważne, realne oraz przekonywujące argumenty za odwołaniem określonego wójta, burmistrza czy prezydenta, a inicjatywę taką popiera znaczna część społeczeństwa - niech tak się stanie, tyle tylko, że na rozsądnych, zdrowych, logicznych i czytelnych zasadach. Niech się nie okazuje zaś, iż funkcjonariusza kierującego w należyty sposób daną jednostką samorządu terytorialnego, odwołuje z błahego, banalnego i prozaicznego powodu dramatyczna mniejszość, zaledwie 15 proc. jego zagorzałych przeciwników, przy frekwencji o wiele bardziej skromnej, niż ta, która miała miejsce w czasie, gdy go wybierano. Taka, bowiem sytuacja nie ma nic wspólnego z demokracją. 

 

Romano Manka-Wlodarczyk 

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Polityka