Gdyby nie afera hazardowa Grzegorz Schetyna byłby królem sytuacji. A tak Donald Tusk „trzyma go w szachu”. W Platformie Obywatelskiej trwa wojna pozycyjna.
Spróbujmy na polską rzeczywistość polityczną popatrzeć w oderwaniu od afery hazardowej. Socjologowie nazywają to analizą w izolacji. Wszystko sprowadza się do jednego, zasadniczego pytania: – co by było, gdyby afery hazardowej nie było …?
Donald Tusk znalazł się w pułapce. Wszedł w niebezpieczny „polityczny labirynt” z którego za bardzo nie wie, jak wyjść. Którąkolwiek z dróg by nie poszedł, to na jej końcu zawsze traci realną władzę. Na tym polega dramat jego sytuacji. Były prezydent Aleksander Kwaśniewski mógłby, w charakterystyczny dla siebie sposób powiedzieć: – „Donaldzie Tusku nie idź żadną z tych dróg”. Problem Tuska polega jednak na tym, iż musi on dokonać jakiegoś wyboru, bo przecież z „labiryntu” inaczej wyjść się nie da…
W Polsce nadal najbardziej prestiżowym wydarzeniem są wybory prezydenckie. Dowodem potwierdzającym ten stan rzeczy jest choćby frekwencja. W wyborach prezydenckich zawsze o wiele wyższa niż na przykład w parlamentarnych. Platforma Obywatelska – jako rządzące ugrupowanie i bezapelacyjny lider wszelkiego rodzaju badań opinii publicznej – nie może sobie pozwolić, aby nie wziąć w wyścigu do Pałacu Namiestnikowskiego udziału. Oprócz Tuska jednak za bardzo nie ma kogo wystawić, a z drugiej strony sam Tusk nie może nikomu odpuścić. Wtedy, bowiem jego polityczny obraz niekwestionowanego przywódcy straciłby na ostrości, uległ rozmazaniu. Socjotechniczny komunikat płynący do wyborców, nie byłby już tak czytelny. Zamiast jednowładztwa w świadomości społecznej funkcjonowałby tandem.
Tusk musi wystartować w wyborach prezydenckich. A możliwości w takich sytuacjach są jak zwykle dwie, albo je wygra, albo je przegra. Rozpatrując bardziej optymistyczny dla Tuska scenariusz – jeżeli zwycięży w prezydenckiej batalii, to wtedy będzie musiał zrezygnować z dwóch kluczowych dla sprawowania w Polsce realnej władzy funkcji – prezesa rady ministrów oraz szefa rządzącej partii. W normalnej sytuacji na obu tych pozycjach powinna go zastąpić osoba w Platformie Obywatelskiej numer dwa, czyli Grzegorz Schetyna. Wówczas jednak w ręku Donalda Tuska pozostaną tylko nożyczki do przecinania wstęg, bo realna władza będzie się znajdowała już u Grzegorza Schetyny… Jeżeli natomiast Tusk przegra wybory, to najprawdopodobniej zdestabilizuje to sytuacje w całej PO. Pojawią się klasyczne w takich przypadkach postulaty głębokich wewnątrzpartyjnych reform, a przede wszystkim zmian personalnych. Na czele reformatorów stanąłby najprawdopodobniej wtedy Grzegorz Schetyna i odesłał Donalda Tuska na przedwczesną emeryturę, albo przymusowy wypoczynek na plaży w Sopocie. W każdym więc z wariantów obecny premier traci realną władzę.
Afera hazardowa jest potrzebna po to, aby zastopować Grzegorza Schetynę. Osłabić jego polityczną pozycję, odsunąć na dalszy plan, a być może nawet „zesłać” w polityczny niebyt. Donald Tusk wszedł, bowiem w „polityczny labirynt” z którego przy silnych wpływach Schetyny nie ma dobrego wyjścia. Schetyna stał się królem sytuacji – wszystkie z istniejących scenariuszy pracują dla niego, a on sam może sobie pozwolić na luksus czekania... Jeżeli Tusk „nie wykończy” Schetyny do wyborów prezydenckich, to wówczas ten ostatni odbierze mu realną władzę, albo nawet całkowicie pogrąży. Dlatego afera hazardowa (niezależnie od pierwotnych intencji szefa CBA Mariusza Kamińskiego) jest w tej chwili operacją prowadzoną przede wszystkim przeciwko Grzegorzowi Schetynie. Wyznawcy tak zwanych spiskowych teorii powiedzieliby nawet, że istnieje tu o wiele szersze polityczne porozumienie, obejmujące bardziej rozległy obszar politycznej sceny niż tylko Platforma Obywatelska… Wszelako dzięki aferze hazardowej niewygodnych dla siebie polityków „morduje” również w ramach PiS-u Jarosław Kaczyński (najlepsza egzemplifikacja to Przemysław Gosiewski). Trudno jednak, aż w tak daleko posunięte spiski uwierzyć. Na pewno jednak afera hazardowa – nie wnikając w genezę jej powstania – jest aktualnie wykorzystywana do brutalnych wewnętrznych rozgrywek w łonie zarówno PO, jak i PiS-u, a liderom obydwu tych ugrupowań stała się najwyraźniej na rękę.
Ewentualne zmarginalizowanie Schetyny pozwoliłoby Donaldowi Tuskowi po wygranych potencjalnie wyborach prezydenckich wyznaczyć nowego, spolegliwego wobec siebie i nie posiadającego żadnego politycznego zaplecza następcę, na stanowiskach szefa rządu oraz partii, a przede wszystkim zachować realną władzę w państwie oraz wpływ na Platformę. Taki nowy, pozbawiony realnej politycznej pozycji i niesamodzielny partner byłby dla Tuska o wiele bardziej wygodny niż silny Schetyna. I oto właśnie cała gra się toczy…
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka