Największa w historii Stanów Zjednoczonych afera "Watergate" wzięła swoją nazwę od kompleksu budynków w Waszyngtonie, w którym zainstalowano podsłuchy Partii Demokratycznej. Aferę hazardową można by nazwać od miejsca, w którym według zeznań byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego doszło do „przecieku”. Wszystko jakby zaczyna się od nowa…
W całej sprawie najwyraźniej brakuje ciężkich, materialnych dowodów. Dla sądu pewnie (o ile nie pojawią się jakieś dodatkowe fakty) żadnego materiału nie da się przygotować, ale już nawet to czego formalnie nie można uznać za przestępstwo, stanowi obraz wystarczająco szokujący. Patologiczna dyspozycyjność prominentnych polityków Platformy Obywatelskiej wobec szemranych hazardowych biznesmenów, powiązanych ze światem przestępczym.
Najważniejszą stawką tej gry jest wiarygodność. Ten wygra aferę hazardową („aferę pędzącego królika”), kto zdoła do swojej wersji przekonać opinię publiczną. Komu ludzie po prostu uwierzą. A Mariusz Kamiński na nieszczęście PO był przed hazardową komisją śledczą bardzo wiarygodny. Co prawda przychylne rządzącej partii media próbowały koncentrować się na wytykaniu, w jego zeznaniach różnego rodzaju słabych punktów, ale to tak naprawdę nie były słabe punkty… Sprawą, bowiem drugorzędną jest, czy Zbigniew Chlebowski oraz Mirosław Drzewiecki lobbowali w zakresie takich czy innych rozwiązań legislacyjnych, czy też udzielenia koncesji dla kasyna Sobiesiaka we Wrocławiu, bądź budowy mostu gondolowego w Warszawie. Liczy się sam fakt podejmowania nielegalnych, pozaformalnych działań.
Zeznania byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego stanowią bardzo ważny (kto wie czy nie przełomowy) moment w pracach sejmowej komisji śledczej. Od chwili, bowiem ich złożenia, to co do tej pory określano, jako aferę hazardową można zacząć nazywać aferą „pędzącego królika”. Wersja na temat domniemanego „przecieku” z kancelarii premiera bardzo się uprawdopodobniła i wskazano przypuszczalne miejsce jego dokonania.
Zeznania Mariusza Kamińskiego są spójne w dwóch podstawowych punktach. Po pierwsze wewnętrznie, w sposób bardzo racjonalny ukazują logiczny ciąg wydarzeń, uprawdopodobniany różnego rodzaju sytuacjami. Nie są to oczywiście dowody, ale bardzo ciasny i domykający się „łańcuch” poszlak. Po drugie, w kontekście zewnętrznym korespondują z innymi zeznaniami.
Wskazana linia „przecieku” Tusk – Drzewiecki – Rosół – Sobiesiakówna – Sobiesiak jest logiczna. Dodatkowo potwierdzają ją zachowania bohaterów afery hazardowej, po zaistnieniu domniemanego przekazania tajnych informacji. Sobiesiakówna wycofuje się z konkursu do objęcia intratnego „stołka” w Totalizatorze Sportowym, hazardowi biznesmeni zamieniają „abonamenty” na popularne „zdrapki”, a Chlebowski oraz Drzewiecki zaczynają „odkręcać” swoje wcześniejsze poczynania i tłumaczyć się z nich. Za dużo przypadków, aby uznać to za przypadki…
Wersja Kamińskiego na temat domniemanego „przecieku” zainicjowanego, w jakiś sposób (być może nawet nieświadomy, chociaż to wątpliwe) przez Donalda Tuska uzyskuje pośrednie potwierdzenie w zeznaniach wiceministra finansów Jacka Kapicy. Nazajutrz po tajnym spotkaniu u premiera Kapica został „zaczepiony” przez Zbigniewa Chlebowskiego, który najwyraźniej tłumaczył mu się ze swoich wcześniejszych działań, w sprawie prac legislacyjnych nad ustawą o grach losowych i zakładach wzajemnych. Ktoś musiał więc Chlebowskiemu „sprzedać cynę”… Zeznania Kamińskiego i Kapicy w ogólnym zarysie kierunku „przecieku” korespondują ze sobą.
Były szef CBA na tle zamieszanych w aferę „pędzącego królika” polityków Platformy wypada bardzo wiarygodnie. Nie poci się… Nie trzęsie mu się szczęka… Nie gubi się w swych wywodach. Mówi pewnie i przekonywująco. Warto będzie jednak poczekać do zeznań premiera i zestawić wiarygodność Tuska z wiarygodnością Kamińskiego. Opinia publiczna na pewno, to zweryfikuje.
Choć komisja śledcza posiada jeszcze jeden instrument z którego mogłaby skorzystać. W Stanach Zjednoczonych przeprowadza się taki eksperyment dość powszechnie. Gdyby się zdecydowano na poddanie poszczególnych bohaterów afery „pędzącego królika” (w tym również premiera Donalda Tuska oraz Mariusza Kamińskiego) testowi na wykrywaczu kłamstw, to byłaby to ważna wskazówka (oczywiście nie dowód), kto mówi prawdę. A prawda w życiu publicznym jest jedną z fundamentalnych wartości. Kto nie mówi prawdy nie powinien mieć w polityce miejsca.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka