Chyba rozgryzłem, co jest najważniejszym momentem afery hazardowej. Zacieranie śladów nie rozpoczęło się wcale od 24 sierpnia 2009 roku, kiedy nastąpił rzekomy „przeciek” w restauracji „Pędzący królik”. To błędne przeświadczenie. Przeanalizujmy sobie trzy daty: – 14, 17 i 30 lipca. W pojedynkę żadna z nich wiele nam nie wyjaśni, ale kiedy ułożymy je w logiczny ciąg, to wówczas wszystkie nawzajem się tłumaczą.
17 lipca minister sportu Mirosław Drzewiecki zmienia swoje stanowisko w sprawie dopłat i wysyła odpowiednie pismo do ministerstwa finansów. Skąd wzięła się ta nagła ewolucja poglądów? Realnie Drzewiecki jeszcze w tym momencie nie ma się czego bać. Przecież domniemany „przeciek” na temat operacji CBA nastąpił dopiero 24 sierpnia. Jednak trudno korespondencję do resortu finansów potraktować inaczej, jak to co w urzędniczym slangu funkcjonuje, jako „dupochron”. Drzewiecki najwyraźniej czegoś się boi, asekuruje się. Wytwarza dokument, aby przygotować argument, który na wszelki wypadek można będzie potencjalnie wykorzystać w przyszłości, w ramach szeroko rozumianej linii obrony.
Zachowanie Drzewieckiego tłumaczy to, co stało się trzy dni wcześniej. 14 lipca do Kancelarii Premiera wpływa pismo od Marka Przybyłowicza, byłego prezesa Toru Wyścigów Konnych, informujące o nieprawidłowościach w procesie prac legislacyjnych nad ustawą o grach losowych i zakładach wzajemnych. Pismo nie doczekało się odpowiedzi, ale uruchomiło alarm. Jest to punkt krytyczny, kluczowy moment od którego rozpoczęło się zacieranie śladów. Czarnych śladów na białym śniegu…
W tym kontekście ważna jest jeszcze jedna data. 30 lipca odbywa się pamiętne spotkanie z udziałem premiera Donalda Tuska, wiceminister finansów Elżbiety Suchockiej-Roguskiej oraz szefa Komitetu Stałego Rady Ministrów Michała Boniego. Premier poleca napisanie w trybie pilnym nowej ustawy, w związku z przedłużającymi się pracami nad przygotowywaną dotychczas nowelizacją. Na szczególną uwagę zasługuje niespotykany wcześniej, w tej sferze rygoryzm premiera. Nowa ustawa według oczekiwań Tuska miała być rygorystyczna. Chodziło przede wszystkim o bardzo radykalne potraktowanie sektora branży hazardowej, ograniczenie dostępu do automatów ze strony dzieci, a także wprowadzenie różnego rodzaju dodatkowych obciążeń, wspierających budżet państwa. Po co jednak pisać od nowa ustawę, skoro od wielu dobrych miesięcy trwają zaawansowane prace nad innym (podobnym) projektem, a newralgiczne dopłaty powróciły do jego integralnej treści (a precyzyjniej nie zostały wycofane)?! Merytorycznie takie postępowanie nie znajduje jakiegokolwiek uzasadnienia. Ale jednak premier z jakichś powodów wydał takie polecenie…
Potencjalnie Tusk oraz Drzewiecki mogli działać w zmowie. Cały czas jesteśmy oczywiście w sferze hipotez. Drzewiecki zmieniając stanowisko w sprawie dopłat mógł wiedzieć, iż za kilkanaście dni Tusk zarządzi konieczność pisania nowej ustawy. Z formalnego punktu widzenia zachowanie ministra sportu nie miało więc jakiegokolwiek znaczenia. Można je traktować co najwyżej w wymiarze gestów, pewnego rodzaju gry pozorów. Czynników faktycznie istotnych, ale nie w kontekście merytorycznych prac nad ustawą, lecz przygotowywania linii obrony na wypadek gdyby w przyszłości wybuchła jakaś afera. Tak samo i Tusk nakazując pisać nowy projekt mógł wiedzieć, iż niecałe dwa tygodnie wcześniej Drzewiecki radykalnie przeorientował swoje stanowisko w sprawie dopłat. Nie jest wykluczone, że tak właśnie było. Zachowania jednego, jak i drugiego nawzajem się tłumaczą. Oznaczałoby to, iż odkręcanie afery hazardowej nie rozpoczęło się wcale 24 sierpnia, kiedy nastąpił domniemany „przeciek” na temat operacji CBA, ale półtora miesiąca wcześniej, a premier Donald Tusk od samego początku wiedział o wszystkim i uczestniczył w zacieraniu śladów. Cały mechanizm obronny uruchomiło przypadkowe pismo Marka Przybyłowicza, dotyczące nieprawidłowości w pracach nad nowelizacją ustawy. A może nie było to pismo przypadkowe? Może wokół tematu toczyła się od dawna jakaś wielka gra różnego rodzaju grup nacisku, istniał konflikt interesów... Poukładanie tych wszystkich wydarzeń, w taki właśnie ciąg tworzy scenariusz logicznie spójny. Takie ich wytłumaczenie ma sens.
14, 17 i 30 lipca pozostają ze sobą nie tylko w czasowej, ale również racjonalnej korelacji. Kiedy do akcji wkroczył Mariusz Kamiński afera była już na dobre „tuszowana”. Kto wie, czy wizyta Kamińskiego u Tuska nie wynikała właśnie z tej świadomości. Chlebowski, Schetyna i Drzewiecki wiedzieli, że w sprawie zrobiło się groźnie. Może nawet domyślali się, iż za tematem zaczynają „chodzić” służby specjalne. Frajerami ostatnimi przecież nie są. Dlatego być może zwodzili swoich hazardowych przyjaciół Sobiesiaka i Koska… Kamiński mógł Tuska informować o rzeczach, które temu ostatniemu były już, od co najmniej półtora miesiąca doskonale znane. Równie dobrze, to Tusk mógł zastawić na Kamińskiego pułapkę. Skorzystać z okazji, aby „przeciąć wrzut”, pozbyć się niepotrzebnego balastu, niewygodnego funkcjonariusza. Chociaż z drugiej strony nie wyklucza to sytuacji, w której Kamiński „polował” na Tuska. Dopiero 24 sierpnia nastąpił „przeciek” do hazardowych biznesmenów, gdyż dla bezpieczeństwa trzeba było również wycofać córkę Sobiesiaka z gry o Totalizator… To dlatego asystent Drzewieckiego – Marcin Rosół wykonywał w tym czasie tyle nerwowych ruchów i zakłócał różnym ważnym urzędnikom spokojny wypoczynek na urlopach.
Coś bardzo dziwnego działo się wokół ustawy hazardowej w lipcu 2009 roku. Okres ten stanowi klucz do wyjaśnienia całej sprawy. Jeżeli pomiędzy pismem Przybyłowicza, a mającymi miejsce w tym samym miesiącu, na przestrzeni zaledwie dwóch tygodni działaniami Drzewieckiego oraz Tuska był jakiś związek, to oznacza iż premier Donald Tusk od samego początku wiedział o wszystkim i aktywnie uczestniczył w zacieraniu śladów. Tak naprawdę reakcja Tuska powinna nastąpić już w chwili wpłynięcia pisma Przybyłowicza do kancelarii premiera. Już, bowiem wtedy wiadomo było o nieprawidłowościach i premier mógł choćby dla zwykłej czystości sprawy skierować zawiadomienie do prokuratury. Dlaczego tego nie zrobił?
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka