Wszyscy w Polsce zastanawiają się skąd poszedł „przeciek” o akcji CBA w sprawie afery hazardowej. Właściwie każda (nawet najbardziej asekuracyjna) forma rozmowy premiera Donalda Tuska z wicepremierem Schetyną, czy ministrem sportu Mirosławem Drzewieckim mogła podnieść w nich alarm. Gdy żona „przyprawia mężowi rogi”, notorycznie zdradza go z innym kochankiem, to każde choćby bardzo niewinne pytanie, zadane jej bez jakiejkolwiek konfidencjonalnej intencji, na zasadzie rutynowego: – „kochanie o której dzisiaj wrócisz z pracy”, spowoduje, iż nieuczciwa kobieta zacznie podejrzewać, że jej ślubny coś wie. Działa tu, bowiem psychologiczny mechanizm autoasekuracji, projekcji rozmówcy pewnej wiedzy dotyczącej określonych sytuacji, której w rzeczywistości może on w ogóle nie posiadać. Inaczej mówiąc: – winni zawsze mają wyczuloną wrażliwość…
Z tej perspektywy premier Donald Tusk zachował się wyjątkowo nieroztropnie indagując Mirosława Drzewieckiego o jago rolę w procesie legislacyjnym prac nad projektem nowelizacji ustawy o grach losowych i zakładach wzajemnych. Każda rozmowa na ten temat, nawet gdyby premier posiadał, jak najbardziej szlachetne intencje i używał wyjątkowo lapidarnych sformułowań mogła obudzić czujność Drzewieckiego. Z drugiej jednak strony nie można zrozumieć, dlaczego były szef CBA Mariusz Kamiński prosił Tuska o zabezpieczenie procesu legislacyjnego tworzenia ustawy hazardowej, w momencie, kiedy akcja agencji znajdowała się w samym epicentrum wydarzeń, a kontynuacja działań operacyjnych mogła doprowadzić do ujęcia biznesowo-politycznego układu na „gorącym uczynku”. To właśnie najtrudniej zrozumieć. Zachowanie Kamińskiego też mogło być formą jakiegoś zakamuflowanego, kontrolowanego „przecieku”… Zresztą sam przyznał przed sejmową komisją śledczą, że testował postawę Tuska…
Jedna okoliczność jest tu bardzo istotna. Ze stenogramów rozmów Sobiesiaka z Koskiem wynika, iż ich wiedza o zainteresowaniu hazardowym lobbingiem ze strony służb specjalnych nie była enigmatyczna, lecz dość precyzyjna. Potrafili oni określić (nawzajem sobie sugerować), która z agencji prowadzi operację. W Polsce jest wiele służb specjalnych sensu stricte, a jeszcze więcej quasi służb. Skąd Sobiesiak mógł wiedzieć, że to akurat CBA za nim „chodzi”, a nie na przykład ABW, CBŚ, czy Straż Graniczna…? Jest to przesłanka przemawiająca za tym, że ktoś dobrze wtajemniczony dał mu jednak dość konkretny „cynk”…
Znany ekspert od gier hazardowych, a także autor książki „Wielka kumulacja. Hazard, polityka i Euro 2012” – Marek Czarkowski, wyjawił ostatnio, powołując się na anonimowe źródło informacji, iż rzekomo najbliższy współpracownik Drzewieckiego – Marcin Rosół wiedział o zainteresowaniu ustawą hazardową ze strony CBA już na przełomie 2008 i 2009 roku. Wersja ta jest jednak wewnętrznie sprzeczna, a przede wszystkim posiada logiczne luki. Skoro asystent, czy doradca Mirosława Drzewieckiego posiadał wcześniej jakieś (choćby nawet szczątkowe) informacje na temat poczynań CBA, to dlaczego minister sportu w dalszym ciągu lobbował na rzecz wycofania dopłat z ustawy o grach losowych i zakładach wzajemnych, a córka Sobiesiaka była przez cały czas forsowana na intratne stanowisko członka zarządu Totalizatora Sportowego. To trochę tak, jakby złodziej wiedział, że policja właśnie obstawiła bank i przygotowuje na niego zasadzkę, a i tak się do niego włamywał. Rewelacje Czarkowskiego sprawiają wrażenie, iż ktoś celowo odwraca uwagę od śladów prowadzących do Kancelarii Premiera i usiłuje skierować śledztwo na fałszywy trop. Być może jest to nawet obliczone na rzucenie oskarżenia w stronę CBA, czy PiS-u, co świetnie by się wpisywało w optykę narzucaną od wielu miesięcy przez Platformę Obywatelską … Czas pokaże na ile wersja Czarkowskiego może być brana poważnie pod uwagę.
W całej sprawie najciekawszy jest jednak wątek, iż hazardowy lobbing mógł się okazać skuteczny. Jeżeli się, bowiem okaże, że uchwalona niedawno przez Sejm, w zawrotnym tempie ustawa o grach losowych i zakładach wzajemnych jest obarczona jakimiś poważnymi wadami konstytucyjnymi (a raczej jest), albo też (co jest prawdopodobne) Unia Europejska nie udzieli jej notyfikacji, to wówczas wszystko zostanie po staremu, czyli nie będzie ani rygorystycznych przepisów, ani wysokich podatków, ani dopłat, a Sobiesiak z Koskiem będą mogli zacierać ręce. Jedyną ofiarą takiej sytuacji stałoby się państwo polskie, które musiałoby zapłacić drakońską karę za złamania unijnych reguł legislacyjnych.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka