Skazywana na totalną porażkę hazardowa komisja śledcza osiągnie sukces. Dlaczego tak uważam? Bo wywołane przez PO zamieszanie wokół niej przyniesie efekt przeciwny od zamierzonego… Opinia publiczna zaczęła się pracami parlamentarnych „detektywów” najwyraźniej interesować. Do tego jeszcze dochodzi ten błysk posła Bartosza Arłukowicza. Facet pomylił się z powołaniem – powinien być „super-gliną”, prokuratorem, ale nie lekarzem (choć nie twierdzę oczywiście ze jest w tym fachu zły). Żeby Arłukowicz widział sam siebie, jak szarżował z mapą na Chlebowskiego…
Pierwsza w Polsce komisja śledcza do spraw afery Rywina osiągnęła sukces, bo była pierwsza. Wykorzystała kapitał, jaki jest zawsze w takich i podobnych sytuacjach przypisany do debiutanta. Debiutujesz, a więc otrzymujesz od opinii publicznej pewien bonus. Ewentualne porażki zostaną usprawiedliwione z definicji, a nawet najmniejsze osiągnięcia będą wyolbrzymiane. Komisja Rywina była zatem wygrana już na starcie, ale niezależnie od tego uzyskała bardzo wiele. Od pewnego momentu na jej korzyść zaczęła pracować sytuacja. Rozpadła się koalicja SLD – PSL. Tak zwany „konflikt pałacowy” sprzyjał odnajdywaniu kolejnych „trupów w szafie”. Obóz prezydenta Kwaśniewskiego był zainteresowany, aby „zatopić” układ Leszka Millera… i mógł liczyć w tej sferze na wzajemność. Poszczególni bohaterowi afery Rywina w dużej mierze (choć nie wszyscy) sami zaczęli się podkopywać, aby uratować swoje (proszę mi wybaczyć nieparlamentarne słowo) „tyłki”. W takich warunkach dojście do prawdy było proste. Media relacjonując spektakularne pojedynki posłów Zbigniewa Ziobro, Jana Rokity z premierem Millerem, szefem TVP Robertem Kwiatkowskim, czy naczelnym Wyborczej Adamem Michnikiem podbijały sobie oglądalność. „Lała się krew”, a ludzie to uwielbiają. Następne komisje nie miały już tyle szczęścia. Było ich przede wszystkim za dużo, a powoływano je czasami z błahych powodów. Instytucja ta znudziła się opinii publicznej. Temat uległ defraudacji.
Hazardowa komisja śledcza, podobnie jak jej protoplastka do spraw zbadania afery Rywina znów trafiła w koniunkturę. Co prawda start miała beznadziejny, ale trawestując słowa znanego klasyka powiedzeń występujących w polskiej polityce: – prawdziwą komisję śledcza nie poznaje się po tym jak zaczyna, ale po tym jak kończy. Z ocenami prac parlamentarnych śledczych należy więc wstrzymać się do momentu osiągnięcia ostatecznych efektów. Nie koniecznie końcowego raportu, ale tego co uda się ewidentnie ustalić, co jednoznacznie w masowym odbiorze społecznym zostanie potraktowane jako niekontrowersyjna prawda. Raport nie musi być bowiem wcale miarodajny, gdyż może być dyktowany przez parlamentarną większość.
To co miało „zabić” hazardową komisję śledczą stało się w praktyce jej największą reklamą. Brutalne wykluczenie posłów PiS Kempy oraz Wassermanna skupiło uwagę opinii publicznej. Ludzie zauważyli, że coś jest nie w porządku. Że jednak jest jakaś afera z udziałem rządzących, a nie jak wcześniej próbowali wmówić stratedzy socjotechniczni Platformy Obywatelskiej druga odsłona „wojny ojczyźnianej” z PiS-em. Ta „narracja” nie chwyciła. Ludzie jej „nie kupili”…
Gdy próbuje się coś ukryć, to jednocześnie w ten sposób potwierdza się, że nie wszystko jest w porządku. Wówczas stopień zainteresowania daną sprawą rośnie. Oglądalność prac sejmowych śledczych rośnie. Można przypuszczać, że nadal będzie rosła. Kiedy przed jej oblicze stawi się premier Donald Tusk przed telewizorami zasiądą miliony i wbrew temu, co mówią sondaże wszyscy będą życzyli mu porażki… Sympatie zostaną ulokowane po stronie Bartosza Arłukowicza. Bo to jest trochę tak, jak walka Dawida z Goliatem. Bo Arłukowicz jest uosobieniem tego czym był Rocky Balboa, który musiał się zmierzyć z czempionem wagi ciężkiej Apollo Creed, w słynnym amerykańskim filmie Jahna Avildsena. Ludzie lubią, jak mistrz jest bity… Uwielbiają patrzeć na upadki wielkich faworytów.
Poseł Arłukowicz (choć nie jest do końca z mojej bajki) staje się powoli ikoną hazardowej komisji śledczej. Jej najbardziej rozpoznawalną twarzą. To chłopak z prowincji, a więc wszyscy chcą, aby „dokopał” znienawidzonej „warszawce”. Niby polityk, ale swój chłop… Na tle „bucowatych” posłów Platformy wypada niezwykle korzystnie. Lewica na Arłukowiczu i pracy parlamentarnych śledczych może zyskać bardzo wiele. Stracić zaś może tylko PO. A co do Arłukowicza, to ten chłopak (przepraszam bo w rzeczywistości jest trochę starszy ode mnie) ma po prostu talent… i chyba jest uczciwy. Przynajmniej dobrze mu z oczu patrzy; w przeciwieństwie do „lisich oczu” Tuska oraz „wilczych” Drzewieckiego i Chlebowskiego. Jeżeli kiedyś się stanie liderem SLD, to będzie to najlepszy sposób na oczyszczenie, a także renesans tej formacji.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka