Ci, którzy ostrzyli sobie apetyty na śmiertelny pojedynek Tusk – Kaczyński mogą czuć się zawiedzeni. Absencja Donalda Tuska w wyborach prezydenckich obniży ich rangę oraz zmniejszy zainteresowanie. Komorowski nie ożywi kampanii wyborczej. Nie wygra z Lechem Kaczyńskim. Zbyt słabą ma osobowość. Jeżeli PO wystawi właśnie jego, to do drugiej tury wejdzie prawdopodobnie obecny prezydent i Andrzej Olechowski. W każdym bądź razie Lech Kaczyński ma szansę zwyciężyć zarówno z Komorowskim, jak i Olechowskim. Nie wygra tylko z Cimoszewiczem, gdyby ten zdecydował się wystartować.
Każde jednak zwycięstwo Kaczyńskiego bez Tuska jest mało prestiżowe. Nie pociąga za sobą takiego ciężaru gatunkowego. Nie stanie się momentem przełomowym. Nie odświeży jego mandatu. Będzie zawsze zwycięstwem z tym drugim, z rezerwowym. Prawdziwy rywal pozostanie zaś ponad. Tylko pokonanie Donalda Tuska mogło dla Lecha Kaczyńskiego stanowić punkt zwrotny, wzmocnić jego pozycję, odświeżyć mandat. Wygrana z Olechowskim, Szmajdzińskim, czy Komorowskim oznacza jedynie wartość statystyczną; ilościową ale nie jakościową.
Paradoksalnie dla Tuska jako premiera najlepszym wariantem w pałacu prezydenckim jest Kaczyński. Po pierwsze wszystko zostaje po staremu. Napędzający elektoraty zarówno PO, jak i PiS-owi polityczny spór utrzymany jest nadal w mocy. Po drugie Kaczyński wbrew utyskiwaniom na zbyt często stosowane weto jest łatwym przeciwnikiem. Po trzecie Tuskowi nie wyrasta na scenie politycznej nowy rywal. O tym zaś że stary wróg jest o wiele lepszy od nowego, to już najlepiej przekonała nas historia Pawlaków i Karguli. Być może w całej grze chodzi o realizację takiego właśnie scenariusza… o utrzymanie dotychczasowego status quo.
Trudnym kandydatem dla PiS-u mógłby się stać Radosław Sikorski. Porażki z nim Lech Kaczyński nie przeżyje. To jednak równie trudny kandydat dla Tuska, gdyż po wygranych ewentualnie wyborach prawdopodobnie się mocno usamodzielni. Ale gdyby go PO faktycznie wystawiła, to wówczas PiS istotnie znalazłoby się w beznadziejnej sytuacji. O ile przegrana z Tuskiem mieści się w optyce dotychczasowej rywalizacji. Rachunki jedynie się wyrównują. O tyle przegrana z Sikorskim to prawdziwa katastrofa.
Jarosław Kaczyński powinien wtedy odpowiedzieć tylko jednym ruchem. Pościć w bój równie młodego Zbigniewa Ziobro. Pojedynek Sikorski – Ziobro zdynamizowałby wybory. Przy okazji wprowadził nową jakość polityczną. Ustanowił zmianę pokoleniową. Cała Polska żyłaby pytaniem, kto wygra – Ziobro, czy Sikorski. Wszystkie kobiety zastanawiały się – który z nich jest bardziej przystojny. Przy urnach pojawiły się tłumy, a walka wyzwoliła niesamowite emocje. Na nowo spolaryzowała społeczeństwo.
Jednak uzyskany w takich warunkach mandat prezydencki to problemy dla Tuska. Nowy prezydent byłby za silny, za świeży, za atrakcyjny medialnie. Szansa zmarginalizowania premiera oraz zbudowania nowego obozu politycznego stałaby się realna.
Gdy popatrzymy na interesy polityczne Donalda Tuska oraz Jarosława Kaczyńskiego z perspektywy wnętrza ich partii, to pojawia się tu wspólne pole do uzgodnień. Obydwaj chcą zachować w nich dotychczasową pozycję liderów, bo tak naprawdę tylko ona gwarantuje im utrzymanie dotychczasowych wpływów. Tusk startując w wyborach (abstrahując od ich wyniku) musiałby „zluzować” funkcje zarówno premiera, jak i przewodniczącego partii. Za plecami tymczasem czają się już Schetyna, Sikorski, Komorowski i inni. Z kolei porażka Lecha Kaczyńskiego osłabi również pozycję jego brata Jarosława. Lepiej więc niech wszystko pozostanie po staremu…
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka