Rezygnacja premiera Donalda Tuska ze startu w wyborach prezydenckich i wystawienie przez PO rezerwowych, drugorzędnych kandydatów może spowodować, iż wątek personalny dokonywanego wyboru zejdzie na dalszy plan. O ile stratedzy PiS-u dobrze to rozegrają i przygotują polityczno-socjotechniczną odpowiedź na wytrawny ruch Platformy, to kampania wyborcza zamieni się w debatę o model ustrojowy państwa, a obecność przy urnach stanie plebiscytem na temat charakteru prezydentury. To może zmobilizować zarówno opinię publiczną, jak i wyborców. Wybory zaś wygra ten kandydat, który zdoła przekonać społeczeństwo do swojej koncepcji.
Decyzja o wycofaniu się Donalda Tuska z ubiegania o (póki co) najważniejszy urząd w państwie jest spójna z jego wcześniejszymi propozycjami zmian konstytucyjnych. Posuniecie premiera dobrze zantycypował prof. Paweł Śpiewak, który powiedział w chwili przedstawiania przez Tuska postulatów stworzenia w Polsce systemu kanclerskiego kosztem prezydentury, iż wyglądają one tak, jakby lider Platformy Obywatelskiej nie chciał ubiegać się o funkcję prezydenta. Po kilku tygodniach – „słowo ciałem się stało”. Tusk abdykował. Czy rzeczywiście?
PO wyraźnie gra na deprecjację urzędu prezydenckiego. Pewne elementy tej strategii widzieliśmy już na jesieni 2008 roku, kiedy rząd nie chciał udostępnić Lechowi Kaczyńskiemu samolotu, aby poleciał na szczyt Unii Europejskiej w Brukseli. Było, to nic innego, tylko pokazywanie, że prezydent jest słaby, że można mu bezkarnie „grać na nosie”, dawać przysłowiowego „pstryczka w ucho”. Gdyby po takich żenujących ekscesach Tusk zdecydował się ubiegać o urząd prezydenta, to by się ośmieszył. Równie dobrze przecież i jemu ktoś później mógłby nie dać samolotu.
Ale najważniejsze są tu kalkulacje polityczne. Mimo korzystnych sondaży Tusk zdawał sobie od początku sprawę, iż może nie wygrać wyborów prezydenckich, a przez to pogrążyć zarówno siebie, jak i Platformę. Obawy te uwypukliła jeszcze bardziej afera hazardowa. Dlatego postanowiono zredukować znaczenie funkcji prezydenta. Trochę to niestety przypomina doktrynę wojenną rosyjskich wojskowych: – „Albo my, albo ziemia po nas spalona”.
Jeżeli lider najpopularniejszej, rządzącej w Polsce partii wycofuje się z walki o najważniejszy urząd w państwie, to daje tym samym wszystkim do zrozumienia, że urząd ten wcale nie jest najważniejszy… Wystawiając rezerwowych, drugorzędnych kandydatów PO usiłuje udowodnić, iż funkcja prezydenta jest również drugorzędna, słaba, niegodna, aby jej lider się o nią ubiegał. Jednocześnie Donald Tusk ustawia się ponad tym wszystkim. Na pozór nie chce być pierwszą osobą w państwie, ale wychodzi jeszcze bardziej do przodu – przed tego pierwszego. Nie czarujmy się, przecież to jemu Bronisław Komorowski, bądź Radosław Sikorski musieliby w razie wyborczego zwycięstwa zameldować: – „Panie przewodniczy melduję, że zadanie zostało wykonane”… Śmiech na sali.
Czym w takim razie powinni odpowiedzieć stratedzy PiS-u? Wydaje się, iż taktyczny ruch narzuca się sam… Zamienić wybory w plebiscyt. Zaproponować dokładnie przeciwny model urzędu prezydenckiego. Ustawić się w roli obrońców silnej prezydentury.
Będzie to niesamowicie trudne, gdyż Lecha Kaczyński z powodu różnego rodzaju cech charakterologicznych i nie zawsze do końca przemyślanych poczynań przyczynił się sam w sobie do zapoznania, osłabienia znaczenia głowy państwa. Jeżeli jednak uda mu się wcielić w rolę orędownika ustroju prezydenckiego, to może na tym wyraźnie zyskać.
Czeka nas kolejna dychotomia… Wybory prezydenckie w 2010 mogą być ciekawe, ale pod jednym wszakże warunkiem. Mogą być nawet pod tym względem przełomowe dla całego okresu przemian Polski po 1989 roku. Pięć lat temu przeciwstawiono w kampanii prezydenckiej dwie zasadnicze opozycje – Polski solidarnej wobec Polski liberalnej oraz IV Rzeczpospolitej w stosunku do III. Był to niestety projekt dość miałki, socjotechniczny, sprowadzający się jedynie do pr., choć z medialnego punktu widzenia efektowny i atrakcyjny. Nie poszły za nim jednak konkretne propozycje ustrojowe. PiS na wytworzeniu takiego dwubiegunowego podziału wygrał.
Dziś spór ma szansę okazać się bardziej realny. Skonfrontować mogą się ze sobą bezpośrednio dwie koncepcje ustrojowe Polski, dwa całkowicie rozbieżne modele prezydentury – słabej oraz mocnej. Naprzeciwko siebie staną dwa przeciwstawne fronty. Jeden odwołujący się do wartości liberalno-lewicowych, demokratycznych, a drugi republikańskich, konserwatywnych. Obóz (nazwijmy go umownie, aczkolwiek to znaczne uproszczenie) demokratyczny będzie się domagał zredukowania prerogatyw prezydenckich, wręcz marginalizacji tego urzędu, obóz zaś republikański stanie w jego zdecydowanej obronie. Być może więc podczas tegorocznych wyborów prezydenckich czeka nas plebiscyt, prawdziwa batalia o taki, a nie inny system ustrojowy państwa. Wyboru jak zwykle dokonają wyborcy.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka