Mam nieodparte wrażenie, że „POPiS” się odradza. Bieg politycznych wydarzeń w Polsce kształtuje się tak, jakby coś w zaciszu kuluarów zostało „dogadane”. Najpierw premier Donald Tusk proponuje enigmatyczne i wydawać by się mogło skazane na niepowodzenie zmiany w konstytucji. Później ostentacyjnie rezygnuje ze startu w wyborach prezydenckich. W międzyczasie prominentny przecież poseł PO Przemysław Karpiniuk oświadcza, że byłby gotów poprzeć Lecha Kaczyńskiego. Teraz PiS proponuje pozostałym partiom opozycyjnym (w tym również Platformie) obszary współpracy, między innymi w sferze ustroju Państwa.
Jak to wszystko przeczytać? Obecnie w polskiej polityce karty rozdaje Donald Tusk i jego otoczenie. Tuskowi zaś Lech Kaczyński jest potrzebny mniej więcej tak samo, jak Gargamel Smerfom… Każdy inny prezydent – choćby nawet rekrutował się z najbardziej zbliżonych do Tuska środowisk PO – będzie dla niego gorszy. Z Lechem Kaczyńskim Donald Tusk ma już wyrobione relacje. Jego udało mu się już sprowadzić do parteru i skazać na dramatyczną wręcz defensywę. W odbiorze medialnym wytworzyła się taka optyka. Nowy prezydent (ktokolwiek nimby nie został) będzie dla Tuska partnerem o wiele trudniejszym, bo wyposażonym w polityczną świeżość i nie tak łatwym do pr-owego rozegrania.
Z drugiej strony Jarosław Kaczyński chce reelekcji swojego brata w wyborach prezydenckich. Wbrew temu co mówią najwięksi apologeci PiS-u o patriotyzmie, interesach Polski, czy budowaniu IV Rzeczpospolitej – tak naprawdę ten rodzinny wątek jest w strategii Jarosława Kaczyńskiego najważniejszy. Reszta posiada już drugorzędne znaczenie.
Wybór Lecha Kaczyńskiego na drugą kadencję, to w pewnym sensie autoryzacja jego prezydentury, obrona dotychczasowej polityki. Gdyby Polacy po raz drugi powiedzieli mu tak, to również historia oceniłaby go w bardziej łagodny sposób. Ale Jarosław Kaczyński potrzebuje reelekcji swojego brata również z jeszcze jednego powodu. Musi umocnić swoją pozycję wewnątrz PiS-u. Jeżeli Lech przegra, to jednocześnie i autorytet Jarosława zostanie mocno podkopany. Radykalnie wzrosną akcje Zbigniewa Ziobro. W PiS zaczną się wówczas wewnętrzne walki frakcyjne i może już przed wyborami parlamentarnymi w 2011 roku doszłoby tam do poważnego przegrupowania sił, czy nawet rozłamu. Wygrana Lecha Kaczyńskiego w wyborach, to najlepsza rekomendacja dla jego brata Jarosława. PiS ożywiony takim sukcesem skupiłby się wówczas wokół niego.
Z kolei Donald Tusk gra o realną władzę. Chce być tam, gdzie leży klucz do pozycji przywódcy Polski, a znajduje on się niewątpliwie tam, gdzie spotykają się funkcje premiera i lidera największej parlamentarnej partii. Idąc po prezydenturę Tusk faktycznie zamieniłby realne uprawnienia polityczne na ozdobne żyrandole, nożyczki do przecinania wstęg oraz zacinające się ostentacyjnie od czasu do czasu pióro. Dla Tuska warunkiem sine qua non dla utrzymania władzy jest zachowanie kontroli nad Platformą Obywatelską. W tym punkcie istnieje zatem pole do uzgodnienia wspólnych interesów Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego. Nie wykluczone więc, że obydwaj partyjni przywódcy dogadali się pomiędzy sobą na zasadzie: – „Wasz prezydent, nasz premier”, a później dopasują do tego nieformalnego układu konstytucję…
Być może nieświadomie, wbrew swoim intencjom Kaczyński oraz Tusk stworzyli w 2005 roku polityczny system. Coś przypominające pod pewnym względem sytuację istniejącą w Rosji, gdzie niezależnie od różnego rodzaju przetasowań władza jest skupiona ciągle w tym samym ośrodku. Patrząc z tej perspektywy "POPiS" byłby jeszcze doskonalszym mechanizmem, albowiem całkowicie zawłaszcza obszary rządzenia i opozycji, a także pozwala na nieustanne utrzymywanie politycznego status quo. Obydwa ugrupowania nawzajem „dają sobie zmiany”, tak jak kolarze w uciekającej peletonowi grupie. Odbierając gigantyczne dotacje finansowe z budżetu Państwa oraz kreując pr-owską rzeczywistość wzajemnej wojny zamykają pole debaty publicznej dla innych sił politycznych.
Od jakiegoś czasu wydaje mi się, iż Donald Tusk gra na Lecha Kaczyńskiego. Prezydent w ostatnim okresie nie był przez obóz rządzący tak brutalnie atakowany, jak dawniej. Raczej nawet próbowano go celebrować. Jednocześnie Platforma Obywatelska wystawiła w wyborach prezydenckich bardzo słabego, łatwego do „trafienia” kandydata.
Tajemnicze jest też spektakularne zaproszenie Lecha Kaczyńskiego na obchody sześćdziesiątej piątej rocznicy zwycięstwa w II wojnie światowej do Moskwy. Ta inicjatywa poważnie wzmacnia prestiż prezydenta Lecha Kaczyńskiego. A przecież Władimir Putin posiada dobre (koleżeńskie wręcz) relacje z Donaldem Tuskiem i nie uczyniłby raczej tego gestu wbrew polskiemu premierowi. Poza tym Moskwa dowartościowując Kaczyńskiego chyba już wie, kto wygra w Polsce wybory prezydenckie.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka