Reprezentacja wyborców a centrum interesów życiowych
Wydaje się, że kandydat spoza okręgu nie jest z nim związany – dlatego mówi się o nich spadochroniarze, przywiezieni w teczce. Najlepsze przykłady z ostatnich wyborów do PE – Marian Krzaklewski, który poległ i Lena Kolarska-Bobińska „niezależny” fachowiec, która wykosiła prof. Zbigniewa Zaleskiego – posła PE poprzedniej kadencji. W większości przypadków z przyczyn logistycznych trudno się z takim posłem skontaktować – gdy nie ma sesji, to i tak najpierw wróci do domu, do rodziny zamiast jechać do swojego okręgu. Poza tym słabiej jednak rozumie problemy miejscowe, pomimo pewnej perspektywy spojrzenia z oddali, co pozwala czasem na lepsze widzenie tzw. całokształtu sprawy.
Osobiście wolałbym, by kandydat musiał zamieszkiwać w swoim okręgu. I to nie tylko formalnie (meldunek – czy jakkolwiek zwać się ma administracyjny obowiązek rejestracji adresu), ale mając w nim swoje faktyczne centrum interesów życiowych (proszę o wybaczenie, że nie tłumaczę tego pojęcia – definicje są powszechnie dostępne).
Oczywiście mnóstwo osób mi zarzuci, że to niepotrzebna formalność. Ale uważam, że jest to jeden z mechanizmów zapewniających właściwą reprezentację wyborców. Rozwiązanie to promuje lokalnych kandydatów, którym często „nie po drodze” z partiami, a jednocześnie uniemożliwia tworzenie się kasty zawodowych polityków lewitujących na orbicie Wiejskiej, Ujazdowskich czy też innych ulic stołecznych. Chcąc być w parlamencie polityk musi być w swoim okręgu, a nie raz na 4 lata pojawić się na spotkaniach powodując wybuchy śmiechu przykładami kompletnej nieznajomości regionu, z którego startuje.
Do tego dołożyć należy zapis, że trzeba mieszkać w okręgu, z którego się kandyduje przynajmniej od czasu poprzednich wyborów i nie można zmienić tego miejsca zamieszkania do końca kadencji. Wiem, że to utrudnienie, ale kto mówił, że będzie posłom łatwo?
Reprezentacja wyborców a przynależność partyjna.
Postuluję wprowadzenie zapisu, że zmiana przynależności partyjnej posła powoduje utratę przez niego mandatu.
Już widzę to oburzenie, że tylko krowa nie zmienia poglądów… A ja się zapytam wszystkich protestujących, co by było, gdyby umówili się na randkę z osobnikiem płci przeciwnej, a po kilku randkach, gdy już się czują związanie emocjonalnie, zaufali partnerowi i rozmawiają o ślubie, nagle okazuje się, że partner to transwestyta wcale nie przeciwnej płci albo nagle postanowił zmienić płeć? Nadal byście się z taką osobą spotykali w tym samym celu? Raczej nie - w najlepszym przypadku pozostaniecie przyjaciółmi/przyjaciółkami. To dlaczego nie uważacie za słuszne zerwania z posłem, który nagle zmienia swój istotny przymiot w polityce, jakim jest przynależność partyjna?
Przy okazji zabezpieczamy się przed „niezależnymi” fachowcami, którzy po uzyskaniu mandatu „niespodziewanie” wstępują do partii oraz przed dziwnymi transferami politycznymi np. (w ciągu 12 lat 6 partii) Ruch Polityki Realnej (później Unia Polityki Realnej) -> Wyborcza Akcja Katolicka -> Akcja Wyborcza Solidarność -> Zjednoczenie Chrześcijańsko – Narodowe -> Samoobrona -> Prawo i Sprawiedliwość -> ciekawe, co będzie następne…
Oczywiście proszę o komentarze.
Inne tematy w dziale Polityka