Ronin. Ronin.
449
BLOG

Sarkozy & Hollande ... Czyli Prawy Do Lewego ...

Ronin. Ronin. Polityka Obserwuj notkę 1

 

Wybory we Francji...
Prowincja woli radykałów z prawa lub lewa.
Mała Francja jest zła na wielką Francję

Mieszkańcy francuskiej prowincji są przekonani, że wielka Francja ich porzuca. Protestują, głosując na lewicę lub na partie skrajne

Mała
Francjajest zła...

Na pierwszy rzut oka wieś Pompogne w południowo-zachodniej Francji wygląda sielsko. Jest tu XIV-wieczny kamienny kościół, teren piknikowy, restauracja, mały warsztat samochodowy i malownicze gospodarstwa. Ale to wszystko pozory. W Pompogne żyje się źle, coraz gorzej. Mieszkańcy dali temu wyraz w pierwszej turze wyborów prezydenckich, oddając głos protestu: 27 proc. na skrajnego lewicowca Jeana-Luca Melenchona i prawie 24 proc. na skrajnie prawicową Marine Le Pen. Prezydent Nicolas Sarkozy był trzeci, socjalista François Hollande, który ma największe szanse zostać w niedzielę prezydentem Francji, czwarty.
73-letni Jean-Pierre Jolis, emerytowany rolnik i emerytowany mer wsi, wie, dlaczego tak się stało. - Kiedyś były w gminieszkoła, poczta, sklepy, lekarz. Dziś zamiast poczty jest skrzynka na listy, zamiast lekarza w sąsiedniej wsi jest apteka, a dzieci dowozi się kilka kilometrów do miasta. Wszystkie usługi publiczne się centralizuje, by były rentowne. Z całą pewnością nie jest to w interesie ludzi.
 
 
 
 
 

Jego narzekania wyglądają na nieco przesadzone, bo wszystko, czego trzeba do życia, jest w turystycznej miejscowości oddalonej o 5 km. Jeśli się dobrze przyjrzeć, widać jednak, że Pompogne czasy świetności ma już za sobą. We wsi nie ma już żadnego rolnika, bo drobne rolnictwo się nie opłaca. Wielkie przedsiębiorstwo spoza regionu uprawia tu jedynie kukurydzę. Mieszkańcy pracują jako drwale w sąsiednich gminach, kobiety bywają sekretarkami, pielęgniarkami w sąsiednich miasteczkach. - Dojeżdżają do pracy po kilkadziesiąt kilometrów. Młodzi często nie mają zajęcia albo mają takie, które im nie odpowiada.

200-letni dom byłego mera, wokół którego spacerują kury i kaczki, wymaga wielu napraw. Trudno je przeprowadzić za 700 euro emerytury Jeana-Pierre'a plus 500 euro jego żony. Kiedyś po bagietki chodziło się tu piechotą. Teraz trzeba jeździć
samochodem. - Robimy to raz w tygodniu i mrozimypieczywo, bo benzyna jest droga - tłumaczy. - Siła nabywcza ludzi spada, a teraz mówi im się jeszcze, że będą musieli dłużej pracować do emerytury - złości się.

W Pompogne, podobnie jak w wielu miejscowościach Francji, chodzi nie tyle o to, że żyje się źle, ile raczej o to, że kiedyś żyło się o wiele lepiej.

Wynik wyborów we wsi był oczywiście mocno nietypowy. W południowo-zachodniej Francji od zawsze głosuje się jednak na lewicę. - To region mniej rozwinięty gospodarczo, gdzie jednocześnie zawsze silny był duch współpracy i wzajemnej pomocy między gminami i między ludźmi - tłumaczy prof. Michel Bussi, specjalista od geografii wyborczej.

Tym razem w pierwszej turze wyborów podział na małomiasteczkową zachodnią Francję, która zagłosowała na lewo, oraz bardziej uprzemysłowiony wschód i
Lazurowe Wybrzeże
, które zagłosowały na prawo lub wręcz skrajnie na prawo, był wyraźny.

Podział, który był taki sam jak pięć lat temu, może być trwały. Christophe Guilluy, autor "Atlasu nowych podziałów społecznych we Francji", uważa, że Francja coraz bardziej dzieli się na część wschodnią, uprzemysłowioną i okolice wielkich miast z jednej strony, oraz wsie i małe miasteczka w zachodniej połowie kraju z drugiej. W mniejszych miastach i miasteczkach, w których żyje większość Francuzów, poziom życia się obniża. "Ludzie, których zaliczano do klasy średniej, już nią nie są. Poczuli na własnej skórze skutki globalizacji. Ich zarobki maleją, sytuacja społeczna jest coraz bardziej niepewna, biednieją, a ich dzieci nie mają już szans na awans społeczny" - tłumaczy na łamach portalu Slate.fr.

Nic nie wskazuje na to, by ich sytuacja miała się niebawem poprawić. Francja musi ciąć wydatki, czyli ograniczać to, co publiczne. Żaden z kandydatów, z wyjątkiem centrowego François Bayrou, nie mówił tego wprost w kampanii. - Francuzi są jeszcze bardziej niż inne narody przywiązani do swej Republiki, a prezydenta traktują trochę jak króla. Żaden kandydat na króla nie ośmiela się powiedzieć, że ograniczy królestwo. Tymczasem w czasach kryzysu, gdy Francja walczy z deficytem, to konieczne - tłumaczy politolog prof. Dominique Reynié.

Po drugiej stronie politycznej granicy, na wschodzie i południu kraju, protestuje się inaczej: głosując na skrajnie prawicowy Front Narodowy. Jego kandydatka Marine Le Pen zdobyła w sumie 17,9 proc. głosów. W jednym departamencie - Gard na południu - była wręcz w pierwszej turze najpopularniejszą kandydatką. - Szczególnie popularna jest na przedmieściach dużych miast, a także tam, gdzie mieszka wielu imigrantów. Nawet w ramach departamentu Gard bardzo widoczne były różnice między terenami przemysłowymi, skrajnie prawicowymi, i bardziej wiejskimi, gdzie wygrał Hollande - zwraca uwagę prof. Bussi.

To te same tereny, gdzie w 2007 r. wygrał prezydent Nicolas Sarkozy, zapożyczając od Frontu Narodowego antyimigrancką retorykę. Tym razem przynajmniej w pierwszej turze ten manewr się nie udał i antyimigranccy wyborcy wybrali Le Pen.

Prognozy, co zrobią w drugiej turze, są mocno niepewne. W sondażach od jednej trzeciej do połowy z nich deklaruje, że zagłosuje na Sarkozy'ego. Wielu twierdzi, że pozostanie w domach. To jednak najbardziej zmienny elektorat, który może zdecydować się w ostatniej chwili.

Właśnie na to liczy prezydent Sarkozy, który swój ostatni wielki wiec wyborczy odbył w czwartek w Toulon na południu i znów mówił o imigracji, a także o tym, że trzeba przywrócić szacunek dla Republiki. Ta strategia po części działa. Ostatnie sondaże przedwyborcze przeprowadzone po środowej telewizyjnej debacie kandydatów pokazują, że prezydent goni socjalistycznego rywala.

W Pompogne nikt nie chce o tym słyszeć. Zdecydowana większość, nawet ci, którzy w pierwszej turze głosowali na Marine Le Pen, zagłosuje zapewne na Hollande'a.

Źródło: Gazeta Wyborcza
 
 
 
 
 
 
 
Zamieściłem ten ciekawy tekst z "Wyborczej" ponieważ będąc niedawno w Paryżu odniosłem wrażenie że ulica jest za "Sarko" ... Szczególnie po porażce Le Pen.
Coraz więcej  Francuzów deklaruje że żyje im się gorzej. Ale Ci sami Francuzi za obecny stan podupadającego dobrobytu coraz częściej oprócz szeroko pojętych władz obwiniają zło spersonalizowane w postaci legalnych i nie emigrantów.
Sarkozy używając emigracyjnego argumentu  wskazuje i tej niezadowolonej i tej prawicowej Francji ... Po pierwsze - winnych , a po drugie kierunek działania ...I ten ruch może przynieść mu zwycięstwo ...
Po pierwsze dlatego że kolorowi faktycznie zaczynają być dla Republiki ciężarem ... A  po drugie , jak mówią zaprzyjaźnieni "Frankowie" ... Lepszy znany i przewidywalny Sarko ... Choć dalece nie idealny ... Niż nieprzewidywalny lewak którego prezydentura może być eksperymentem po którym Francja  się nie podniesie ...
Osobiście trzymam kciuki za powodzenie Sarkozego ...
Ale jak to w dojrzałej demokracji ... Mądrość narodu zdecyduje ...
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
.


Ronin.
O mnie Ronin.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka