Pewnie nie wszyscy ale wielu pamięta znakomity żart Mleczki z czasów, gdy Mleczko jeszcze był nas wszystkich, ponad podziałami. Ten żart Mleczki z Bogiem, Polakami i geopolityką.*
Dotąd miałem oparte na bardzo solidnych podstawach przekonanie, że Bóg, po ośmiu latach sprzyjania a co najmniej patrzenia przez palce na to, co robili trzymając władze jedni, postanowił ukarać ich oddając władze i wszystko co z nią się wiązało drugim a pierwszym kazał doświadczać wszystkich tych niedogodności, które przez lata były udziałem tych drugich. Mieliśmy więc szybko dwie bolesne przegrane, wychodzenie na ulicę w proteście, stawianie zniczy pod Trybunałem, obrastanie fanatykami pozbawionymi hamulców i natężeniem durnych wypowiedzi odsuniętej od władzy i z władzą elity.
Kiedy sprawiedliwość (to piszę bez ironii) zapukała w zaskakującym wcieleniu do drzwi IPN, trzymając pod pachą teczkę TW „Bolka” zdawać się mogło, że boży gniew na jednych i przychylność wobec drugich osiągnęły apogeum okazało się, że antycypowanie boskich wyroków nie jest rozsądne.
Właśnie spór o „Bolka” – Wałęsy wkroczył w tę fazę groteski, w której koronnym dowodem jego niewinności stał się (jak się popatrzy dzisiaj to nie do końca irracjonalny) argument o jego analfabetyzmie, wywołując szczery rechot wszystkich, którzy za Bolkiem nie przepadają. Rechot już nie z argumentów ale z tych, którzy w obronie Lecha zachowują się niczym kamikaze.
I właśnie wtedy Bóg zrobił ten swój numer.
W sam środek tej pokrętnej prowałęsowskiej dialektyki i antywałęsowskiego rechotu cisnął teczką Zelnika. I pewnie teraz do śmiechu jest co najwyżej chórom anielskim uradowanym dowcipem szefa i zastępom szatana, które ubaw mają zawsze gdy ktoś z przezabawną miną nagle znajduje swą dłoń w mniejszym lub większym g***.
Ja mam swoje słabości i swoje grzechy ale staram się choć czasem być konsekwentny. Konsekwentnie uważałem i uważam za szmatę Michała Boni, który słowem w 1992 roku nie wspomniał, że Macierewicz w jego sprawie ma słuszność, gdy jego partyjni koledzy za uderzenie „w dwóch naszych” zdecydowali, że „przewracają rząd”. A kiedy iść w zaparte się już dalej nie dało, przeprosił… partyjnych kolegów za kłopot, którego im przysporzył.
Nie mogę zatem wzorem innych przyjąć tłumaczeń, że Zelnik „wyparł” swą przeszłość, że „młody był” a już szczególnie, że teraz to już inny Zelnik, nie ten, któremu podobała się PRL tylko nawrócony i głęboko wierzący. Głęboko wierzący wiedzą jak powinny przebiegać żal za grzechy i pokuta.
Trudno kupić też argument najmocniejszego chyba dziś obrońcy Zelnika, Jacka Karnowskiego, twierdzącego „Tym, którzy zaczną szydzić, że stosuję dwie miary, odpowiadam: akurat mnie o to oskarżyć nie możecie. Zawsze podkreślałem, że na te sprawy należy patrzeć w szerszym kontekście.”** Dla niego ów „szerszy kontekst” to obrona Zelnika i Kieżuna, którzy są „nasi”. I to faktycznie jest dość konkretna „jedna miara” ale czy starczy by obronić przez zarzutem stronniczości.
Jeśli faktycznie Bóg postanowił zrobić sobie z nas i z nami kolejny raz igrzysko, to czemu i komu ma ono służyć?
Nie sądzę by chodziło o to żeby ktoś z boku albo i ze środka tego zamieszania miał ubaw. Myślę, że przeszłość Zelnika, w ludzkiej ocenie istotnie może błaha, niesie w sobie ważne i dość uniwersalne przesłanie. Idąc dalej w tą jarmarczna mistykę, na której buduję swą powiastkę, sądzę, że teczka Zelnika to taka delikatna sugestia byśmy się opamiętali. Byśmy przypomnieli sobie, że polityka to nie jest święta krucjata a politycy to nie krzyżowcy na białych rumakach bijący Saracena. Politycy niestety, głownie za sprawą specyfiki fachu, który sobie wybrali, to w większości mniejsze lub większe sukinsyny. A my, jako ich pracodawcy wybieramy sobie co jakiś czas którzy są nasi a którzy nie są. Wybieramy ale nie zapominamy kim są.
Jesteśmy jako obywatele w punkcie, z którego nie widać za bardzo jakiegoś bezpiecznego horyzontu. Jest chyba tak, że tym, którzy mają największą możliwość zapanowania nad rozchwianymi emocjami wcale na tym nie zależy. Nawet wtedy gdy leży to w ich politycznym interesie.
Mamy więc z jednej strony Petru, rzucającego kolejne oskarżenia i z rozbrajającą szczerością odpowiadającego na pytania o podstawy tych oskarżeń, że „na razie” nie na żadnych podstaw. Mamy szefów PO, którzy z zadyszką pędzą za Petru. Mamy wreszcie Kaczyńskiego, który nawet w sytuacji, w której KOD był na deskach i lizał głębokie rany wyżarte przez specyficzną empatię jego zwolenników nie odmówił sobie by dotkliwie rywala skopać werbalnie. Przyspieszając jak mniemam proces gojenia i przybliżając gotowość do następnej batalii.
Jak to się skończy? Według niektórych jakimś trupem. Inni oponują. Są zdania, że jeden trup niczego nie załatwi.
Może ten boży numer polega na tym, żeby testować na nas piekło w wersji soft?
* http://www.sklep.mleczko.pl/pl/p/Plakat-czarno-bialy-Polakom-zrobimy-numer-124/247
** http://wpolityce.pl/spoleczenstwo/284294-w-sprawie-jerzego-zelnika-aktor-nigdy-nie-ukrywal-mlodzienczej-sympatii-do-prl-i-tego-ze-jego-zycie-dzieli-sie-na-dwie-czesci-przed-nawroceniem-i-po-nim
Inne tematy w dziale Polityka