Nie, nie mam zamiaru pisać o „piekle kobiet” ani o opresyjności „patriarchalnego społeczeństwa”. Wylano na ten temat morze atramentu, użyto, pro i contra, wszystkich chyba możliwych argumentów. Zatem moja osobista opinia, że „piekłem kobiet” jest łykanie przez jakąś część płci pięknej argumentów osób o specyficznym intelekcie i będących na bakier z podstawową choćby logiką a owa „patriarchalna opresyjność” mogłaby być swobodnie mierzona setkami tysięcy a może nawet milionami złotych przeznaczanych na granty zajmujące się coraz bardziej obleśnymi aspektami „tożsamości płci” i tak utonęłaby we wspomnianym morzu nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Mam zamiar odnieść się do zdarzeń zapoczątkowanym osobliwym i na swój sposób jednak błyskotliwym happeningiem polegającym na wejściu do kościoła w celu demonstracyjnego wyjścia z kościoła. Wiem, że i w tym przypadku zużyty atrament mógłby już wypełnić niemały akwen ale co tam.
Tak się bowiem złożyło, że w sprawie mamy już nie tylko owo wejście/wyjście i niezwykle widowiskowy jego epilog w postaci występu głównej bohaterki , pani Anny Zawadzkiej w programie Andrzeja Morozowskiego „Tak jest” w stacji TVN24.
Równie ciekawe są reakcje, jakie ten ciąg wspomnianych wyżej zdarzeń wywołał. I w mniejszym stopniu mam tu na myśli reakcje całkowicie krytyczne wobec ich całokształtu choć niektóre z nich, z uwagi na wyjątkową celność trudno zbyć milczeniem. Choćby te, które z pomieszaniem zdumienia i satysfakcji wspominają o prawdziwym cudzie, który w programie Morozowskiego się zdarzył. O cudzie przemiany pana Kazimierza Sowy w kapłana, który nagle zaczął mówić językiem Kościoła.
Ciekawsze są jednak reakcje osób światopoglądem bliskich pani Zawadzkiej. W tych, także krytycznych ale tylko w odniesieniu do występu u Morozowskiego, dominuje szczery żal. Żal za tak beznadziejnie zmarnowaną szansą, którą była możliwość publicznego stanowiska „pro choice”. Tym większą, że jak napisał jeden z komentujących, Zawadzka miała za rozmówców osoby, na których przychylność mogła jakoby liczyć. Nie wiem na jakiej podstawie oparte jest przekonanie, że zwolenniczka aborcji może liczyć na przychylność Kazimierza Sowy, jakby przecież nie było, księdza. Choć może coś jest na rzeczy skoro ów Kazimierz Sowa napisał dziś na portalu „NaTemat”, że ortodoksem i fundamentalistą został okrzyknięty „niechcący”, zasugerował, że sprawa stanowiska Episkopatu ma w tle jakiś „dil” zawarty z obecną władzą a także (w mojej ocenie na zasadzie „strzału z dupy”) zauważył, że o ile ta ewidentna ustawka była „szczerym odruchem” (sic!), jest to porażka całego Kościoła, czyli „księży, aktywistów katolickich, nawet wspólnoty wiernych”.* Jakoś nie pomyślał Kazimierz Sowa, że skoro do kościołów pofatygować się musiał z zewnątrz desant kobiet i kobietonów na co dzień nie bywających w świątyniach, znaczy to, że na oburzenie i „spontaniczne wyjścia” prawdziwych wiernych nikt nie liczył. Sowie mogę tutaj na dodatek podpowiedzieć, idąc tropem jego logiki, że jeszcze większą „porażką księży, aktywistów katolickich, nawet wspólnoty wiernych” są wszelkie prześladowania chrześcijan na tym podłym świecie.
Natomiast sam Morozowski od razu pospieszył z potwierdzeniem tej opinii o swej życzliwości. „– Jestem zwolennikiem rozsądnych kompromisów w sprawie aborcji, a nawet zliberalizowania obecnych przepisów. Mam poczucie, że w moim programie wydarzyło się coś, co takim poglądom zaszkodziło.”** Przyznał więc niejako, że to nie stanowisko pani Zawadzkiej zmusiło go do reakcji tylko fakt, że prezentowała je w sposób szkodliwy dla „sprawy”.
Ktoś zapyta gdzie ta ciężka dola feministek skoro jest taki Kazimierz Sowa, który wrzeszczącą w kościele lewaczkę i feministkę uznaje za winę kapłanów i wiernych, taki Morozowski, który wyczulony jest na szkodzenie sprawie „kompromisu” do tego stopnia, że gotów poświęcić powagę własnego programu i jeszcze wielu, wielu innych „przychylnych”.
Ciężka dola feministek, szczególnie tych radykalnych, polega na tym, że jak już zdecydują się na jakiś bezkompromisowy krok, to wychodzą na idiotki. I trudno powiedzieć czy dlatego, że takie po prostu są czy też dlatego, że żadna myśląca kobieta nie zdecyduje się na to by pakować się do miejsca, które jest jej obce, którego na co dzień unika, i robić tam klasyczne „bydło”. I trzeba wysyłać takie panie Zawadzkie, dla których niemałym zagrożeniem jest także jakaś sztuczna „palma na degola”. I na tym też, że jak Morozowski ma kogoś zaprosić do programu to nie będzie robił „w środowisku” testu na inteligencję tylko zaprosi właśnie taką specjalistkę od robienia „bydła”.
* http://szeptynachorze.natemat.pl/176507,jak-niechcacy-zostalem-ortodoksem-i-fundamentalista
** http://natemat.pl/176495,morozowski-zaluje-ze-zaprosil-zawadzka-jesli-prawica-uznala-mnie-za-pogromce-lewactwa-to-przedwczesnie
Inne tematy w dziale Polityka