Pani Celina, mimo młodego wieku pracuje w naszym ośrodku już 10 lat, czyli od samego początku.
Nie ma cienia przesady w stwierdzeniu, że jest przez wychowanków szanowana i lubiana.
Jak się taką opinię zdobywa? Po prostu trzeba sobie na nią za-pra-co-wać.
A z takimi chłopcami, jak nasi podopieczni nie da się pracować „od-do”.
Nie w sensie czasowym - dyżury są oczywiście staranie zaplanowane, ale w sensie zaangażowania się nie da.
Z nimi się albo pracuje na, przepraszam – full albo się samemu odchodzi.
A zaangażowaniu sprzyjają wypracowane przez lata salezjańskie zasady i formy pracy:
jada się wspólnie (i przy wspólnym stole - nie ma czegoś takiego, jak „stolik kadry”) z wychowankami, a posiłek dla wszystkich przygotowują chłopcy z przyniesionych z kuchni dań i produktów.
Przed posiłkami i po posiłkach jest wspólna z wychowankami modlitwa.
Odrabia się z nimi lekcje, a nie ma co udawać, że nasi chłopcy to uczniowie wybitni - często mają duże braki, które trzeba cierpliwie, stopniowo uzupełniać i nadrabiać.
A wolny czas? Spędza się z nimi rozmawiając. O wszystkim.
I cały czas, w każdej minucie jest się przez chłopców ocenianym.
Pytania o trudności w pracy Pani Celina puentuje zasłyszanym kiedyś od wychowanka, a zaskakująco mądrym tekstem: przecież nie przyszła pracować do przedszkola.
Jej byli wychowankowie wcale nierzadko piszą do niej mejle albo zapraszają do grona znajomych na Facebooku (ot, wymierna korzyść z powszechności Internetu).
Informują o tym, co się z nimi i z ich życiem dzieje.
Dlaczego to robią ? W dużej mierze i dlatego, że okres spędzony w Ośrodku był jednak dla nich lepszy niż to, co ich po powrocie na tzw. łono społeczeństwa spotkało.
Bo Pani Celina dostaje też listy z więzienia.
Ktoś może powiedzieć: to znaczy, że ponieśliście porażkę.
W sensie ludzkim – tak, bo każde ludzkie życie jest cenne.
W sensie wychowawczym porażkę poniosło państwo, które nie ma żadnej oferty dla młodych ludzi, pozostawionych po opuszczeniu placówek wychowawczych samym sobie.
Ale są także inne listy - na przykład od żołnierza z Afganistanu.
Może nie bardzo miał do kogo napisać, żeby się swoją żołnierską przygodą pochwalić – ale może nie miał nikogo, kto by się o jego szczęśliwy powrót do kraju martwił?
No to my się martwimy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości