Czy próbowaliście kiedyś Państwo spojrzeć przez płot? Taki prawdziwy – z drewnianych, szerokich sztachet, dość gęsto przybitych?
Jeśli tak, to mieliście okazję przekonać się, że widok przez sztachety jest inny od niczym niezmąconej perspektywy, ale też i dzięki temu specyficznemu skadrowaniu obrazu, dostrzega się to, co rozmyłoby się w typowym, szerokim planie.
Na naszym blogu często pojawiają się zdjęcia z Różanegostoku, toteż nasi stali Czytelnicy znają już poszczególne gmachy: bazyliki, barokowego klasztoru podominikańskiego, w stylu imperialnym zbudowanego Ośrodka, czy takiejże byłej zimowej cerkwi – dzisiejszej kaplicy.
Dziś proponuję spojrzeć na znane już Państwu budowle właśnie z tej „przezpłotnej”perspektywy – dosłownie i przenośnie.
Nasi wychowankowie nie trafili do Ośrodka z własnej inicjatywy – skierował ich tu rodzinny sąd.
Przywieźli ze sobą bagaż swoich niedobrych, czasem złych, a czasem wręcz tragicznych doświadczeń, który chronią przed okiem osób postronnych przenośnym płotem nieufności, rezerwy czy nawet niechęci i agresji.
Każda z przedstawionych Czytelnikom na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy postaci – zakonników, wychowawców, nauczycieli, wolontariuszy czy – ostatnio – siostra Anna, zwraca uwagę na tę trudność w dotarciu do naszych chłopaków, na budowane przez nich bariery.
Czasem się udaje dotrzeć w sposób pozornie prosty - spędzając wspólnie czas:
ot, przerwa w szkole, pokój dyrektora, w pokoju dyrektor gra w szachy z wychowankiem. Kilku innych chłopców kibicuje (tak swoją drogą, proszę pokazać mi taką drugą szkołę).
Albo tak, jak Pan Karol – opiekując się wychowankiem po ciężkiej operacji.
Czy jak Pani Celina – spokojem, rzeczowością, profesjonalizmem połączonymi z empatią.
Bo z docieraniem do naszych wychowanków jest jak z tym patrzeniem przez płot:
płot jest drewniany, surowy, lekko poszarzały i trzeba się natrudzić, żeby cokolwiek zobaczyć.
Ale jak już się przez ten płot, przez te sztachety spojrzy, to czasem widać takie piękne rzeczy, że aż dziw bierze:
na przykład chłopaka, który przed pójściem do komunii, drażnił się z katechetką, że przecież podczas spowiedzi można nie powiedzieć wszystkiego.
I jakoś tak się stało, że po rozmowie z siostrą Anną, ostatniego dnia przed komunią, sam szukał spowiednika, żeby tę swoją niepełną spowiedź „wyprostować”.
Inne tematy w dziale Rozmaitości