Tak, dzisiejszą opowieść zaczniemy od pieca, czyli , jak podaje Słownik Języka Polskiego PWN –od samego początku, od punktu wyjścia.
Historie naszych wychowanków nie są, najdelikatniej rzecz ujmując, standardowe, ale nawet jak na nasze, ośrodkowe warunki, historia Marka jest szczególna.
Bo Marek przybył do nas w wieku 12 lat, i spędził w Różanymstoku lat sześć - równo jedną trzecią swojego dotychczasowego życia.
Życia dla zwykłych ludzi skomplikowanego:
dotarł do nas z domu dziecka, choć nie był sierotą. Jego mama gdzieś jest, ale nie interesuje się synem. Tragicznie zmarłego ojca pochował rok temu – Marek na pogrzeb pojechał z księdzem Danielem i… wrócił do Różanegostoku.
Kiedy przebywa się z kimś 6 lat, nie tylko codziennie, nie tylko po wiele godzin, ale i w różnych okolicznościach: w szkole, w domu (bo Ośrodek, to namiastka domu), w czasie świąt (Marek nie wyjeżdżał na święta, bo zwyczajnie nie miał do kogo wyjechać), to się go poznaje do przysłowiowego szpiku kości.
Dwie cechy, które go z pewnością wyróżniały od reszty chłopców to odpowiedzialność i pracowitość.
Można było zlecić mu pracę i być pewnym, że zostanie wykonana, znów użyję archaizmu – akuratnie.
Można mu było pozostawić sprzęt – i być pewnym, że zostanie właściwie użyty, nieuszkodzony, ba - po pracy będzie wyczyszczony, a jeśli trzeba, to i umyty.
Pod tym względem bezdyskusyjnie wyróżniał się wśród naszych sowizdrzałów.
Marek znalazł sobie w Ośrodku namiastkę normalnego życia: uczył się, przechodząc do kolejnych klas podstawówki i gimnazjum, na ferie wyjeżdżał z grupą na narty do Zakopanego, podwyższał spadające (niestety) ogólnopolskie statystyki chodząc do kościoła i przyjmując sakramenty, przeżywał organizowane w Różanymstoku kolejne edycje Festiwalu Młodzieży Bez Granic.
Marek opuścił Ośrodek w lecie. Skończył u nas gimnazjum, skończył też osiemnaście lat i …wyfrunął w świat.
Naszym Czytelnikom należy się puenta: hm… najlepsze puenty pisze samo życie.
Marek, z tą swoją pracowitością, dokładnością i - jak to kiedyś mówiono - sumiennością, znalazł bardzo ciekawą pracę.
Zatrudnił go wujek, który pracuje na Śląsku i trudni się piękną, ale wymarłą już prawie profesją, a dokładniej, czymś więcej niż profesją – rzemiosłem.
Rzemiosłem łączącym w sobie trudną sztukę konstrukcyjną, a nawet inżynierską z artyzmem.
Dziś praca Marka daje ludziom ciepło i powoduje, że wnętrza stają się…. przytulne.
Bo Marek zostanie zdunem – uczy się od swego wujka, jak stawiać piece.
Takie prawdziwe – kaflowe. I kominki.
Z żywym ogniem w środku, przyciągającym swoim magicznym, trochę już dziś zapomnianym urokiem, dzieci i starszych - całe rodziny.
Coś mi wygląda na to, że nasza dzisiejsza opowieść, jak przysłowiowa historia, zatoczyła koło.
-------------------------------------------
na zdjęciach pokazuję dziś Czytelnikom Różanystok z kolejnej, nietypowej perspektywy: tym razem ze schodów galeryjki "Drapieżnika", czyli naszego Ośrodka.
Dlaczego na pierwszym planie zdjęć jest poręcz? Bo zasługuje na to - w potrzebie można o nią oprzeć rękę.
---------------
Zapraszamy na naszą stronę internetową:
http://www.rozanystok-salezjanie.pl/
Inne tematy w dziale Rozmaitości