Idę sobie z głównego kompleksu Ośrodka do stadniny.
Spacer (bo to dobrze ponad 600 metrów) miły, gdyż udało mi się wstrzelić, mówiąc językiem alpinistów, w tak zwane „okno pogodowe”, czyli pasmo promieni słońca pomiędzy kolejnymi falami deszczowej pogody.
Droga z górki, wzdłuż pokrytych złotymi liśćmi drzew, poniżej pasmo łąk, w odległości 4 km bieleje wieża prawosławnej cerkwi we wsi Jaczno - miło się idzie.
Z daleka dostrzegam jakieś poruszenie na balkonie nowo wybudowanego budynku mieszczącego naszą nową chlubę – Ośrodek Socjoterapii: to chłopcy czymś rzucają z balkonu.
Ot – niemądrą zabawę sobie wymyślili.
Idę dalej swoją drogą i widzę, że chłopcy najwyraźniej rzucają w pasącego się przy budynku konia.
To już mnie zezłościło - jak tak można?!
Przyspieszyłem kroku i nagle zastanowiło mnie, że koń nie tylko nie ucieka (choć ma gdzie), ale się po coś raz po raz schyla.
To, czym rzucają chłopcy to nie kamienie - to jakieś duże, zielonożółte kule. I nie rzucają nimi w konia, a przed niego.
To jabłka, tzw. spady, które te urwisy nazbierały pod częściowo zdziczałymi jabłoniami i teraz karmią nimi konia, któremu to najwyraźniej odpowiada.
A że wybrali sobie taki sposób karmienia?
No cóż, co jak co, ale typowi to oni nie są. To zestaw kilkunastu oryginałów, którzy stanowią pierwszą grupę w naszym nowym dziele (dzieło – takim słowem się w zgromadzeniu każde przedsięwzięcie określa), toteż i nic dziwnego, że pomysły miewają niekonwencjonalne.
Ale sumiennie suszą kromki chleba, bo, jak mi to z poważnymi minami tłumaczą, „świeży chleb mógłby koniom zaszkodzić”.
Oni nie są tutaj, w przeciwieństwie do pozostałych wychowanków, na mocy decyzji sądu rodzinnego. O ich przyjeździe zadecydowali rodzice, którzy nie bardzo sobie z nimi umieli poradzić, a oni sami musieli się na pobyt w Różanymstoku zgodzić.
To jest dla nich taka szkoła z internatem, tyle, że prowadzona przez zakonników i rządząca się swoimi regułami:
na przykład takimi, że każdy dzień jest witany i żegnany modlitwą. I że ta modlitwa obowiązuje też przed posiłkami i po nich.
Ale i takimi, że mieszkają w nowoczesnym, ładnym domu, z wi-fi, prawdziwą kuchnią otwartą na salę z kominkiem (tak!), telewizorem i kanapami, gdzie mogą sobie posiedzieć czy poleżeć, czytając, gadając czy oglądając telewizję.
Chłopcy są i tacy sami jak reszta wychowanków (na przykład tak samo zaczepiają wychowawców, starając się ich sobą zainteresować, tak samo się z nimi w zabawie siłują, tak samo popisują, tak samo przechwalają, opowiadając niestworzone historie) i jednak różni:
zdecydowanie mocniej i na wszelkie sposoby podkreślają swoją niezależność, do modlitwy zbierają się długo, a niektórzy „zapominają” się i zaczynają jeść nie czekając na tych kilka słów zwróconych do Boga.
Siedzę sobie w ich kuchni i bezskutecznie próbuję połączyć się z Internetem.
Mimo, że sieć działa – mój laptop nie jest „widziany” przez router.
Nic nie pomaga. A jeszcze pół godziny temu z sieci głównego Ośrodka i bursy korzystałem bezproblemowo.
Szczupły, trochę wyciszony, długowłosy chłopak proponuje mi z taką mieszanką nieśmiałości i śmiałości: „to wina naszego routera, ale ja to mogę w laptopie w parę chwil ustawić.”
Popatrzyłem na niego z ukrywanym powątpiewaniem i podziękowałem uprzejmie – no przecież nie będzie mi taki ancymon w moim laptopie grzebał, bo jeszcze coś popsuje, pomyślałem.
Kiedy jednak przez następnych kilkanaście minut żadne „pomoce” oferowane zdalnie przez słynną firmę Microsoft nie zadziałały, zrezygnowany , bo najbliższe wi-fi to 600 metrów a właśnie zaczęło padać, przystałem na propozycję chłopca.
W ciągu kilkunastu sekund, w 8 kolejnych krokach wszedł w głąb ustawień karty sieciowej i Internet – zadziałał.
„Proszę zapamiętać, bo potem trzeba ustawić laptopa na wybór automatyczny – inaczej nie będzie łapał wi-fi w innych miejscach”, podkreślił.
Zrezygnowany proszę grzecznie o powtórzenie całej procedury krok po kroku i zapisuję sobie w zeszycie kolejne kliknięcia myszą.
Pytam, kto go tego nauczył:
piętnastolatek spokojnie odpowiada, że sam się nauczył, bo jakieś 2 lata temu zaczął się interesować komputerami i teraz nawet je sobie składa.
W tym momencie przestaje mnie dziwić, że nawet pomysły na karmienie konia mają tutaj trochę niekonwencjonalne.
PS. Galeria zdjęć specjalnie dla Pani Ufki :-)
...i Pani Amelii :-)
Inne tematy w dziale Rozmaitości