Na śniadanie zjadłem jajecznicę. Z wiejskich jajek, bo takie lubię. Moją piękna, urocza żona zrobiła mi również aromatyczną kawę. Czarną, z jedną łyżeczką cukru. Po spożyciu tego skromnego, lecz pysznego posiłku, pocałowałem czule małżonkę, wziąłem brązową skórzaną teczkę i zszedłem do służbowego samochodu. Kierowca, pan Mietek, już na mnie czekał. Był ciepły, słoneczny dzień, a w radiu akurat grali nową piosenkę Dody.
W drodze do pracy zadzwonił do mnie K.. Nie, akurat tego nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy.
Gdy szerokimi korytarzami szedłem w kierunku mojego gabinetu, nic nie zapowiadało tragedii. Byłem wiec w szoku, gdy ujrzałem, że w gabinecie czekają na mnie agenci ABW oraz prokurator. Zaczęli mnie przeszukiwać i wybebeszać szuflady. Dowiedziałem się, że jestem zatrzymany pod jakimiś absurdalnymi rodem z państw policyjnych!
Pokazałem im zaświadczenie od lekarza, że jestem ciężko chory i wkrótce musze trafić do szpitala, a oni tylko wzruszyli ramionami, mrucząc cos o tym, że wcześniej nie zgłaszałem nawet potrzeby wzięcia urlopu. A właśnie miałem zgłosić!
Zamiast do szpitala wzięli mnie do celi w piwnicy siedziby ABW. Trzymano mnie tam w skandalicznych warunkach. Powiedziono, że nie mogę sobie zamówić obiadu w Sheratonie. Usiadłem więc przerażony na pryczy, a w głowie krążyła mi jedna myśl: co się dzieje, co się, k… dzieje?
I nagle drzwi celi otworzyły się. Na chwile oślepiło mnie światło, a potem ujrzałem, że w drzwiach stoi minister Z.. Spoglądał na mnie zimnym, karzącym wzrokiem. Nie mówił ani słowa. Poczułem, że oblewa mnie zimny pot.
Inne tematy w dziale Polityka