Oglądam medialne relacje na temat łódzkiego morderczego aktu terroryzmu i – mimo znajomości naszych smutnych realiów – nie mogą uwierzyć własnym uszom. Nie, nie jestem – niestety – zaskoczony dzisiejszymi wydarzeniami. Obserwując kampanię nienawiści skierowaną przeciwko PiS wiedziałem, że z czasem jej efektem stanie się rozlew krwi. I bynajmniej nie mamy do czynienia z żadnym katharsis. Nie będzie końca wojny, o którym w swej notce marzy Marek Migalski.
Nie będzie z prostego powodu – Platforma nie ma już od dawna (nigdy nie miała?) żadnego innego pomysłu na rządzenie niż atakowanie PiS. Jak politycy PO mieliby sobie poradzić bez "dożynania watah"?
Podobny zgryz mają media, które przecież walnie przyczyniają się do tworzenia w Polsce chorej atmosfery. I właśnie dziennikarze – na spółkę z tzw. ekspertami oraz niektórymi co głupszymi politykami PO (bo ci mądrzejsi zachowują się jednak nieco inaczej) – zaczęli już w szokujący sposób wciskać łódzką tragedię w ramy swojej typowej "narracji". Oto dziennikarze, psychologowie i socjologowie pochylają się nad motywami zabójcy i rozważają, czy nie padł on przypadkiem ofiarą... agresji PiS.
Ledwie w ciągu kilku minut na antenie Polsat News zdążono dwukrotnie zasugerować, że morderca po prostu zareagował na działania Jarosława Kaczyńskiego. Paweł Moczydłowski powiedział:
Kto sieje wiatr, zbiera burzę.
Zaś profesor Brunon Hołyst:
Może on chciał dać nam sygnał: więcej tolerancji, mniej agresji.
Tylko czekać prof. Króla, który stwierdzi, że łódzki morderca stosuje niedemokratycznie metody w celu obrony demokracji.
W takiej sytuacji naiwnością jest wiara w jakąś nagłą zmianę. Co najwyżej można przewidywać co będzie dalej: wkrótce dojdzie do podobnego, ale nieudanego ataku na polityków PO. Trzeba przecież ratować narrację.
Inne tematy w dziale Polityka