Ostatnie miesiące 2010 roku ubiegły pod znakiem "rozłamów" w PO oraz PiS. Z Platformy odszedł Janusz Palikot, a z PiS spora grupa niegdyś kluczowych polityków partii. Dziennikarze wieszczyli nowym ugrupowaniom o dziwnych nazwach: Ruchowi Poparcia Palikota oraz Polsce Jest Najważniejszej (?) świetlaną przyszłość i zmianę systemu partyjnego w naszym kraju. Ale już pierwsze sondaże ostudziły nastroje.
Niegdyś nowe partie mogły w "premierowych" badaniach opinii publicznej liczyć na gigantyczne poparcie (np. SDPL pierwsze sondaże dawały 30 proc.). Życie szybko weryfikowało te wyniki, ale świadczyły one o sporym społecznym zapotrzebowaniu na nowe partie. Tymczasem RPP i PJN nigdy nie przekraczały 5-6 proc.. Teraz partia Palikota w sondażach już praktycznie nie istnieje, a PJN tylko czasem minimalnie przekracza próg wyborczy.
Nic dziwnego, że politycy z marginesu wpadają na coraz bardziej desperackie pomysły. Palikot chce namawiać ludzi do apostazji (ale sam nie zamierza wychodzić z Kościoła, bo... jest ochrzczony), a PJN promuje ideę przyznania prawa wyborczego nastolatkom.
Zapewne możemy spodziewać się jeszcze wielu konferencji prasowych i wysypu kolejnych, równie błyskotliwych, pomysłów. I już wiadomo, że cała ta nadaktywność nic politykom RPP i PJN nie da. Dobrowolnie bowiem opuścili główną scenę politycznego sporu w Polsce. Co by bowiem Palikot lub Kluzik-Rostkowska nie uważali i mówili, Polaków najbardziej interesuje spór PO z PiS. Jest to konflikt mający nadal wielki potencjał mobilizacyjny, potencjał, który może napędzać polska politykę jeszcze przez wiele lat.
Palikot jest błaznem, ale po politykach PJN można się było spodziewać znacznie wyższego poziomu rozsądku. Tymczasem wszyscy oni, wraz z byłym szefem lubelskiej Platformy, już ponieśli klęskę.
Inne tematy w dziale Polityka