Sytuacja polskiej piłki nożnej przypomina w tej chwili sytuację całego kraju. Przyznanie Polsce prawa do organizowania Euro 2012 (a raczej naszej federacji futbolowej – o czym często się zapomina) było niczym wejście do Unii Europejskiej. Nagle wszystko nabrało skali i polotu. Nagle zaczęto budować wielkie stadiony – nie tylko w miastach mających gościć mistrzostwa. Kibiców, zawodników i działaczy (tych ostatnich najmniej) ogarnął prawdziwy entuzjazm. Uwierzyli, że Polska może doścignąć – organizacyjnie i sportowo – Europę.
Bo tak, jak niegdyś Polacy jeździli np. do Berlina Zachodniego, oglądali dobrobyt i marzyli o nim – tak po latach polscy kibice czuli się niczym przybysze z naprawdę dzikiego kraju, gdy oglądali stadiony Anglii, Niemiec, Włoch lub Hiszpanii.
Dziś, na trochę ponad rok przed rozpoczęciem Euro 2012 wiemy już, że organizacyjnie podołamy zadaniu. Wspólnym wysiłkiem miast, państwa i biznesu wznosimy piękne (chociaż drogie i niepraktyczne) stadiony. Kiedy w tym sezonie Lech Poznań grał w Lidze Europejskiej, pierwszy raz w historii kibice z Polski nie musieli się wstydzić za stadion swojej drużyny.
Gorzej było z grą Lecha – wprawdzie zespół dotarł aż do 1/16 Ligi Europejskiej, ale wcześniej poznański zespół, mistrz kraju, nieudolnie występował w eliminacjach Ligi Mistrzów. W dodatku inne polskie zespoły odpadły z europejskich pucharów jeszcze w lecie. Kiedy inni się ledwo rozgrzewali, Polacy wracali pokonani do domów.
To już jednak przykra polska norma. O czasu przyznania nam Euro polskie kluby ponoszą klęski za klęskami. Stacza się także kadra narodowa, która najpierw zanotowała żenujący występ na Euro 2008, a następnie przegrała eliminacje do Mundialu 2010 – mając najsłabszych przeciwników w historii.
I tu dochodzimy do kwestii wielkiej metafory. W innych krajach zapewne świetnie wykorzystano by wyjątkowe perspektywy rysujące się dzięki organizacji Euro. Tymczasem Polacy – a przynajmniej ludzie związani z piłką nożną – uznali, że o to nadszedł czas żniw. Że liczy się "tu i teraz". Na prezesa PZPN wybrano człowieka o mentalności aparatczyka PZPR niskiego szczebla – Grzegorza Latę, a kadrę oddano miernemu trenerowi Franciszkowi Smudzie.
Smuda od wielu miesięcy toczy nie wnoszące nic potyczki ze słabymi piłkarsko krajami. Polska pod jego wodzą stoczyła się na najgorsze w historii miejsce w rankingu FIFA. Teraz spadniemy zapewne jeszcze niżej, bo właśnie jest druga połowa meczu z Litwą i przegrywamy 0-2.
Działacze, dokładnie tak jak politycy, mogą na widok klęski tylko wzruszyć ramionami. Bodobnie jak na widok wszystkich następnych, razem z wielkim laniem na mistrzostwach. Oni i tak są ustawieni. Stanowisk nikt im nie zabierze, bo przyznają je sobie praktycznie sami. Euro będzie dla nich wspaniałym czasem, bo UEFA gwarantuje działaczom vipowskie loże, bale, rauty i pełen luksus. Będą pić whiskey, palić cygara i liczyć pieniądze od sponsorów. Na koniec zaś sobie pogratulują.
Tak, jak w rzeczywistości pozasportowej przetrwoniliśmy okres prosperity i narobiliśmy sobie długów, tak w piłce nożnej byliśmy mamieni pięknymi słówkami i wizjami wielkości. Teraz, na rok przed Euro widać, że już przegraliśmy. Kiedy inne zespoły walczą twardo w eliminacjach do naszych mistrzostw, my mamy pozbawioną wigoru i wiary w zwycięstwo grupę ludzi. Oni, nasi piłkarze, są niewątpliwie przekonani, że coś im się należy. Tymczasem czeka ich tylko wielkie lanie, wstyd i łzy, które łykać będą wszyscy polscy kibice.
Inne tematy w dziale Polityka