Niemal równe siedem lat temu byłem na konwencji wyborczej Lecha Kaczyńskiego we Wrocławiu. Imprezę zorganizowano w iście amerykańskim stylu – podobnie jak otwierającą w lutym kampanię spektakularną konwencję w warszawskiej Sali Kongresowej (na której zresztą też byłem). Flagi, tabliczki, telebimy, piosenkarze i zadziorna konferasjerka Michała Kamińskiego. Wszystko to pod hasłem "Wiosna Polaków" (identyfikator z tym sloganem zachowałem do dziś).
Trudno to sobie obecnie wyobrazić, ale nowoczesną kampanią PiS (bo pamiętajmy, że de facto była to też kampania do wyborów parlamentarnych) zachwycali się wszyscy dziennikarze. Nikt nie straszył Kaczyńskimi ani nadchodzącym faszyzmem. "Newsweek" dał za to fotografię z Ziobrą otoczonym dziewczynami, podpisując ją "PiS&Love" (tak, stąd nazwa bloga).
Oczywiście, teraz możemy ocenić, że owa medialna błogość była zapewne wywołana panującym przeświadczeniem o pewnym zwycięstwie PO w nadchodzących podwójnych wyborach 2005 roku. Wyraziła je moja koleżanka PO, która po ogłoszeniu wyniku drugiej tury wyborów prezydenckich stwierdziła: K..., a miało być tak pięknie!
Tak, niektórzy sądzili, że będzie pięknie, ale polskie społeczeństwo spłatało im figla. Okazało się więc, że należy je bardziej urobić. Natychmiast po wyborach wybuchł – nie mający w III RP precedensu – polityczny konflikt, który szybko zamienił się w coś określanego już powszechnie jako "wojna domowa". Chciałoby się powiedzieć, że to wojna bezkrwawa, ale cóż – krew i śmierć też się już nam zdarzyła.
Przez długi czas na umiejętnie podsycanym konflikcie korzystała tylko jedna strona – ta, która go rozpoczęła. Ale żadna wojna nie może trwać w nieskończoność. Nasza "wojna domowa" trwa już dłużej, niż II wojna światowa (oczywiście skala jest inna, ale samo zestawienie czasowe robi wrażenie – 7 lat!). Naród to z pewnością podniecało – bez tego ogólnego podniecenia starcie nie byłoby możliwe – ale ileż można z ludzi wydusić?
W 2007 i 2011 roku Platforma wygrywała właśnie dzięki sprawnemu zarządzaniu emocjami Polaków i ciągłej "wojennej" mobilizacji. Ale teraz paliwo nienawiści się kończy. Pewnie, fanatycy są głośniejsi niż kiedykolwiek – ale przecież w Berlinie i na Okinawie najgorliwsi walczyli do żałosnego końca, lecz szans na zwycięstwo nie mieli.
Tak samo będzie w Polsce. Ostatni fanatycy do końca będą trwać na posterunkach – ale budzić już będą nie posłuch, a rozbawienie.
Inne tematy w dziale Polityka