Państwo i konstytucja zdały egzamin po katastrofie Smoleńskiej, państwo normalnie funkcjonowało, pogrzeby się odbyły. - Tak w pamiętnym wywiadzie z 12 kwietnia br. mówił prezydencki doradca prof. Tomasz Nałęcz. Już wtedy te słowa brzmiały jak ponury żart. Dziś jednak okazuje się, że państwo, które wysłało swojego prezydenta, generałów i szefów urzędów na śmierć, nawet pogrzebów nie potrafiło prawidłowo zorganizować.
Nie wiem, co prof. Nałęcz ma do powiedzenia dziś, po tym, jak rodzina Anny Walentynowicz stwierdziła, że to nie jej ciało ekshumowano na gdańskim cmentarzu. Niewykluczone, że doradca prezydenta powiedział już swoje dwa dni temu, kiedy komentował ekshumacje. Dwa dni temu Nałęcz stwierdził, że w przypadku ewentualnej zamiany ciał zawiniło nie państwo, a „konkretni ludzie” (a czym jest „państwo” jak nie konkretnymi ludźmi na konkretnych stanowiskach?) i dodał ponadto:
Ten wielki dramat przydarzył nam się pierwszy raz i postawił wiele osób w sytuacji, której nigdy wcześniej nie przeżywały. Myślę, że byłoby dramatem, dla rodzin ofiar, gdyby nie mogły pochować bliskich, przez długotrwałe procedury sekcyjne w Polsce.
Trudno zrozumieć ten wypowiedź inaczej, jak tylko jako sugestię, iż rodzinny powinny się cieszyć, że doszło do owych, jakże sprawnych, pogrzebów. Czyżby pof. Nałęcz uważał, że nie ważne, kto jest w trumnie, byle była trumna? Być może jemu jest w takich sytuacjach wszystko jedno, ale np. mnie nie byłoby wszystko jedno, kogo chowam. Podejrzewam, że rodzinie Anny Walentynowicz oraz innych ofiar Smoleńska również nie byłoby wszystko jedno. I woleliby poczekać na sprawdzenie, gdzie jest ciało ich ukochanej osoby.
Inne tematy w dziale Polityka