Pewien czas temu ktoś całkiem na serio pytał się mnie, czy we Wrocławiu aktywnie działa Ruch Autonomii Śląska. Odparłem, że u nas może co najwyżej działać Ruch Autonomii Nowogródczyzny, albo Wołynia. Przecież we Wrocławiu, jak i na całym Dolnym Śląsku, mieszkają ludzie, której rodzice lub dziadkowie przybyli na te tereny po II wojnie światowej (i to zresztą nie tylko z Kresów – do Wrocławia większość pierwszych polskich osadników przyjechała z Wielkopolski i Polski centralnej). Autochtonów praktycznie nie ma, chociaż owszem, we Wrocławiu pozostała malutka grupa przedwojennych mieszkańców, głównie członków polsko-niemieckich rodzin.
Niemców nie ma też przecież w innych częściach „Ziem Wyzyskanych” - na Mazurach mieszka więcej potomków Ukraińców przesiedlonych tam podczas Akcji Wisła niż potomków pruskich junkrów. Podobnie na Pomorzu Zachodnim oraz w Lubuskim. I nic dziwnego, przecież ziemie te, od Olsztyna po Wrocław poddano największej wymianie ludności w dziejach.
Na początku 1945 roku część Niemców opuściła te tereny sama, uciekając przed Armią Czerwoną. Po wojnie resztę przesiedlono za Odrę (a częściej za Łabę). Reszta przedwojennej ludności „Ziem Wyzyskanych” - tym razem głównie ludność pochodzenia słowiańskiego, ale traktowana w PRL jak Niemcy – opuściła Polskę na początku lat 70..
Pojawia się więc dosyć oczywiste pytanie, którego jednak w polskiej przestrzeni publicznej nikt nie zadaje: Jak to się w ogóle stało, że na Opolszczyźnie nadal mieszkają jacyś Niemcy? Dlaczego przetrwali akurat tam, skoro wszędzie wokół dokonały się tak gigantyczne zmiany etniczne?
W dodatku Niemcy przetrwali tylko w części obecnego województwa opolskiego. Zachodnia Opolszczyzna nie różni się niczym od sąsiedniego Dolnego Śląska – wszędzie tam mieszkają potomkowie powojennych osadników i nigdzie nie ma ani śladu Niemców. Sytuacja ulega zmianie, gdy zbliżamy się do dawnej granicy Polski. Na wschód od Opola nagle pojawiają się liczne miejscowości o podwójnych polsko-niemieckich nazwach.
Szanownym Czytelnikom już zapewne świta, dlaczego akurat rejon na wschód od Opola jest specyficzny. Tak, oczywiście, to rejon górnośląskiego plebiscytu z 1921 roku. Czemu akurat tam w wielu miejscowościach przetrwała mniejszość niemiecka? Otóż po II wojnie światowej wkraczająca Armia Czerwona i postępująca za nią komunistyczna polska administracja posiadały mapy z wynikami plebiscytu sprzed 24 lat. I w miastach oraz wioskach, gdzie wygrała Polska mieszkańców zostawiono w spokoju, a tam, gdzie wygrały Niemcy – wszystkich (niezależnie od faktycznej przynależności etnicznej i politycznych sympatii) wysiedlano.
W ten sposób część Opolszczyzny potraktowano identycznie jak resztę „Ziem Wyzyskanych”. Jednakże na jej fragmencie wyjątkowo przetrwały tereny ze strukturą etniczną zachowaną z czasów przedwojennych. Paradoksalnie, to właśnie ci Niemcy, których przodkowie mieszkali kiedyś w miejscowościach opowiadających się za Polską, są teraz ową słynna mniejszością niemiecką, opisywaną w polsko-niemieckim traktacie i posiadającą reprezentację w polskim Sejmie.
Te kilka dwujęzycznych powiatów na Opolszczyźnie naprawdę mnie nie przeraża. Kto tam bywa wie, że poza niemieckimi tabliczkami z nazwami miejscowości trudno się zorientować, w jakim rejonie Polski się jest (no, pewnym sygnałem jest jeszcze wielka liczba krasnali w ogródkach oraz lepszy stan dróg). Opolszczyzna nie jest wcale mniej polskim województwem niż inne, a ostatnio przecież mniejszość niemiecka zanotowała tam gorszy wynik wyborczy, niż zwykle. Dlatego warto, abyśmy skupili się na innych, bardziej istotnych problemach.
Inne tematy w dziale Polityka