Jednym z ważniejszych wydarzeń tegorocznych obchodów rocznicy katastrofy smoleńskiej ma być ulokowanie przez kluby ”Gazety Polskiej” pod KPRM miasteczka namiotowego. Jak mówił o tym wydarzeniu szef klubów ”GP” Ryszard Kapuściński:
Chciałbym, aby w miasteczku było jak najwięcej namiotów. Zbieramy informację z całej Polski ile osób się zgłosiło. Chcemy, by miasteczko było dotąd aż nie zmienimy tego rządu, który niszczy Polskę.
Kluby ”GP” znane są z aktywnego działania. Równocześnie jednak muszą z przykrością stwierdzić, że ta aktywność często ogranicza się do głośnych, ale krótkotrwałych gestów. Nie jest to zresztą kamyczek tylko do ogródka Klubowiczów – niestety, ale charakterystyczną cechą polskiego zaangażowania w sprawy publiczne jest powierzchowność. Na spotkaniach przy kawce, albo blogach wiele osób deklaruje, czego to nie trzeba zrobić. Gdy jednak przychodzi do rzeczywistego działania, to chętnych już nie ma.
Niedawno na Facebooku internauci zwoływali się do protestu pod KPRM. W internecie zadeklarowało chęć udziału w akcji 20 tys. ludzi, a przybyło na protest... 200. To i tak nie tak źle, czasem obecność zapowiada kilka tysięcy, a przybywa... 5 lub 6 osób.
Warto przy tym podkreślić, że poglądy polityczne nie mają znaczenia – wszyscy Polacy są tak samo leniwi. Np. na Facebooku do protestu przeciw pochówkowi Pary Prezydenckiej na Wawelu przystąpiło ponad 50 tys. ludzi, ale na demonstracjach pojawiło się łącznie około 300-400 osób.
W zeszłym roku organizacje lewicowe – od anarchistów po ”Krytykę Polityczną”, ogłosiły akcję ”Occupy Poland” i zamierzały zorganizować miasteczka namiotowe na największych miastach Polski. Skończyło się na paru namiotach w Warszawie i w Krakowie.
Przykłady można mnożyć. Wracając do naszego prawicowego podwórka, równo rok temu trwała akcja w obronie polskiej szkoły. W internecie poparcie deklarowały tysiące osób, ale kiedy przyszło do demonstrowania i działań w rodzaju okupacji kuratorium – to chętnych zgłosiło się kilkanaście osób.
Od lat słyszę te same wymówki osób silnych tylko w gębie – bo rodzina, bo praca, bo mnie zwolnią, albo... bo zimno. Wiem, że członkowie klubów ”Gazety Polskiej” to zdeterminowani działacze, ale nawet ich nie widzę w roli bojowników tkwiących miesiącami w namiocie na trawniku. Obym się mylił.
Ta determinacja zresztą musi być, bo inaczej cała akcja rozpłynie się właśnie w tym morzu polskiej bierności i nijakości. Mam nadzieję, że organizatorzy akcji namiotowej zdają sobie sprawę z tego, jaki ciężar odpowiedzialności na nich spoczywa. Jeśli klubowicze nie są gotowi na wiele dni biwakowania i otrzymanie ewentualnych ciosów pałą od policji lub straży miejskiej – to lepiej niech od razu sobie odpuszczą.
Inne tematy w dziale Polityka