Dziś pierwszy dzień Wielkiej Brytanii poza UE. Unia już formalnie rozstała się ze swoją gospodarką „numer 2” – a warunki tego rozwodu (w wymiarze gospodarczym i handlowym) mają być ustalone do końca roku. Londyn zapewne może nie na trwale, ale przez najbliższe lata straci ekonomicznie, ale przed wszystkim straci instrument swojego odziaływania międzynarodowego w postaci struktur UE, jej agencji i unijnej dyplomacji. To ryzykowny krok, choć z drugiej strony wreszcie koniec festiwalu żenujących spektakli w Izbie Gmin, gdzie pokazywano światu polityczny bazar, a ważni politycy sprowadzali się do roli przekupek. Po drugiej stronie kanału La Manche wydaje się, że Unia niczego nie zrozumiała, niczego się nie nauczyła i nie wyciągnęła żadnych wniosków z faktu, że sama, w jakiejś mierze, przyczyniła się do tegoż Brexitu. Decyzję Brytyjczyków szanujemy, choć dla nas jest niedobra, bo tracimy w UE sojusznika, który, podobnie jak my, realistycznie, myślał o Rosji, podobnie wyobrażał sobie przyszłość UE jako Europy Ojczyzn i rzeczywiście wspierał swobodny dostęp do rynku usług przez firmy z „nowej Unii”, w tym z Polski – zupełnie inaczej niż choćby Francja, Niemcy czy Austria. A ten sam europarlament, który po referendum brexitowym urządzał spektakl nienawiści wobec Londynu, teraz żegnał go z patosem. Trochę to śmieszne, ale bardzo brukselskie.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (01.02.2020)