Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
24
BLOG

PIŁKARZE, KIBICE, GWIZDY, DOPING...

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Sport Obserwuj notkę 0

Piszę te słowa niedługo po swoim parogodzinnym pobycie na Stadionie Narodowym. Parogodzinnym, bo przed meczem, w przerwie i długo, długo po meczu rozmawialiśmy w gronie działaczy piłkarskich dziennikarzy, a także ludzi ze świata biznesu oraz polityki, którzy są pasjonatami sportu. Wiadomo, że chodzi o mecz z Wyspami Owczymi. Tak, zęby bolały w czasie pierwszej połowy. Tak, goście z maleńkiego kraju jako pierwsi oddali strzał w światło bramki. Tak, gdyby kiedyś, po latach żądań nie wprowadzono sprawdzania akcji przez VAR, to nie wiadomo, jakby się ten mecz skończył, bo gol „Lewego” z rzutu karnego ustawił to spotkanie, gdy do końca było niespełna 20 minut. Tak, szkoda, że nie wygraliśmy większą liczbą goli, bo przecież mogą one mieć kluczowe znaczenie przy ustalaniu ostatecznej tabeli. To gole zdecydować mogą kto bezpośrednio, z pierwszego miejsca awansuje do finałów ME, a kto może w ogóle nie pojechać, bo przecież nie wszystkie drużyny z drugich miejsc na EURO 2024 się załapią.

Zamiast jednak narzekać lepiej skupić się na meczu z Albanią. Wygraliśmy z nią u siebie na tymże Narodowym, najmniejszym możliwym wynikiem, ale przecież wygraliśmy także na wyjeździe w czasie eliminacji do Mundialu w Katarze 2022. Fanatyczna publiczność, butelki rzucane na płytę boiska – to norma, ale paradoksalnie, to może naszych piłkarzy dodatkowo zmobilizować. Taka pożądana reakcja przekornych z definicji Polaków...

Nie lubię dwóch skrajności. Często reprezentują ją ci sami kibice. Najpierw śpiewają uparcie: „Polacy, nic się nie stało”, co jest fatalnym rozgrzeszaniem piłkarzy z ich porażek, błędów, niewykorzystanych sytuacji, grzechów zaniechań. Ci sami kibice jednak – i to się stało podczas meczu z Wyspami Owczymi – gwiżdżą w trakcie spotkania. To mi się nie podoba, bo porcją nawet największych gwizdów można futbolistów (czy innych sportowców) obdzielić już PO rywalizacji, PO zakończonym meczu. W trakcie - trzeba dopingować. Owszem, rozliczyć, ale po ostatnim gwizdku sędziego. Jak widać od skrajności pocieszania futbolistów, że „nic się nie stało” do gremialnego potępiania, jeszcze w trakcie zawodów (meczu) - droga niedaleka.

Czwartkowy mecz na Narodowym był „meczem o wszystko”. A teraz w Tiranie kolejny „mecz o wszystko”. Nie byłoby tego, gdyby nie oddane na tacy Mołdawianom zwycięstwo w Kiszyniowie, gdzie prowadziliśmy 2-0 i chyba nasi uznali, że rywale położą się i poproszą o najniższy wymiar kary. Po mołdawskiej traumie teraz trzeba wygrywać każde spotkanie. Nie ma marginesu na błąd. Cóż, „sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało”…

Pozostając w klimacie piłkarskim, słowo o Ekstraklasie, która ma teraz przerwę w rozgrywkach na mecze reprezentacji. Nie było kiedy napisać, że Śląsk Wrocław podniósł się niczym Feniks z popiołów. Z samego dołu tabeli powędrował na niemal sam szczyt, bo na pozycję wicelidera. Ma tyle samo punktów, co lider z Warszawy, choć Legia rozegrała mniej meczów. A ja jak, niewierny Tomasz, wątpiłem… Oczywiście nie chwalmy dnia przed zachodem słońca. Inna sprawa, że główni rywale warszawskiej Legii –a jak się okazuje także naszego WKS! – czyli Lech i Raków grają tak, jakby chcieli utorować drogę: warszawiakom do mistrzostwa, a wrocławianom do europejskich pucharów.
Swoją drogą to w przypadku Śląska niesamowita huśtawka „up and down”. Zresztą zdarzająca się nierzadko w polskim futbolu klubowym. Piast Gliwice też niedawno w jednym sezonie walczył w pucharach, a w drugim rozpaczliwie bronił się przed spadkiem. Jeszcze cztery miesiące temu klub, o którym kiedyś mówiło się, że jest „z Oporowskiej” (ja tak będę mówił zawsze), walczył rozpaczliwie do ostatniej kolejki, aby nie spaść. Udało się mimo przegranego ostatniego meczu w Warszawie (na którym byłem), bo były wicelider (!) w sezonie 2022/23, czyli Wisła Płock też przegrała. Minęło kilka miesięcy i kilka kolejek i powiedzenie „odwróć tabelę, a Śląsk jest na czele” straciło na aktualności. I dobrze. Oczywiście na laurki za wcześnie. Jeszcze wiele wody w Odrze musi upłynąć, aby fetować sukcesy w sezonie, którego puentą będzie Euro 2024 – i tu wracamy do początku tego tekstu: oby to było Euro 2024 z polskim udziałem.

Oczywiście, jak to w sportach drużynowych, trzeba myśleć dalej niż kolejny ważny turniej. To, że nasza reprezentacja U-21 rozbija Kosowo, już do przerwy prowadząc 3-0, dzięki czemu kibice przyswajają sobie nazwisko najlepszej naszej młodej „strzelby” Michała Rakoczego, autora dwóch goli i jednej asysty – to raczej norma. To, że ich o rok młodsi rówieśnicy robią demolkę Portugalii wygrywając - i co z tego, że w towarzyskim turnieju 4 do 0, to coś, czego nie sposób nie skomentować. To postu fajna sprawa. Oczywiście, czy to się przełoży na wyniki w spotkaniach o punkty i czy to się przełoży na kariery triumfatorów meczu z rodakami Eusebio, Figo i Ronaldo, na ich „dorosłe” kariery piłkarskie, to dopiero zobaczymy. Ale jest jasny sygnał dla całego środowiska futbolowego w Polsce, że nasi młodzi piłkarze nie muszą ustępować dużo bardziej utytułowanym w tej dyscyplinie sportu nacjom. I to trzeba wbijać w głowy wszystkim najmłodszym adeptom piłkarskim w Polsce, ale także ich trenerom.

*tekst ukazał się w „Słowie Sportowym” (11.09.2023)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Sport