Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
396
BLOG

Panama. O czym śpiewają talingos?

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 7

 

Warszawa żegna śniegiem, Panama City wita, mimo późnego wieczoru, ciepłą pogodą. Tam cichy sobotni poranek, tu w stolicy Panamy nocny gwar, głośna muzyka, beztroskie decybele. Gdy wylatuję z ojczyzny nie ma 10 rano, a gdy ląduję na tym prawie końcu świata, w Polsce jest 4 w nocy. Trzy samoloty, 16 godzin spędzonych w powietrzu. Grzechem byłoby narzekać: gdy leciałem do Timor Leste (Timor Wschodni), co prawda startując z ... Kosowa, trwało to dobę – no, ale to jest prawdziwy koniec świata, leci się przez Australię (Darwin) lub przez Indonezję. Na tym tle Panama jawi się jako, żartuję, "bliska zagranica".

 

To mały cud, że zdążyłem przesiąść się w Nowym Jorku, na lotnisku Newark (nie mylić z JFK!) na ostatni lot do Panamy. Gdybym nie miał paszportu dyplomatycznego, noc spędziłbym na amerykańskiej, a nie panamskiej ziemi. Kolejki do oficera imigracyjnego, kolejki potem, już na innym terminalu, do odprawy. Skądinąd New York to przedsionek Panama City: na lotnisku wszystkie napisy i komunikaty przez megafon są po hiszpańsku, nie tylko po angielsku.

 

Międzynarodowe lotnisko Tocumen w panamskiej stolicy położone jest od centrum miasta niespełna pół godziny drogi samochodem. Przynajmniej w weekendowy wieczór. Sporo policyjnych samochodów. Głośna muzyka, dużo bawiących się ludzi, post wyraźnie przegrywa tu z karnawałem.

 

Na granicy dwóch oceanów

 

To ciekawy i jakoś tam wyjątkowy kraj. Najpierw ze względów geograficznych. Nigdzie indziej Oceany: Spokojny i Atlantycki nie są takimi bliskimi sąsiadami, jak właśnie w Panamie. W najwęższym miejscu dzieli je raptem 80 kilometrów panamskiego terytorium. To państwo wciśnięte między Atlantyk i Pacyfik. Unikalna sytuacja, tak, jak unikalną mają historię. Pierwsi zdobywcy z królestwa, nad którym nie zachodziło słońce – Hiszpanie zameldowali się tutaj niemal równo pięć wieków temu. Ale, w przeciwieństwie do innych krajów późniejszej "Ameryki", rodacy Corteza nie zagrzali tu długo miejsca. Wycofali się szybko: nie podobał się im tropikalny klimat i chmary komarów. Tubylcy też nie byli zbyt gościnni. Jednak wkrótce interes ekonomiczny przeważył. Po tym jak Hiszpan Nunez de Balboa odkrył dla białego człowieka zachodnie wybrzeża Ameryki i rozpoczęto podbój Peru, Panama okazała się jak znalazł, jako miejsce przeładunku srebra: wydobywano je w południowej części kontynentu i trzeba je było wyekspediować do Europy. Tak było pięćset lat temu. Ale ten kraj z piętnem swojej historii boryka się cały czas. Mam jednak wrażenie, że tym piętnem nie są bynajmniej pradawni hiszpańscy kolonizatorzy, ale znacznie późniejsi amerykańscy dobroczyńcy. Dobroczyńcy – używam tego słowa bez ironii – bo to właśnie USA stały się ojcem niepodległości Panamy. Po trzech bowiem wiekach bycia częścią hiszpańskiego imperium Panama wcale nie wybiła się na suwerenność. Wchodząc wcześniej (od XVIII wieku) w skład wicekrólestwa Nowej Granady, gdy to terytorium oderwało się od Madrytu, Panamczycy jedną zależność zamienili na drugą: od Bogoty. Stali się elementem składowym Kolumbii. Dopiero na początku zeszłego wieku z amerykańskiej inspiracji oderwali się od swojego latynoamerykańskiego sąsiada. Oczywiście Wuj Sam nie przyniósł Panamie niepodległości na tacy tak sobie, bezinteresownie. Na mocy traktatu z 1903 roku uzyskał gwarancję, że na wsze czasy otrzymuje niepodzielne panowanie w 15-kilometrowej strefie, budowanego od 1881 roku, Kanału Panamskiego. Zasada panamskiego samostanowienia, której to sztandar podnieśli na przełomie XIX i XX wieku Jankesi miała zdecydowanie biznesowy kontekst.

 

Dzień przełamuje tu noc nagle, raptownie, niemal w ciągu chwili. Noc pospiesznie wita się i żegna ze świtem ok. 5:30 rano i natychmiast robi się jasno. Gdy na ósmą rano idę na niedzielną mszę świętą do znajdującego się w sercu stolicy parafialnego kościoła pod wezwaniem "Nuestra Senora del Carmen", wydaje się, że nie tyle jest poranek, co pełnia dnia, słońce praży i jest chyba niewiele mniej niż 30 stopni. W nocy temperatura spadnie o około dziesięciu stopni, ale i tak można chodzić w koszuli z krótkim rękawem. Wielki, wysoki, górujący nad okolicą biały kościół jest w bezpośrednim sąsiedztwie sporego "night clubu". Ale "Cotton Club" otwiera podwoje dopiero wtedy, gdy w odległej o 100 metrów katolickiej świątyni skończą się wieczorne msze...

 

Katolickie „multi – kulti”?

 

Na porannej mszy jestem jedynym Polakiem i chyba jedynym Europejczykiem. Kościół jest monumentalny, świeżo odnowiony, jasny i przestronny. Białe ściany kontrastują z barwnymi witrażami – jest ich 16. Na mszy jest trochę jak w Polsce. Dzieci się krecą na chwałę Pana, starsi siadają z przodu, bliżej ołtarza, młodzi z tyłu. Ołtarz jest na tle malowideł sięgających od dołu do samego szczytu ściany. Gdy odmawiamy "Ojcze Nasz", wszyscy podnoszą ręce, a rodziny chwytają się za dłonie. W Polsce zdarza się tak bardzo rzadko, jeśli to podczas mszy dla neokatechumenatu. Wszystkie czytania są dziełem trzech kobiet: dwóch starszych i jednej młodej dziewczyny. "Ministrantki" są "po cywilnemu", nie oznaczają się, jak u nas, białą komżą. Nie ma chóru, choć miejscowi śpiewają pięknie. Szok przy komunii świętej: rozdają ją także panie- ministrantki. W Polsce rzadko czynią to świeccy-diakoni, a tutaj... W czasie komunii śpiewam wraz z innymi "Es Jesus, es Jesus, Dios y hombre que nos quia con su luz!" czyli "Jezu, Jezu, Boże i człowieku, napełniasz nas swoim światłem". Podczas mszy dwukrotna (!), co mnie zaskakuje, zbiórka "na tacę". Role tacy spełniają czerwone worki umocowane na długim kiju. Cóż, trudniej zobaczyć, ile przed chwilą rzucił sąsiad, jak dużo jest banknotów i jakich. Dostrzegam jedynie, że sporo ludzi wrzuca drobne monety, choć przecież w stolicy żyje się bez porównania lepiej niż na prowincji.

 

Patrzę na twarze wiernych. Odbija sie w nich wielobarwna mozaika etniczna Panamy. Bardzo niewielu jest klasycznych "białych", bardzo natomiast dużo Metysów, mniej Murzynów i Mulatów. W oficjalnych statystykach znajduję potwierdzenia obserwacji z kościoła: aż 60% ludności stanowią właśnie potomkowie Indian "skrzyżowani" z innymi rasami, głównie "białą", 20% to  Mulaci i Murzyni, co dziesiąty mieszkaniec Panamy ma pochodzenie europejskie, co widać po białym kolorze skóry. Reszta to głównie Indianie, przede wszystkim z najbardziej znanego tu i największego plemienia Kuna, zamieszkałego na terytorium Kuna Yala.

 

Modlę się więc ja, grzesznik, w tej wieloetnicznej i wielokulturowej wspólnocie. Tutaj, w Ameryce Łacińskiej ta "multi-kulti" tworzy narody, a nie je osłabia, jak w Europie. Tu jest normą, na Starym Kontynencie budzi kontrowersje i troskę o przyszłość. Skąd ta zasadnicza różnica? W Ameryce Środkowej i Południowej ludzie różnych "ethnos", ras, znajdują wspólny mianownik w jednej wierze, w chrześcijaństwie. W Europie natomiast (i nie tylko tam) coraz częściej widzimy konfrontację religii, głównie chrześcijaństwa z islamem. Ot, podstawowa różnica.

 

Wychodzę ze świątyni. Po obu jej stronach, jeszcze w przedsionkach kościoła, żebracy w różnym wieku. Nikt ich nie wygania. Zaraz po przejściu ulicy otwarty w niedzielę bazar z odzieżą i żywnością. "Dzień święty święcić" po panamsku? Cóż, tak jest, niestety, wszędzie, niezależnie od szerokości geograficznej. W centrum handlowym w niedzielę tłumy ludzi, chyba nawet większe niż w Polsce. Nie zmienia to faktu, że 17 na 20 Panamczyków to katolicy. Reszta to ewangelicy, metodyści, mormoni, żydzi. Wzrasta w ostatnim czasie ilość muzułmanów. Na ulicy stolicy Panamy spotykam islamskie rodziny z mężczyznami idącymi przodem i kobietami z tyłu: kobiety nawet nie w chustach, ale wprost w burkach, zakrywających całą twarz.

 

 

 

 

Flagi i narodowa duma

 

Panamski patriotyzm widoczny jest wszędzie. Flagi przed bankami – tego u nas jednak nie ma – a jest ich w Panama City sporo, bo ponad setka. Flagi na samochodach – u nas tylko na EURO 2012 – choć Panama żadnego meczu akurat nie rozgrywa. Lusterka aut też przybrane pokrowcami z flagą kraju. Flagi przed prywatnymi domami, jak w USA, nawet tymi bardzo skromnymi. Ba, widziałem też flagę na... małej koparce, która coś tam robiła przy jednym z domków w centrum stolicy. Panamczycy są dumni ze swojego narodowego "ja". A przecież są krajem niepodległym od 109 lat... . A tak na marginesie: w wielu samochodach widziałem, przyczepione do lusterek, różańce. Narodowa i katolicka tożsamość nie kłócą się, wręcz przeciwnie.

 

Na ulicach Panama City nieznajomi uśmiechają się do mnie i mówią "Buenos Dias". Miłe. Pozwala to przynajmniej trochę zapomnieć o stertach śmieci, dziesiątkach foliowych worków z odpadkami walających się w samym centrum miasta w pobliżu drogich hoteli, okazałych banków i innych luksusowych gmachów. Dziwny kontrast. Do tej pory wysypiska śmieci w centrum miasta kojarzyłem z licznymi stolicami krajów afrykańskich. Jestem pod tym względem zaskoczony Panamą, tym bardziej, że to kraj relatywnie zamożny i coraz zamożniejszy, a już szczególnie zamożna jest jego stolica.

 

Panama City jest bardzo "panamska", bo na każdym kroku widać narodowe barwy, ale też z drugiej strony amerykański uniwersytet sąsiaduje z libańską knajpą. Zresztą tych restauracji z kuchnią z całego świata jest tu sporo. Szczególnie z kuchnią azjatycką. Chińczycy inwestują w tym kraju na potęgę, choć Panama nie ma oficjalnych stosunków z ChRL – ma je natomiast z Tajwanem. W ostatnim czasie zintensyfikowała kontakty z Japonią i Wietnamem.

 

Panamskie taksówki są wypisz, wymaluj, jak te z Nowego Jorku: widoczne z daleka dzięki intensywnej żółci. Choć niektóre, po wypadkach, obwiązane taśmami raczej nie byłyby dopuszczone do ruchu drogowego w USA… Zwracam uwagę na bardzo dużą liczbę policjantek, także tych kierujących ruchem drogowym, niczym kiedyś w PRL.

 

Ich City imponuje. Na niewielkiej przestrzeni funkcjonuje aż 120 banków, z czego gros międzynarodowych. Jednak, na szczęście dla mieszkańców, to centrum finansowe nie jest tylko wysepką zamożności na oceanie biedoty. Warto porównać to z pobliską Gwatemalą. Miejscowi podkreślają, że Gwatemala, licząc 17 milionów mieszkańców, wytwarza PKB wartości 5 miliardów USD. Zaś mała Panama z jej 3,5 milionami mieszkańców generuje PKB na poziomie 14 miliardów dolarów, a za dwa lata ma być już 19 miliardów USD.

 

Samoograniczające się elity

 

Widziałem budowany na nowo Pałac Prezydenta (jest nim od 2009 roku Ricardo Martinelli). Jest nieduży i skromny. Panamskie elity polityczne samoograniczają się, jak widać, choć nie dotyczy to tylko architektury. Kadencja prezydenta trwa tutaj 5 lat i jest tylko jedna! Prezydent nie podlega reelekcji, chyba, że po paru "cudzych" kadencjach chce ponownie wystartować. O ile wiem, tego typu jednokadencyjne ograniczenie jest tylko w niektórych krajach Ameryki Łacińskiej i Szwajcarii (choć Konfederacja Helwecka to już zupełnie inna bajka).

 

Panama City ma niewielką, ale uroczą Starówkę, starannie teraz odbudowywaną i poddawaną renowacji. Tu wszędzie jest blisko, gmachy rządowe sąsiadują z instytucjami kulturalnymi. Żółty budynek Ministerstwa Sprawiedliwości jest tuż koło opery, którą miejscowi uważają za pomniejszoną wersję … Opery Wiedeńskiej. Pallacio Bolivar – w tym budynku nazwanym na część ojca tożsamości narodowej wielu krajów latynoamerykańskich – Simona Bolivara mieści się filia przedstawicielstwa Unii Europejskiej na Amerykę Środkową. Wszędzie pełno flag narodowych, mimo  że jest październik, a tzw. Miesiąc Ojczyzny to listopad. Przejeżdżam koło nieukończonego jeszcze nowego budynku Parlamentu. Maleństwo – ale przecież ma się tu zbierać zaledwie 79 posłów. Jednak i tak budynki rządowe są w cieniu drapaczy chmur, które przytłaczają stolicę i upodabniają ją nieco do, to już moje osobiste skojarzenie, Hongkongu: też morze i sznur wysokościowców nad nim.

 

Jadę aleją, która niegdyś oddzielała, administrowaną przez Amerykanów strefę Kanału Panamskiego od strefy cywilnej. To były dwa różne światy i to jeszcze widać. Mam skojarzenie – choć analogia jest tu w gruncie rzeczy odległa – z Murem Berlińskim. Dziś już amerykańskich żołnierzy nie ma, choć Panamczycy mówili mi, że do końca nie wierzyli, że opuszczą ich kraj. Stany Zjednoczone pozostały wszak tutaj w wymiarze gospodarczym, choć ich wpływy ekonomiczne są wyraźnie wypierane przez Chińczyków z jednej strony i, o dziwo, państwa europejskie z drugiej. Amerykańskie firmy masowo przegrywają przetargi na wielkie inwestycje infrastrukturalne, bo przyciśnięte kryzysem firmy z Hiszpanii, Włoch czy Belgii, jak w przypadku budowy nowej nitki Kanału Panamskiego, oferują niższe ceny.

 

 

Kraj bez armii

 

Panama nie ma teraz armii, podobnie jak sąsiadująca z nią Kostaryka. Rozwiązano ją nie tyle ze względów ekonomicznych, ale czysto politycznych. Chodziło o to, aby wojska nie kusiły kolejne przewroty i zamachy stanu. Zamiast armii rozbudowano policję. Mój znajomy panamski inżynier zauważa zgryźliwie, że armię trzeba było rozwiązać, bo w całej Ameryce Środkowej i Południowej szkoleniem wojska zajmowali się Amerykanie i szkolili je głównie do… przeprowadzania zamachów stanu, a nie obrony kraju.  

 

Panama żyje, oczywiście, z Kanału Panamskiego. Dochód przynosi państwu transportowanie przez śluzy łączące dwa oceany: Atlantycki i Spokojny trzynastu milionów kontenerów rocznie. Specjalna linia kolejowa łączy porty: stary Balboa i nowszy, który miejscowi nazywają: "Singapurem", z racji sporego inwestowania w Panamę tego jednego z najbogatszych państw świata. Teraz kosztem przeszło 3 miliardów dolarów (!) buduje się drugi, bliźniaczy, ale głębszy Kanał Panamski. Głębszy, by spełniał parametry nowych, amerykańskich kontenerowców, które nie mogą wpływać do starego, i wciąż na razie jedynego, kanału. Znajomy Panamczyk mówi mi, że "amerykański przemysł stoczniowy zmusił nas do poszerzenia kanału”. Teraz "Panamac" ma być uzupełniony o "Postpanamac".

 

Liczne place budów w Panama City, a także państwowe inwestycje, pokazują, że kraj szybko się rozwija. Państwo inwestuje w metro, sieć autobusową, w tzw. metrobusy, buduje drogi, szkoły i szpitale. Żeby było szybciej, prezydent Martinelli każe rządowi zawierać kontrakty z inwestorami bez przetargów. To oczywiście bardzo przyspiesza pracę, ale budzi podejrzenia o korupcję. Ludzie prezydenta odpierają zarzuty, argumentując, że wcześniej od każdego przetargu przegrane firmy odwoływały się, co niesłychanie wydłużało proces inwestycyjny (skąd my to znamy?). Rozwija się turystyka: co roku do Panamy przyjeżdża dwa miliony turystów. Głównie, rzecz jasna, że względu na Kanał Panamski. Miejscowi chcą podwojenia tej liczby. Już z Amsterdamu do Panama City w ciągu tygodnia jest 6 połączeń lotniczych, bezpośrednie połączenie z Niemiec ma otworzyć Lufthansa. Wyraźnie więcej jest turystów z Ameryki niż Europy. Rozwojowi turystyki służy fakt, że panamskie linie lotnicze COPA są jednym z największych przewoźników w całej Ameryce Łacińskiej. Międzynarodowe lotnisko Tocumen w stolicy kraju co roku przyjmuje 4,5 do 5 milionów pasażerów, z czego aż połowa to pasażerowie tranzytowi.

 

 

 

Wołowina i … rumianek

 

Szukamy z Jose miejsca, żeby cos zjeść. Jest sobota, wczesne popołudnie, tłumy ludzi, całe rodziny z dzieciakami, czasem przy stole siedzą cztery pokolenia, zaś trzy są normą. W kolejnych knajpach jest komplet i odbijamy się od nich coraz głodniejsi. Przed nadmorską restauracją widzę zaparkowany autokar policyjny. Wymalowany od dołu do góry sylwetkami policjantów w akcji ma też duży napis: " Dios, Patria y Honor". Tak, to nas, Sarmatów, łączy z tą egzotyczną nacją na niemal końcu świata. Dla nas też "Bóg, Honor i Ojczyzna" (jak widać w innej kolejnosci) to podstawowe azymuty.

 

W końcu wracamy do centrum Panama City. W Multiplaza czyli odpowiedniku naszej galerii handlowej – identyczne takie obiekty spotykać będę później także w stolicy Kostaryki, San Jose – zawsze są jakieś, trochę mniej oblegane, knajpy. Wreszcie można zjeść. Na przystawkę biorę bardzo tu –  ale też w Peru – popularne "seviche" (wymowa: sewicze). Jest to ryba albo ośmiornica w sosie z limonki. Ja wybieram rybę korwinę – duszona z kwaśnym owocem smakuje wybornie, choć trudno byłoby ją jeść w większych ilościach. W porównaniu z seviche peruwiańskim jest jedna, ale istotna różnica: to panamskie jest łagodniejsze, nie ma ostrych dodatków, np. ileś tam gatunków papryki. Lokalne piwo smakuje świetnie – tu też dobrze ważą "cerveze". Na drugie Filete Campesino czyli wiejski stek: grillowana wołowina z plasterkiem mozarelli i grzybami. Zimna przystawka okazuje się być znacznie lepsza niż ciepłe drugie. Na koniec proszę, jak to ja, o czarną herbatę. No i dostaję... rumianek. Cóż, w kraju, który na potęgę eksportuje kawę nie powinienem być zaskoczony takim horrendum.

 

A w centrum handlowym dzieci, dzieci, dzieci. To pierwsze, co rzuca się w oczy. To zasadnicza różnica w porównaniu z galeriami handlowymi w Polsce. Sklepy, urządzenia, sprzęt, markowe marki są podobne. Ale u nas widzimy rodziców z jednym, dwojgiem dzieci. Tu niemal zawsze jest ich kilkoro. Panama ma przyszłość.

 

Przed "Multiplazą" masę ptaków. To talingos, drapieżne, z dużymi dziobami. Samce są ciemniejsze, samiczki mają jaśniejsze piórka. Ciekawe, że zabijają tylko atakując w grupach. Łupem ich padają mniejsze ptaki, ale też nawet wiewiórki. Tutejsi mówią, że przywędrowały tutaj... ze Stanów Zjednoczonych. A to kawał drogi. Samolotem leci się tu przykładowo z Newarku ponad 5 godzin (zakładając, że jest to lot bezpośredni). Teraz skaczą sobie po chodnikach i trawnikach. I śpiewają, kompletnie zagłuszając cały wielkomiejski gwar. Nie słychać samochodów, słychać tylko talingos.

 

Półtorej godziny od Panama City przykład panamskiej zaradności. Osiedle dla emerytów. Oczywiście tych z zagranicy. Domki dla starszych Amerykanów, Kanadyjczyków, Holendrów. Niekoniecznie tych najbogatszych. Nawet dla tych mniej zamożnych to raj trzeciego wieku. Opieka medyczna, a nawet zwykła pomoc to w Ameryce krocie, a tu grosze. Państwo panamskie kusi zagranicznych staruszków specjalnymi przywilejami: nie płacą oni podatku od nabytej nieruchomości oraz od samochodu, jeśli kupują go dla siebie. Tak, ten kraj stanowczo ma mądrą władzę.

 

Linia kolejowa do Colon liczy ponad wiek. Zbudowano ją w 1908
roku. Ci, którzy ją tworzyli nie znali pojęcia "strefa wolnocłowa". Tymczasem dziś Colon jest drugim największym na świecie obszarem wolnocłowym: po Hongkongu. Linię niedawno zmodernizowano. Jej współwłaścicielem jest amerykańska Kansas City Railways. Ale i tak większość biznesmenów lata do Colon samolotem. Lotów jest kilka dziennie. Gdy byłem w Brazylii,  zrozumiałem, że dziś, w XXI wieku, o tym, czy dany kraj gospodarczo idzie naprzód, świadczy ilość lotów krajowych i ilość pasażerów na liniach wewnętrznych. Jeśli tak to mierzyć, Panama podąża dobrą drogą. A co do samego Colon: ostatnia inicjatywa rządu, aby sprzedać część terenów wchodzących w skład strefy wolnocłowej, dotychczas dzierżawionych, a pieniądze w całości przeznaczyć na rozwój miasta Colon, wzburzyła opinię publiczną w Panamie. Uznano, że prezydent Martinelli chce sprzedać ziemię "swoim" biznesmenom. Na ulice wyszly tysiące ludzi. Doszło do demonstracji, ale tez starć z policją, co tu nie zdarzało się od dawna. Zginęły cztery osoby. Przebywający z wizytą w Wietnamie, prezydent kazał unieważnić kontrowersyjną "ustawę 69" (od liczby miliardów, które miano pozyskać z tego tytułu), posługując się... twitterem. Jednoizbowy parlament uczynił to w... niedzielę.

 

Tuż obok lotniska krajowego, z którego lata się i przylatuje z Colon, stoi pomnik. Pomnik lekko pochylonego człowieka z wyciągniętą prawą ręką. Mija blisko 30 lat, gdy polski papież przyleciał tu 5 marca 1983 roku samolotem Alitalii ze swoją pierwszą wizytą do Panamy. Kochają go i tu. Jose mówi, że "Wasz papież" budzi w jego kraju wielki szacunek, tak, jak i na całym świecie. Ale Jose to dyplomata. Pracownik obsługi Kanału Panamskiego nie bawi się w konwenanse, gdy słyszy, że jestem z Polski i po angielsku (tu ten język jest na szczęście powszechnie znany) wykrzykuje: "Poland – Polish Pope, Polish Vodka".

 

 

 

 

Panamski Gibraltar: Torrijo jak Sikorski?

 

Polska ma swoją tajemniczą tragedię lotniczą, a nawet dwie, bo przecież i Smoleńsk i Gibraltar – Panama ma swoją. Prezydent Torrijos zginął w katastrofie lotniczej w 1981 roku. Oficjalna wersja: wypadek. Historycy wolą pisać o "niewyjaśnionych okolicznościach". Tak, to ten sam Torrijos, który z prezydentem Carterem wynegocjował cztery lata przed swoją śmiercią oddanie Kanału Panamskiego państwu, na terytorium którego leży. Miało to nastąpić i nastąpiło 1 stycznia 2000 roku. Moi rozmówcy wspominali, że do końca nie wierzyli, że to nastąpi. A potem długo nie byli pewni, że poradzą sobie sami z zarządzaniem Kanałem. Dlatego potraktowali to jako sprawę narodowego honoru: wszystkie partie polityczne podpisały porozumienie, że Kanał Panamski nie jest i nie będzie przedmiotem politycznych łupów partyjnych, a jego kierowanie ma być sprawą profesjonalistów, a nie elementem partyjnej układanki. Ale żeby Kanał Panamski był panamski, trzeba było nacjonalistycznej polityki Torrijos i jego twardych negocjacji z lokatorem Białego Domu. Rozmawialem z człowiekiem, który jest powinowatym byłego pilota prezydenta. Jednego z dwóch pilotów. Tego feralnego dnia miał dyżur, ale musiał się zamienić. Poleciał za niego ten drugi. Lot był spokojny, pogoda świetna. Był zmrok, ale warunki do lądowania znakomite. Samolot niespodziewanie rozbił się o wzgórze, które obaj piloci omijali tysiące razy, często przy dużo gorszej pogodzie. Ciała Torrijos nigdy nie znaleziono. Mój rozmowca błaga, mnie, cudzoziemca z dalekich stron, aby... nigdy nie ujawnić jego tożsamości. Mówi, że to zamach i że stał za nim późniejszy prezydent-dyktator generał Manuel Noriega. Torijjos miał dowiedzieć się o narkotykowym biznesie i powiązaniach z mafią. Więcej: chciał z tym zrobić porządek. Noriega miał być szybszy. Później ten prezydent – król (narkotykowy) ośmielił się być nie tylko politycznie antyamerykański, ale wwozić do USA, jak gdyby nigdy nic, tysiace ton "drugów". Interwencja Amerykanów była kwestią czasu. A aresztowany i porwany do Stanów dyktator do dziś siedzi w więzieniu (tyle, że już nie w amerykańskim, a od 2011 roku w panamskim, gdzie musi odbyć jeszcze blisko połowę wymiaru kary). Do dziś nie znamy za to okoliczności śmierci bohatera narodowego Panamy, polityka, który wałczył o interes swojego kraju – prezydenta Omara Torrijos.

 

Pierwszy statek, który przypłynął do Panamy z Europy nazywał się „Ancon". Dziś tę nazwę nosi zielone wzgórze, owiane pacyficzną bryzą. Na jego łagodnym zboczu mieści się dyrekcja Kanału Panamskiego. To dziś największy inwestor w kraju. Sam, bez najmniejszej pomocy państwa, finansuje wielomiliardową (w dolarach USD) rozbudowę Kanału. Gdy spotykam się z władzami spółki (trzech dżentelmenów: dwóch rozmownych białych i milczący, ale promiennie uśmiechnięty Mulat), mogę porównać wystrój gabinetów tu i w budynkach panamskiego rządu. Cóż, władza to w Panamie bardzo ubogi krewny Kanału...

 

Panama w budowie. Ale naprawdę

 

Mijamy Ciudad del Saber. Nazwa mówi sama za siebie. "Miasto wiedzy" jest sygnałem, że rząd chce inwestować w naukę i badania, że to edukacja jest priorytetem władzy. Rzeczywiście scholaryzacja kraju robi wrażenie. Analfabetyzm wynosi raptem 3%. Jak na region, to niedużo. A jeszcze niedawno co dziesiąty Panamczyk nie umiał czytać i pisać.

 

Miasto rośnie. Budują nowy gmach tutejszej PKW czyli Trybunał Wyborczy. Ale też, co pewnie ważniejsze, siedzibę nowego systemu miejskiej komunikacji autobusowej. Widzę billboard fundacji Torrijos. Niedaleko nowoczesny szpital Punto Pacifica. Dobra nazwa: dla wielu chorych może rzeczywiście być przylądkiem – przylądkiem dobrej nadziei. Podziwiam architekturę – nowoczesna, różnorodna, oryginalna. "Torres de la America" – nowatorski, "inteligentny" budynek. Takich jest tu wiele. Inna sprawa czy część z nich nie stoi pusta lub tylko w części wykorzystana. Mimo, że koszty życia w Panamie są, paradoksalnie, niższe niż w sąsiedniej, mniej przecież wciąż rozwiniętej, Kostaryce.

 

Już z daleka, z drugiego brzegu, wzrok przyciąga Muzeum Bioróżnorodności (jak to, u licha, lepiej przetłumaczyć? Oto jest pytanie). Intensywne barwy, wiele kolorów. Muzeum jest w budowie, ale już teraz przyciąga swoistą kolorystyką i kształtem: osobne figury geometryczne tworzą jednak całość. Na pewno ściągnie to turystów, pielgrzymujących dotąd w zasadzie tylko do Kanału Panamskiego. Twórcą jest hiszpański architekt i artysta Frank Gehry. Czemu wybrał Panamę? Proste: ma panamską żonę. Połamane artystycznie dachy robią wrażenie i z dala i – szczególnie – z bliska. A muzeum się przyda: ma ilustrować zmiany endemiczne, które dokonywały się poprzez kilkakrotne zapadanie się i wynurzanie Przesmyku Panamskiego. A od muzealnego happeningu Franka Gehry’ego tylko dwa kroki do byłej wielkiej wojskowej bazy amerykańskiej z wciąż funkcjonującym lotniskiem. Jankesów dawno (12 lat) już nie ma, ale został po nich spory pas zieleni wzdłuż bazy. Kiedyś pełnił rolę maskującą, niezbędną z militarnego punktu widzenia. Teraz to teren rezerwatu przyrody, szczególnie chroniony przez władze. Skądinąd spora część panamskiego terytorium to rezerwaty właśnie. Może Panama nie jest pod wzgledem ekologii takim prymusem, jak sąsiad – Kostaryka (ta osobnego ministra środowiska miała już przed 30 laty), ale i tak egzotyczną faunę stara się chronić. Tylko te zwały śmieci w środku stolicy... A Amerykanie wracają do swojej dawnej bazy. Już nie żołnierze z USA, ale amerykańskie firmy: Procter and Gamble czy Caterpillar (największy na świecie producent koparek i szerzej: ciężkiego sprzętu) wydzierżawiają tu tereny. Cóż, Wuj Sam jest jak bumerang – wypychany oknem wraca drzwiami. I do tego jest witany z otwartymi rękoma.

 

Dawny port wojenny marynarki USA jest dziś mariną. Cumują tu jachty miejscowe i obce. Nasz konsul honorowy, senior Palermo mówi mi, że parę dni temu był też jacht z Polski. Był uszkodzony, wymagał naprawy. Przy okazji poznaję pierwsze panamskie przysłowie. Właścicielem jachtu był starszy pan podróżujący z bardzo młodą dziewczyną. "I to na pewno nie była jego córka" – mówi reprezentant Rzeczpospolitej w Panamie. A owa mądrość ludowa to powiedzonko o "starym byku i młodej krowie". Rewanżuję się polskim przysłowiem o "starym piecu, w którym diabeł pali". Lud Panamy nazywa to samo, co lud polski, tylko nie tak samo...

 

Wracamy. Nasz samochód na panamskich numerach zatrzymuje policja. Jesteśmy tuż przy oceanie, a właśnie drogą morską od sąsiada (niegdyś hegemona) – Kolumbii szmugluje się tu narkotyki. Panama jest tylko  miejscem tranzytu. Meta jest w Stanach Zjednoczonych. Stąd wzmożona czujność policji, zwłaszcza w weekend, gdy jest tutaj dużo ludzi – narkobiznes chce skryć się w tłumie. Trzeba przyznać, że miejscowi w walce z narkotykową mafią chcą odrabiać swoje zadania domowe.

 

Po prawej wyspa Taboga. Włosi, którzy przyjeżdżają do Panamy, zwłaszcza ci z Południa mawiają, że Panama City jest jak Neapol, a Taboga – jak Sycylia.

 

Gospodarcza duma, narkotykowy wstyd

 

Ten mały kraj tylko raz w swoich dziejach sięgnął po olimpijskie złoto. Mistrz nazywa się Irving Salamino i wygrał skok w dal na igrzyskach w Pekinie w 2008 roku. Dziś jego imię ma nosić dzielnica domów socjalnych, którą władze chcą zbudować w Colon. Mają też zbudować autostradę łączącą stolicę z tą największą na kontynencie amerykańskim strefą wolnocłową. Gdy powstanie z Panama City do Colon ma się jechać raptem 40 minut. Pewnie im się uda, skoro decyzja o budowie metra zapadła po 11 miesiącach publicznej dyskusji, a w sąsiedniej Kostaryce gadają o tym już 20 lat, a metra jak nie było tak i nie ma.

 

Panamczycy są dumni ze swoich sukcesów gospodarczych. To słychać, widać i czuć.


Chwalą się wzrostem PKB o 10% w 2011 roku. Trzeci rok z rzędu mają wzrost gospodarczy w granicach 9-10%. Bezrobocie wynosi zaledwie 4%, a więc przeszło trzy razy mniej niż w Polsce. Liczba osób żyjących w ubóstwie zmniejszyła się z 34 do 24%. Tylko na dopłaty socjalne rząd przeznacza 1 miliard dolarów rocznie. Każdy rolnik chcący kupić ziemię dostaje bezzwrotnie kwotę 5000 USD. Szeroko rozpowszechniony jest system stypendiów szkolnych. Obejmuje on wyłącznie szkoły publiczne. Rodzice na każde dziecko dostają miesięcznie 20 dolarów. Stypendium zostaje odebrane, jeśli uczeń nie zda co najmniej trzech przedmiotów. Z drugiej strony emeryci, którzy z jakichś powodów nie pobierają emerytury, dostają od władz 100 dolarów – o ile skończyli 70 lat. Choć oczywiście o przyszłym obliczu Panamy będą decydować ci od 20 dolarów, a nie ci od 100 dolarów. Jednak na pewno wskaźniki optymizmu społecznego w Panamie idą w górę. Miejscowi na dowód, jak jest dobrze wskazują międzynarodowe statystyki dotyczące... samobójstw. Z ledwie 14 na 1000 mieszkańców Panama jest w czołówce państw "niedepresyjnych". Czym jeszcze poza wzrostem gospodarczym, szkolnymi stypendiami, uszczęśliwianiem emerytów i nie za wysokim odsetkiem samobójców chwalą się obywatele Panamy? COPA czyli narodowym przewoźnikiem lotniczym. To latynoamerykanski gigant w tej branży. Lata do 60 miast, od Kanady po Ziemię Ognistą. Codziennie ma pięć połączeń do Kostaryki, lata do trzech miast Kolumbii, dwóch miast Peru.

 

A z czego dumni nie są? Z mafii "Mara". Gangi określane tą nazwą działają w Panamie, ale i w Salwadorze. Zwolennicy obecnej władzy twierdzą, że gangsterzy z "Mara" włączyli się w ostatnie demonstracje antyrządowe i eskalowali napięcie, a także, że mają związki z opozycją. Czy to demonizowanie przeciwników prezydenta Martinelli? Nie wiem.

 

Nie są też dumni z narkobiznesu, który stał się wizytówką Panamy za generała-prezydenta Noriegi. Tylko w 2011 roku przechwycono tutaj narkotyki o czarnorynkowej wartości przekraczającej... zadłużenie wewnętrzne tego kraju. Ciekawostka: w panamskich więzieniach za przemyt narkotyków siedzi jeden Polak i aż 30 Holendrów. Czy to asumpt do oceny tolerancyjnej polityki Królestwa Holandii w kwestii tzw. miękkich narkotyków? Zapewne tak.

 

Naród na drożdżach czyli demografia napędza gospodarkę

 

Czas na podsumowanie, czas na pożegnanie. Za chwilę na Tocumen wsiądę do samolotu do San Jose, stolicy Kostaryki. To tylko nieco ponad godzinę lotu. Sąsiad Panamy jest biedniejszy, ale bardziej dba o demokratyczne standardy. Co jest ważniejsze? Czy myć ręce czy nogi? Czy to kwestia wyboru priorytetów czy możliwości robienia tego, co w danym miejscu i czasie możliwe? I czy to tylko środkowoamerykańskie czy latynoamerykańskie dylematy?

 

Na pewno zapamiętam ten kraj ludzi dumnych ze swojej tożsamości narodowej i nie wstydzących się własnej wiary. Nie przeszkadza to im czynić swojego kraju coraz nowocześniejszym. Ten naród rośnie jak na drożdżach nie tylko gospodarczo. Także demograficznie. Dziś liczy 3 miliony 600 tysięcy obywateli. Za ledwie osiem lat, w roku 2020, według szacunków ONZ ma przekroczyć 4 miliony. Wzrost o 600 tysięcy ludzi w ciągu niespełna dekady czyli o ponad 17%(!!!) całej populacji  będzie absolutnie imponujący. Skądinąd ludność Panamy, dziś mniej więcej 11 razy mniejsza od Polski, zamieszkuje na terytorium tylko trochę ponad 4 razy mniejszym niż to należące do Rzeczypospolitej. W błyskawicznie rozwijającej się stolicy Panama City mieszka około 900 tysięcy ludzi czyli ponad 26% ludności kraju. To charakterystyczne dla mniejszych państw pozaeuropejskich z dominującą rolą demograficzno-ekonomiczną własnych stolic. U nas, w Europie chyba tylko Węgry mają taką sytuację. Kolejne co do wielkości miasto – San Miquelito ma populację około trzy razy mniejszą niż Panama City. A najbogatsze, poza stolicą, Colon jest aż 4,5 razy mniej liczne.

Latynoamerykańska czołówka a Polska

Z Panamy zapamiętam – i tak trzeba – przede wszystkim ludzi, a nie statystyki. Ale to właśnie ludzie pracują na dane statystyczne, w których przecież, jak w lustrze, przeglądają się narody. W rankingu agendy ONZ- UNDP odnośnie "human development" Panama zajmuje niezłe 58 miejsce na 187 państw. Ważniejsze jednak dla jej oceny jest miejsce w czołówce Ameryki Łacińskiej – 6 na 20. Według Transparency International wśród krajów od najmniej do najbardziej skorumpowanych Panama jest 86 na 182 państwa sklasyfikowane, w Ameryce Południowej zaś – 9 na 20. World Economic Forum niebywale komplementuje Panamę, gdy chodzi o konkurencyjność: jest 2 w Ameryce Łacińskiej, a w świecie jest również bardzo wysoko, bo aż 40 na 144 kraje. I wygrywa z Polską zajmującą kolejne 41 miejsce! Czy przegrywać z Panamą to wstyd? Nie tylko zresztą w zakresie ułatwień w biznesie. Mamy na przykład  niewiele, ale jednak mniejszy PKB w przeliczeniu na głowę mieszkańca (choć oczywiście trudno tu do końca porównywać kraje małe z dużymi – to oczywistość dla ekonomisty). Oba kraje mają przeszło 9 tysięcy dolarów per capita (a skądinąd Polska nie jest nawet w pierwszej ”pięćdziesiątce” czołowych eksporterów do Panamy, ani też w „pięćdziesiątce” głównych partnerów handlowych). Przegrywamy wyraźnie z tym latynoamerykańskim państwem, gdy chodzi o wzrost gospodarczy: w 2011 wyniósł on w Panamie ponad 10% w porównaniu z rokiem poprzednim, a w 2012 szacowano go na 7,5%. My o czymś takim możemy tylko pomarzyć, choć przecież jesteśmy "zieloną wyspą"... Możemy tez zazdrościć Panamie bardzo niskiego bezrobocia: ledwie 4,6% kilka miesięcy przed moim przyjazdem. My mamy trzy razy większe i to nie licząc ukrytego i tych setek tysięcy ludzi, którzy wyjechali z Polski, obniżając w ten sposób rządowe statystyki w kategorii: osoby bez stałej pracy. Ale bijąc brawa Panamczykom za ich gospodarczą skuteczność, należy też wskazać drugą stronę medalu. Jest to kraj sporych kontrastów gospodarczych. Co czwarty obywatel żyje w ubóstwie, co ósmy w nędzy. Bądźmy jednak sprawiedliwi: pod tym względem wiele krajów na tym kontynencie jest w gorszej sytuacji.

Gdy odlatuję z lotniska Tocumen jest wieczór. Ciemność rozświetlają jakoś mało dziś widoczne gwiazdy i, jak w amerykańskim przeboju, "światła wielkiego miasta". Ale przyszłość tego dumnego ze swojej odrębności i tożsamości narodu wydaje się być, w odróżnieniu od ciemności spowijającej jego stolicę, jasna. Są na swoim. Są u siebie. Tylko od nich zależy, jak się będą rządzić, jaki będą mieli wzrost gospodarczy, jaki procent analfabetyzmu, a jaki bezrobocia. I mają wreszcie elity, które chcą podobać się przede wszystkim Panamczykom, a nie podlizują się dawnym hegemonom: Stanom Zjednoczonym Ameryki czy Kolumbii. Tylko tyle. I aż tyle. A więc jednak – można...

 

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka