rys. M. Andrzejewski
rys. M. Andrzejewski
Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
419
BLOG

Amerykańskie zdziwienia czyli (prawie) nic o polityce

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

Waszyngton wolę sto razy od Nowego Jorku. Spokojniejszy, dużo czystszy - i właśnie tu, w amerykańskiej stolicy, gdzie piszę te słowa, dzieje się realna polityka USA. Nowemu Jorkowi pozostaje ONZ - organizacja tyleż denerwująca, co ważna, bo będąca terenem ścierania się wpływów wielkich i regionalnych mocarstw oraz koalicji kontynentalnych i stricte politycznych.

Miasto nazwane tak na cześć „ojca-założyciela” Stanów Zjednoczonych Ameryki jest magnesem nie tylko dla turystów (olbrzymia ich część pochodzi z przeszło 300-milionowego państwa Jankesów),ale też pasjonatów amerykańskiej polityki,jak ja.

Ale Washington D.C. nie samą polityką tylko żyje. Stąd też dziś zdań kilkadziesiąt o tym mniej znanym rewersie życia stolica największego mocarstwa świata.

Dwieście metrów od Białego Domu, może trochę więcej, w trójkącie wyznaczanym przez hotele Marriott, Willard i Hilton Garden, w niewielkim parczku budzi się waszyngtoński świt. Budzi się też dla śpiących w nim letnią porą „ławników”, jak ich określam. To ludzie różnych ras i wieku, spędzający noce na świeżym powietrzu. To świadome decyzje, a nie efekt alkoholu wypitego na „party”. Świadczą o tym… śpiwory. Ba, na ulicy obok dostrzegam mały namiocik, z którego wychodzi gość, który spędza w nim noce  - przynajmniej w lecie. W lutym, gdy temperatura spada tu poniżej zera, byłoby znacznie trudniej. Ciekawe, że całe to koczowisko, które policja zostawia w spokoju mieści się dokładnie pod nosem redakcji „Washington Post”. Ale oni wolą pisać o złej władzy w Polsce.

Ależ tu wiewiórek! Jak za moich dziecięcych czasów. Dziś w Polsce jest ich dużo mniej niż kiedyś. Tak, jak wróbli. U nas kiedyś nazywane „Basiami” tutaj są w swoim żywiole, bo stolica USA to zieleń (niemal) w nieskończoności,co przypomina mi Chicago, oddalone od Waszyngtonu o jedenaście godzin jazdy samochodem niespełna dwie samolotem.

Hotelowy basen, a raczej sadzawka to miejsca starcia cywilizacji europejskiej i amerykańskiej. Bezstresowe wychowanie dzieci - ta wizytówka edukacji „made in USA” - wywołuje żywiołową niechęć nielicznych przybyszy ze „Starego Świata”. Trochę trudno im się dziwić: dzieciaki skaczą do baseniku niemal na głowy dorosłych, mimo olbrzymich znaków zakazu. Wrzask Europejki wywołuje niemniej głośną kontrę Amerykanki. Wtedy włącza się Europejczyk, który ryczy na amerykańską matkę. Obok siedzi jej mąż i nie reaguje. „Dziwne”- myślę i pływam dalej. Europa wygrywa to starcie. Zupełnie inaczej niż w gospodarce...


*felieton ukazał się w "Gazecie Polskiej"  (25.07.2018)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka