rytamor rytamor
168
BLOG

Zapomniane wspomnienia

rytamor rytamor Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 Przed kilkoma tygodniami syn robiąc porządki w garażu odnalazł kilka już podniszczonych kartek papieru, o których istnieniu zapomniałem zapewne zaraz po ich wysłaniu. Dziś jest rocznica stanu wojennego. 36 lat temu wyjechałem na kilka dni do Niemiec do mojego znajomego - Janka. Znajomość była powierzchowna – grywaliśmy w Polsce od czasu do czasu w brydża. Wyjechałem nie żegnając się specjalnie z żoną, córką i synem rankiem 9. grudnia 1981 - odczuwaliśmy dokuczliwy szczególnie w zimie deficyt butów. Miałem zrobić odpowiednie zakupy. Przez mojego znajomego przyjęty zostałem normalnie. Trzeciego dnia pobytu mój kolega zaczął się jednak domagać ode mnie zwrotu ziem położonych na wschód od Odry.

Następnego dnia (13.XII.81) będąc już na dworcu dowiedziałem się przypadkiem, że w Polsce jest wojna. Ponieważ mój niemiecki wówczas był skromniejszy niż skromny dopiero dużo później dowiedziałem się, że jest to wojna również przeciwko mnie. Przezornie nie wsiadłem więc do pociągu.

W jednej chwili stałem się bezdomnym, w obcym kraju, bez znajomości języka, praktycznie bez pieniędzy. Ponieważ roszczenia mojego znajomego, jak się parę tygodni później okazało paszportowo miał na imię Helmut – przy rdzennie polskim nazwisku („Janek” po prostu używał w Polsce), były dla mnie nie do przyjęcia, stałem na tym dworcu bez żywej znajomej duszy w promieniu 600 kilometrów. Opisane w dużym skrócie, może lekko przesadzone – oddające jednak wiernie istotę rzeczy.

Stan mojej duszy i psyche przelałem na papier (znaczna część zaginęła), czym się dzielę z tysiącami rozbitków mnie podobnymi.

 

Do Syna

Gdy byłeś jeszcze bardzo małym chłopcem

Szukałem dla Ciebie recepty na życie.

Przepisu jakiego nikt nie zna na świecie,

Gdyż każdy sam musi sterować swym losem .

 

Bądź prawy, myśl jasną doprowadź do końca

A przeciwności, gdy staną na drodze,

Musisz pokonać, choćby nawet w trwodze.

I nie daj sobie założyć kagańca.

 

Słowa, które czasem zbyt ostro rzucałem

Hartować miały, broń Boże kaleczyć.

Jeśli Cię zraniły, spróbuj mi wybaczyć,

Bowiem w zamiarze Twoje dobro miałem.

 

Musisz mi pomóc w ciężkiej losu próbie

Zdjąć troskę o bliskich, że krzywda się dzieje.

Pomóc im słowem, czynem, umocnić nadzieję

Że znów się spotkamy w naszym pełnym gronie.

 

Nie daj się okłamać kolorami życia

Sprawdź zawsze, czy pod warstwą farby

Nie ma rdzy zła, pustki albo też pogardy

Bo cóż pozostanie, gdy farba odleci...

24 /25. 12. 1981 - pierwsza Wigilia w samotności na obczyźnie.

 

 

Sierpniowe noce

Pamiętasz – pachnącą cichą noc sierpniową

w parku różanym zawisłym w marzeniach

między niebem a ziemią.

 

I wiatru westchnienia w liściach drzew tłumione

by nie obudzić brzasku śpiącego poranka

i śpiewu ptaków.

 

Plusk kropel w księżycem posrebrzonym stawie

- to łzy wierzb płaczących nad nim pochylonych

spadały do wody.

 

Czas ocknął się jednak i jego wskazówki

porwały przyszłość w taniec obłąkany

do tchu utraty.

 

Na ramionach  krzyży zwieńczonych nadzieją

miliony rąk wzniesione posłały do nieba

swą skargę niemą.

 

Ukrzyżowana ziemia echo odchodzących kroków

zmiażdżone czołgami schowała głęboko

W grudniowym mroku.

 

I znów nastał sierpień kwiatami, trawą i latem pachnący

 drżący wieczorną pieśnią zadurzonych świerszczy.

daleki - lecz obcy.

 

Te noce bezradnie błądzące po bezdrożach wspomnień,

spędzone bezsennie na zwijaniu w kłębki

poplątanych myśli.

 

Namalowane światła w oknach dalekiego domu

wygaszał sen niezdrowy, zamykając oczy

niepotrzebne nikomu.

 

Pąki kwiatów perłową pokryte rosą

kuszące wonnym oddechem zakochanego lata

dla zatrzymania czasu.

Sierpień 1982 oddzielony od sierpnia 1981 stanem wojennym.

 

Cmentarz pojednania

Nagie ramiona drzew schylone nad raną w ziemi wygrzebaną,

Obok gliniasty pagórek, krąg ludzi stojących w milczeniu,

Ksiądz, drewnianą mówiący modlitwę o wiecznym odpocznieniu

I prosta trumna - a nad nią matka z twarzą zapłakaną.

 

Matka, z rozpaczą z oczu po szarych policzkach płynącą,

Stojąca wśród żywych samotna, bo życie jej i świat cały

Ziemi bezdusznej grudy z głuchym łoskotem zasypały.

Stoi więc, samotna, wśród tłumu z duszą rozpaczą płonącą.

 

Dłonie splecione w geście modlitewnym, niepotrzebne nikomu,

Które niedawno uczyły stawiać pierwsze znaki krzyża

I powiesiły nad główką dziecięcą obrazek Anioła – Stróża

Szukać będą bezwiednie śladów życia w pustym domu.

 

Stoi matka jak pomnik Krzywdy nad brzegiem istnienia,

Zapadnięta w siebie, z cierpieniem wyrytym w skamieniałej twarzy,

Puste oczy bezradne, nie wiedzieć czemu wzniesione ku górze

Z niemym pytaniem wysłanym do nieba – o sens stworzenia.

 

Cicha modlitwa – „Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie...”

Wdeptana setkami spojrzeń w pokropioną ziemię

Spokój ma przynieść,  otulić tę zamordowaną duszę,

Gdy wiatr szyderczo woła: śmierć wieczna w imię pojednania.

Pojednania - okłamania – zniewolenia - umierania  - zapomnienia

1.11.83.  Bezimiennej ofierze stanu wojennego.

 

Spotkanie na łące urojenia

Nadejdzie ten dzień, dzień jasny, pogodny

Z błękitem nieba sklepionym nad ziemią

Drzewa wiatr będzie kołysać łagodnie

Nucąc w gałęziach powitań melodię.

 

Podam Ci wtedy na dłoniach ostrożnie

Promyk słoneczny – pocałunek słońca

Ciepły, wilgotny, pachnący przedwiośniem

Który kwiatom przyspiesza bicie serca.

 

Pójdziemy na łąkę nadzieją zieloną

Gdzie ptaki planują jesienne odloty

Gdzie nie ma milicji, czołgów, ani ZOMO

Nie ma też śmierci, kłamstwa i przemocy.

 

Pokażę Ci kwiaty w słońcu wykąpane

Wabiące barwami tłumionej tęsknoty

Kielichy wznoszące z upojnym nektarem

By skłonić motyla do chwili pieszczoty.

 

Kiedy deszcz spadnie, to po łuku tęczy

- tym mostem wiszącym na promykach słońca

Który brzeg bytu i niebytu łączy

Przejdziemy nad rosą srebrem się mieniącą.

 

A gdy zmierzch ptaki do snu poukłada

Siądziemy sobie z księżycem przy stole

Będziemy pić wino, bo w winie jest prawda

I świerszczy słuchać grających dokoła.

 

Księżyc odurzony jaśminową wonią

Odejdzie dyskretnie przymykając oczy

W ciemność wnikniemy idąc ramię w ramię

Nie dbając o to dokąd świat się toczy.

XI.1983 - Może się jeszcze spotkamy.

 

Spotkaliśmy się pół roku później dzięki „wspaniałomyślności” towarzyszy i kolegów niejakiego Mazguły – i innych specjalistów od kulturalnych „ścieżek zdrowia” – bandy czerwonych zdrajców.

Żona dostała paszport. Kto nam wynagrodzi zmarnowane prawie trzy lata rozłąki, niemożność dzielenia wspólnych radości i wspólnych smutków...

Kto teraz z tych młodszych to zrozumie...

rytamor
O mnie rytamor

Zgryźliwy, moher z zamiłowania - najczęściej jednak bez nakrycia głowy. Uczulony na pogodę. Szczególnie nie lubię wiatrów wschodnich i zachodnich. Dubito ergo cogito.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości