sailorwolf sailorwolf
646
BLOG

Logcarrierem wokół globu 1

sailorwolf sailorwolf Hobby Obserwuj temat Obserwuj notkę 3


Private Logbook
Elisabeth Oldendorff
Jan.15th 1997 - Oct.7th 1997
Elisabeth Oldendorff 1997
                                                   W drodze z Kuwejtu do Durbanu, 23 stycznia 97
O wpół do siódmej rano wsiadłem w Warszawie w samolot Lufthansy i ruszyłem do Frankfurtu.
Obok mnie siedział jakiś ponad dwumetrowy dryblas. Był w towarzystwie podobnych dryblasów, więc prawdopodobnie reprezentacja koszykówki, albo coś w tym rodzaju.
Stewardessa podała śniadanie, więc chciałem posmarować masłem chleb, ale masła w zwykłych srebrnych papierkach nie było.
Ha-myślę więc sobie - nie ma masła to nie, będzie mniej cholesterolu.
Nadziałem najbliższy kawałek topionego sera na widelec i wsadziłem sobie do ust. A to było właśnie masło.
Wielkolud patrzył na mnie osłupiały, a ja uśmiechnąłem się do niego z politowaniem, że nie wie, że tak właśnie ostatnio jada się masło.
Połknąłem tę wstrętną tłustość, to samo zrobiłem z następnymi serami i zmartwiłem się ile tego cholesterolu zjadłem.
Na szczęście przypomniałem sobie, że czerwone wino natychmiast się z tym cholesterolem rozprawi, tak przynajmniej stoi we wszystkich gazetach.
Kiedy więc nadeszła następna stewardessa z piciem poprosiłem ją o buteleczkę czerwonego wina. Teraz ona z kolei wywaliła gały.
Musiała sięgnąć do swojego wózeczka na dół, bo byłem jedyny, który chciał wino o siódmej rano.
Dryblas zerkał zdumiony jak piłem i myślał pewnie jak daleko mu jeszcze do Europy.
We Frankfurcie trzeba było poczekać, więc nie miałem wyjścia.
Przejrzałem prasę oraz udzieliłem wywiadu jakiejś damie, która wypytywała wszystkich po kolei, dlaczego latają właśnie Lufthansą.
- A co - myślę sobie - ucieszę ją -
Podałem wiek i zawód (biznesman) i tu puściłem oko, co miało znaczyć, że handluję czymś tajemniczym, n. p. bronią.
Dziewczyna przysunęła się i ściszyła głos.
Powiedziałem jej, że latam tylko i wyłącznie Lufthansą, bo mają najlepsze załogi, a ja boję się wylecieć w powietrze, a wielu jest takich, co by mnie chętnie wysadziło.
Tu założyłem ciemne okulary, a wystraszona ankieterka poszła sobie, że niby jakby co, to ona w nic nie jest wmieszana.
W samolocie nie było wielu pasażerów, a przed międzylądowaniem w Kuwejcie mężczyźni o ciemnej karnacji znikali sukcesywnie w toalecie, by pojawić się znów w białych długich szatach i turbanach.
Ja zapomniałem swoich szat, więc się nie przebierałem.
Na lotnisku w Dubai okazało się, że urwali mi rączkę od walizki, więc musiałem ją wlec na kółeczkach. Po drobnych problemach z biurokracją znalazłem się koło północy przed dworcem lotniczym.
Stało tam mnóstwo osób z najróżniejszymi kartkami na kogo czekają.
Niestety na mnie nikt nie czekał.
Przeważnie mieli na kartkach nazwy hoteli, a nie statków, czy agencji.
Stoję więc tak sobie i stoję i rozglądam się po palmach i w końcu u jednego Araba na kartce obok wielkiego HOTEL PALM BEACH widzę stoi maleńkie Piotr Thomas.
Więc podchodzę do niego, a on się ucieszył, bo myślał, że już się nie doczeka. Ale, mówi musimy jeszcze poczekać na Thomasa.
To ja jestem na drugie Thomas mówię mu i pokazuje paszport, a on swoje, że jeszcze jeden.
No i co okazało się, że miał rację. Na mój statek leciał jeszcze Niemiec trzeci mechanik Thomas.
Zawiózł nas kierowca do hotelu i tam się okazało, że agent z oszczędności czy głupoty zamówił nam pokój małżeński.
Rozsunęliśmy łóżka, bo aż tak się nie znaliśmy i Thomas poleciał do recepcji.
Po paru minutach wrócił z trzema piwami. Ja nie chciałem więc je wypił i zasnęliśmy.
Na drugi dzień, bez większych kłopotów dotarliśmy na statek, który okazał się być zupełnie nowym (5 lat) i budowanym w Japonii bulk (masowiec) and logcarrierem ( statek do przewozu pni drzew).
Kapitan był Filipińczykiem, ale zaraz dodał, że mieszka w Niemczech i ma żonę Niemkę.

image

Widok z mostku - na burcie widoczne stantions do mocowania logów na decku.
24 stycznia 1997
Dziś piątek i gorąco jak to na szóstym stopniu szerokości. Klimat na szczęście chodzi, statek ma ostatecznie dopiero pięć lat.
Może zabrać 23 000 ton ładunku paliwa i wody, ma cztery 30tonowe dźwigi i jest przeznaczony na masówkę, brak bulk i logi. O tym właśnie marzyłem siedząc ostatnie 6 lat na kontenerowcach.
Załoga Kapitan Filipińczyk, 4 Niemców w maszynie, jeden Polak - czyli ja, -razem 21 osób.
Na statku porządek jak w Navy, lepiej niż u Maerska. Wszystko zrobione na czas i dokładnie, jak trzeba, żadnych dyskusji i szemrania, czy spóźnień. Wzorowy statek, inaczej niż się spodziewałem.
Stary je po filipińsku ryby i ryż. Siedzimy przy stole we trzech –stary, ja i chief mechanik - Manfred. Poczatkowo postanowiłem się trochę odchudzić, jedząc też tylko ryby i ryż. Steward podawał staremu i mi ryż i ryby oraz sałatę. Ryby smażone podawano z głową, je się je łyżką i widelcem. Początkowo drażniły mnie te rybie głowy, tym bardziej, że były to okazy z wielkimi paszczami i zębami i patrzyły z talerza co najmniej nieprzyjaźnie.
Potem się przyzwyczaiłem.
Manfred zaś jadał tradycyjnie po niemiecku kartofle, wieprzowinę i kapustę.
Więc żeby nikogo nie urazić najpierw ryba z ryżem, a potem drugi obiad po niemiecku i syty wstaję od stołu.
Jedzenie dobre, choć cudów nie ma.
Biuro mam jak biuro, zawalone papierami i skoroszytami.
Komputery dwa-stary i nowy z systemem Windows. Początkowo byłem zestresowany, bo nic z tego windowsa nie kapowałem ( u Maerska miałem w komputerze DOS), ale teraz po tygodniu radzę sobie całkiem nieźle. W każdym razie to wielka wygoda.
Niestety coraz ciężej jest znaleźć na statku zwykłą maszynę do pisania. Wszystko pisze się na komputerze. A ja przecież nie będę pisał na komputerze w biurze moich prywatnych piśmideł.
Muszę mieć w radiu kasetę i piwko, żeby coś ładnie napisać.
Ta maszyna na której teraz piszę to chyba jedyna maszyna na statku z niemiecką trzcionką z a, o, e, u umlaut czy jak mu tam.
Lecimy pod balastem z Kuwejtu do Durbanu w RPA. Nic się zabawnego nie wydarzyło.
No może z wyjątkiem ubioru pilota w Kuwejcie. Więc jest wprawdzie zima ale tu 26 stopni.
Pilot miał na sobie granatową pikowaną kurtkę,podpiętą pod brodę czapkę uszankę z czarnej ceraty ze sztucznym futerkiem, okulary w złotej oprawie (jak Kuwejt to Kuwejt) Nad paskiem ze złotą klamra wystawało mu z 5 cm grubych barchanowych kalesonów, a do tego my w T-shirtach i szortach.
Grzejemy kursem 208 jutro miniemy Seszele i wchodzimy w kanał między Afryką i Madagaskarem.
W poprzednim rejsie mieli szczęście. Zawinęli na Mauritius i Madagaskar.
9 luty 1997
Zawinęliśmy właśnie do Pointe Noire w Congo. Logi dla nas przygotowane leżą już na brzegu. Ładne kawałki drewna nie powiem. Po kilkanaście ton.
Przybyło mnóstwo czarnych oficjeli w mundurach khaki i dawaj wymyślać przeszkody, które można by ominąć dając flaszkę whisky albo karton papierosów.
Woda słodka ograniczona, bo mamy 21 osób załogi, a tylko 174 tony wody.
Trzeci oficer rozmawiał podobno z jakimś statkiem, który stał tu miesiąc pod załadunkiem.
Podobno trzech odwieźli do szpitala na malarię, pomimo że jedli te same tabletki co my jemy. Między innymi i chiefa oficera.
Nie będę przy komarach mówił na jakim stanowisku pływam, bo mnie też użrą.
Choć Oldendorff obiecał, że tylko jeden statek za chiefa.
Stąd grzejemy do Owendo i Port Gentil w Gabonie, a potem do Bata w Gwinei Równikowej.
Ładunek taki sam logi OKOUME.
Jakiś statek Lauritzena z Kopenhagi ładuje eukaliptus. Niby duński, a ma na rufie port macierzysty Manila.
Gorąco jak cholera, ale dziś niedziela, może nie będą ładować, to pójdę do miasta, o ile Pointe Noire jest miastem.
Agent okazał się być czarnym bosonogim gentlemanem w jaskrawożółtym stroju powiedzmy w pidżamie. Wpadł na chwilę do mnie do biura z jakimiś rulonami i poleciał do starego na górę.
Listów żadnych nie przyniósł, ostatecznie Afryka nie po to jest Afryką, żeby listy dochodziły.
Szczerze mówiąc chodzi mi bardziej o gazety, bo przez ostatnie trzy tygodnie jestem kompletnie odcięty od świata.
Od operatorki z Gdyni radio wiem tylko, że koło Stavanger zatonął jakiś grek z całą polską załogą, tam gdzie chodziłem ostatnio na Gardskayu. Jak mieli ładunek jakiejś rudy czy apatytów to musiał zniknąć w parę minut, przy powiedzmy dziurze w ładowni.
Ja mam na szczęście drewno, ale w morzu człowiek się robi całkiem malutki. Dopiero tam człowiek widzi, jak niewiele od niego zależy.
Ale mądrale za biurkami w wielkich miastach mają na wszystko gotową odpowiedź.
Dopiero czwarty tydzień jestem na tym statku, ale ten czas błyskawicznie mi upłynął. Nie przeczytałem żadnej książki, zasypiałem natychmiast po dotknięciu głową poduszki.
Poszedłbym na spacer, bo nie dotykałem lądu od Dubai. Nawet czapkę przeciwsłoneczną kupił mi wysłany elektryk-Rosjanin z Władywostoku. Przy okazji powiedział mi, kto na statku jest alkoholikiem.
Na drugi dzień……..
Przyjechał supercargo, czyli reprezentant czarteru. Chce załadować jak najwięcej jak najlepszego ładunku. Jest strasznie przemądrzały. Serb, czy Chorwat, ale podobno obywatel Australii, zamieszkały w Paryżu.
Wczoraj wyszliśmy z elektrykiem na miasto. Nic dodać nic ująć - Pointe Noire czyli Czarna Dziura.
Jak wyszliśmy to robiło się już ciemno. Doszliśmy zakurzoną drogą do centrum, w którym było po prostu trochę więcej świateł.
Usiedliśmy przy stoliku na ulicy, ale stolik należał do klimatyzowanej chińskiej restauracji.
Zamówiliśmy lokalne piwo pod nazwą 1664.
Było w półlitrowych butelkach, było zimne i całkiem smaczne.
Ledwo usiedliśmy przysiadły się do nas dwie brunetki i poprosiły o piwo.
Dostały po piwie, ale barman wcale nie policzył za to drożej niż np. w Niemczech, tylko tyle samo, co nam po dwa dolary za flaszkę.
Było bardzo miło, ale poszliśmy do drugiej restauracji, gdzie historia się powtórzyła, z tym, że tym razem na etykietce piwa był krokodyl. Zabawiał nas czarny chłopiec, który przyniósł przenośny magnetofon i tańczył w rytm piosenek Michaela Jacksona.
A dwóch malców czyściło nam buty, za co dostali sowitą zapłatę.
Potem wzięliśmy taksówkę i pożeglowaliśmy na statek.
10 luty 1997
Zjawiło się mnóstwo Murzynów i zaczęliśmy ładować nasze logi OKOUME, potężne pnie wydzielające miły, egzotyczny zapach. Ładują dobrze, nie mam na razie żadnych problemów. Z jednej strony ładują z lądu, a z drugiej z wody.
Oczywiście pod trapem mnóstwo handlarzy z pamiątkami, z których absolutnie wszystkie są z hebanu i kości słoniowej.
Na razie mi to niepotrzebne, kupiłem tylko mango i ananasy.
Ładują do 1800, a potem od 1900 do 0400.
Do dupy takie spanie, ale trudno sprzedałem się za psa to szczekam: hau, hau.
Coraz mniej mi się ten supercargo podoba. Za dużo gada i się chwali.
Znałem kiedyś takiego gadułę, jeszcze w Polsce.
Mówił, że właśnie sprzedał BMW, wpłacił na Mercedesa, a teraz ma Syrenę jako wóz przejściowy.


image

                                    Ja na tle logów przygotowanych do załadunku
11 luty 1997
Lunął tropikalny deszcz i padał przez dwie godziny, więc zamknąłem ładownie.
Wprawdzie połowa drewna i tak przypłynęła tu w formie tratw, ale mam okólnik, że jeden statek ładował w deszcz i był claim ładunkowy, bo drewno zabarwiło się rdzą od tanktopów. (dna ładowni)
Drugi z trzecim mechanikiem poszli sobie do jakiegoś baru. Jak już się napili piwa, to wyszli i chcieli wziąć taksówkę na statek. Wtedy otoczyło ich z 15 typów i zabrali im wszystko co mieli -165 dolarów i zegarki. Jak poszli na policję, to policja najpierw zażądała pieniędzy. Na dokładkę zabrali im przepustki.
„C’est l’Afrique” jak mówi z przekąsem supecargo.
Okazał się być po prostu Chorwatem mieszkającym w Chorwacji i to wszystko. Na chorwackim paszporcie - po prostu” wóz przejściowy Syrena”.
Ale jak zmalał, to się zrobił bardziej strawny.
Sztauplan robiliśmy razem z nim i teraz już wiem na pewno, że współczynnik sztauerski nie jest 1.8m3/t, tylko 2,8m3/t (współczynnik sztauerski - objętość jednej tony danego ładunku)
Czyli do ładowni 7000 metrów sześciennych wejdzie mi najwyżej 4 000 ton.
I jeszcze 8 metrów do góry na decku. Tam pójdzie teak z Abidjanu.
Jutro ruszamy dalej. Do Owendo - będziemy tam stali na rzece i ładowali prosto z wody. Podobno syf - ładuja byle jak, trzeba pilnować. Jak dobrze pójdzie to z Afryki ruszymy dopiero 10 marca, czyli ponad 1 miesiąc afrykańskich wakacji.
Najsmutniejsza rzecz to zwierzęca pokora tutejszych Murzynów, mówią tylko po francusku, więc ich nie rozumiemy, prosząc o jedzenie pokazują tylko brzuchy, rzeczywiście do pleców przyrośnięte. A my jesteśmy nażarci po korek, więc ich nie rozumiemy.
Ale jak im pomóc? Jak się taki naje to przede wszystkim przeleci żonę i już dodatkowa gęba do wykarmienia. Tylko edukacja! Dać im wędkę a nie tylko rybę.
Jak uczył wielki Władimir Ilicz? Uczytsja, uczytsja i jeszczo raz uczytsja!
Tylko wtedy mają szanse „wejść do Europy” jak mowia polscy zakokmpleksieni politycy. Tylko, że nikomu na tym nie zależy. Rzeczywistość przerasta najgorszą fantazję.
Wody mamy jeszcze 160 ton, ale jedna pralnia zamknięta i nawet na te jedną dobę przelotu do Gabonu uruchomimy ewaporator (urabiacz słodkiej wody z wody morskiej), zawsze te 15 ton się urobi.
Na razie jednak ładują logi, a mnie bolą nogi.
14 luty 1997
No, dziś mija miesiąc jak tu jestem. Jak minął? Cholernie szybko. Jak tak dalej pójdzie, to ani się obejrzę jak stuknie mi siedemdziesiątka.
Stoimy na redzie Owendo. Owendo jest dzielnicą Libreville, stolicy Gabonu i leży dokładnie na równiku.
Rzuciliśmy prawą kotwicę. Parę innych statków też kotwiczy, ładują przed nami. Są silne pływy więc kręci nami. Obecnie księżyc ma 1 kwadrę więc prąd jeszcze nie jest najsilniejszy.
Ładować będą z tratw przy prądzie wychodzacym, czyli zgodnym z kierunkiem rzeki Gabon, która jak większość rzek na świecie płynie z gór do morza.
Koło piątej rano radar zaczął się awanturować, że coś podeszło bliżej niż milę. Jesteśmy przygotowani na piratów, więc alarm i obserwacja. Zawołałem starego a sam z ukaefką poleciałem na pokład.
Okrążały nas jakieś małe łupiny bez świateł, za to z ogromną prędkością. Stary informował w jakim namiarze, a my próbowaliśmy je dostrzec.
Nic nie widzieliśmy, ale słyszeliśmy motory. Miałem ze sobą dwie rakiety kazałem dać wodę na pokład. I tak tkwiliśmy do świtu na pokładzie aż odpłynęli.
Postoimy 2-3 tygodnie. Jest mi wszystko jedno. Nawet jestem zadowolony. Klimatyzacja działa, słychać nieźle Gdynię radio, można tanio pogadać przez telefon. Przez satelitę 6.50 $, a przez Gdynię Radio 3 $. Chyba, że na koszt abonenta,wtedy 6 zł 12 gr za minutę.
15 luty 1997.
Jedziemy podobno pod załadunek we wtorek. Piratów w nocy nie było. Gdynię Radio słyszałem, ale oni mnie nie. Statek nowy, wszystko dobrze działa. Towarzysko się nie udzielam, chociaż dziś może sobie pozwolę zobaczyć kasety, które sobie nagrałem w domu. Mam dwadzieścia filmów. Dla towarzystwa wezmę Ruska elektryka. Polski trochę rozumie, a jakby co to mu wytłumaczę po rusku. Nie darmo się robiło maturę w Białymstoku. Tam wszyscy mowia po rusku. Elektryk już się cieszy - powiedział, że przyniesie jakiegoś amura czy jesiotra w oleju, co go przywiózł z Władywostoku. W ogóle przedtem pływał w Dalnowostocznom Parachodstwie.
Niestety statkowa filmoteka jest bardzo kiepskiej jakości –same kopie. Oryginały ktoś podprowadził.
Podobno tu dużo stowawaysów. (pasażerów na gapę)
Podzieliłem statek na części, rozrysowałem i zapoznałem załogę, kto jest za co odpowiedzialny. Przed wyjściem z portu każdy ma podpisać listę.
Osobiście uważam, że każdy powinien mieszkać tam, gdzie mu pasuje, ale niestety moje uważanie zostawiłem w domu.
Poprzedni statek znalazł 8 stowawaysów i odesłał ich z Afryki Południowej co kosztowało kupę szmalu.
Michael supercargo czyli jak na niego mówię w myślach „Wóz przejściowy”, mówi, że z Gabonu listy dochodzą. Więc wyślę moje listy. Dzieci w ogóle do mnie nie piszą. Trudno ich dzieci też nie będą do nich pisać.
Reda Owendo czyli Libreville, 22 lutego 1997
Czekamy ciągle na ładunek naszych pni OKOUME, ale przygotowali ich dopiero 500 kubików, podczas gdy mamy ich wziąć 20 tysięcy. Miesiąc na kotwicy jak nic. 22 marca słońce przechodzi równik, a my stoimy właśnie na równiku, czyli jak teraz jest 30C, to będzie 40C.
No cóż. Czekanie jest straszne, ale się nie nudzę. Wziąłem udział w marynarskim wieczorku u starego. Wszystkie te marynarskie gadki są identyczne. Czy po polsku, czy po duńsku, czy po angielsku czy w tagalog (filipiński).
Otóż Republika Gabon - wcześniejsza kolonia francuska uzyskała niepodległość 17 sierpnia 1960 roku. Poprzednio wchodziła w skład jednego z czterech terytoriów francuskiej Gwinei Równikowej. Ulokowana na równiku zajmuje 103 tysiące mil kwadratowych czyli 267 tysięcy kilometrów kwadratowych, w dorzeczu Ogiue-jednej z największych rzek Afryki. Rzeka ma 550 mil długości i wypływa z Congo uchodząc do morza wielką deltą koło Cap Lopez. Większość kraju pokryta jest podzwrotnikową dżunglą i ma ogromną ilość opadów. Góry Chaillu wznosza się na 1150 metrów w południowej części kraju i 200 mil wgłąb lądu.
Mieszkańcy w większości wchodzą w skład plemienia Bantu i jest ich 950 tysięcy w tym 12 tysięcy pochodzenia europejskiego.
Stolica Libreville (65 tys.). Inne miasta Port Gentil (30 tys.) i Lambarenet ( 7 tys.) Gabon graniczy z Kongo na południu i wschodzie, zaś na północy z Kamerunem i Gwineą Równikową. Język urzędowy francuski. Złoża manganu, żelaza, uranu. Klimat niezdrowy - malaria, śpiączka, żółta febra.



image


Party na pokładzie. Za stołem w środku Kapitan, z lewej ja, czyli c/o, z prawej ruski elektryk.

Dalszy ciąg locji:
Prezydenta wybiera się co 7 lat. Jest głową państwa, administracji i sił zbrojnych. Najwięksi partnerzy handlowi to USA, Francja i Niemcy. Waluta frank CFA. System metryczny.
Około tysiąca mil użytecznych nawigacyjnie wód.
I właśnie przed chwilą jedną z tych nawigacyjnie użytecznych wód przedstawiciel plemienia Bantu przybył pirogą na statek i przy pomocy oficjalnego języka francuskiego zaproponował nam sprzedaż ryb i owoców. Ponieważ chwilowo nie dysponujemy frankami CFA, za ryby dostał sześć beczek po oleju, a za mango, papaje i ananasy po dolarze za dwa duże owoce.



image


Natomiast takie zdawałoby się Kongo, a graniczy z Gabonem, Zairem i rzeką Kongo, oraz Republiką Afryki Centralnej i Kamerunem i ma 80 mil wybrzeża Atlantyku i największy port Pointe Noire.
Poprzednio było francuską kolonią pod nazwą Kongo Środkowe, ale proklamowało niepodległość 15 sierpnia 1960 ( dwa dni przed Gabonem, a co)
Powierzchnia 133.5 tys.mil kwadratowych czyli lekko licząc 345.765 km kwadratowych , czyli 33.765 km kwadratowych więcej niż Polska a ludność tylko 1.25 mln a i to w większości z plemienia Bantu, mówiących urzędowo po francusku. Żeby jeszcze to był francuski!
Stolica Brazaville 180 tys ludzi.
Wodę przed użyciem koniecznie gotować! Malaria i dezynteria są bardzo powszechne.
Waluta też frank CFA (nie muszą wymieniać jak jada do Gabonu).
Kolej 320 mil Brazaville - Pointe Noire - jeden peron tylko mają.
Od siebie dodam jeszcze że to wszystko pokryte zapierającym dech kurzem i ogromną ilością urzędników państwowych żądających łapówki absolutnie za wszystko, a najmniejsza nieprawidłowość w deklaracji celnej , czy nieopuszczenie bandery o zmierzchu. Mieszkańcy żebrzą - dolar wystarcza na przeżycie 1 dnia.
24 lutego 1997
Jedenasty dzień redy. Ograniczyłem zużycie słodkiej wody. Diabli wiedzą jak długo postoimy, a w Afryce zawsze są kłopoty z wodą.
Ciekawa rzecz, kiedy woda była nieograniczona szło 3-4 tony dziennie, a jak woda jest tylko w godzinach 1700-1800 zużycie skoczyło do 8 ton dziennie. Musiałem ograniczyć tylko do 1830-1900. Wczoraj był pierwszy dzień nowego ograniczenia i poszło tylko 900 litrów do mycia i 100 litrów do picia. Mam jeszcze 120 ton więc możemy stać i stać.
Wcale nie zauważyłem, żeby ktoś był brudniejszy niż przedtem. Sam wziąłem 3minutowy shower oraz wyprałem t-shirt i gatki.
Zajęty jestem rozgryzaniem japońskiej dokumentacji statecznościowej ( czy ktoś czytał kiedykolwiek instrukcję czegokolwiek pisanej przez Japończyków po angielsku?)
Ale Japończycy są cholernie dokładni, wszystko do trzeciego miejsca po przecinku, podczas gdy ja jestem w stanie odczytać zanurzenie do pół centymetra i to jak nie ma fali.
No, ale nasz statek przy średnim zanurzeniu zanurza się o 1 centymetr przy załadowaniu każdych 31 ton, a każda tona ładunku to większy fracht dla czarterującego. Więc ich dochody w moim oku zlokalizowane są!
Jak się pogrzebie w tej dokumentacji to człowiek sobie całą szkołę przypomni.
W końcu użyłem zeszytu do stateczności, który prowadziłem u Wesołowskiego na kursie kapitanów żeglugi małej w roku 1983.
Do tej pory na wszystkich statkach kontenerowych obywa łem się bez tego zeszytu chociaż zawsze go z sobą woziłem, a tu proszę.
Oczywiście to wszystko jest w komputerze, ale jak na razie jedyną metodą uznawaną przez Izby Morskie jest metoda klasyczna.
I program do komputera tez jest oparty o „Informacje o stateczności”, czyli „Loading Booklet”
I muszę tu skomentować rzecz bardzo ważną. Jestem tu jedynym Polakiem i nie mam do kogo gęby po polsku otworzyć, ale wolę załogę filipińską niż polską, co ciekawe niemiecki chief mechanik jest podobnego zdania to znaczy woli Filipków niż Niemców.
Te dwa Norwegi z polską załogą, na których pływałem w zeszłym roku wspominam jak zły sen.
Oczywiście nie można na podstawie paru jednostek oceniać wszystkich, ale właśnie te jednostki są w stanie obrzydzić pracę.
Na każdy temat wszystko wiedzą,”na poprzednim statku to było tak a tak”.
Oczywiście wszystko to opowiadają po polsku, bo do języków to oni ”nie mają zdolności”.
Szczyt był jak na norweskim statku Gardwill jeden starszy marynarz ze Szczecina chciał sobie wymienić wszystkie plomby w Oslo, bo jak mu koledzy powiedzieli zapłaci za to armator.
Zadzwoniłem do armatora i spytałem czy to prawda, powiedział, że na koszt armatora tylko awaryjne rwania i plombowania, ale ów Polak mi nie uwierzył,
Za każdym zawinięciem do Oslo ( co tydzień) znikał, jak się okazało chodził do dentysty na wymianę tych plomb.
Zdziwił się przy wypłacie, a właściwie dwóch kolejnych wypłatach, jak dostał po 50 dolarów.
Filipińczycy, nawet stewardzi mówia po angielsku zrozumiale, choć urzędowy maja tagalog.
I dlatego prawdopodobnie w norweskiej flocie jest 1000 Filipinczyków ( w tym 100 kapitanów) a Polaków tylko 90 (9 kapitanów) - dane z 1996.
Stary zawołał agenta, ale ładunek dalej niegotowy. Wybiera się na ląd na rynek kupić świeże warzywa , bo się kończą.Trzeba będzie zamówić jakiś speed boat, czyli pirogę z motorkiem.
Wczoraj kucharz przyrządził te wielkie ryby, które kupiliśmy od Bantu za puste beczki. Gotował je podobno na parze i były bardzo smaczne i co najważniejsze miały wielkie ości.
Trzeba coś wymyślić dla załogi żeby im nie odbiło. Na razie tyrają przy malowaniu burt na stelingach, ale w weekendy mają za dużo czasu. Trzeba sobie jakieś marynarskie zabawy poprzypominać, albo rozdać parę talii kart, które znalazłem w szufladzie.
W komputerze mam grę w kierki, ale jakąś inną odmianę niż ja znam. Tzn marynarską - cztery rozbójniki i cztery odgrywki. Ale z komputerem wygrywam zawsze.
W Singapurze schodzi połowa załogi ze Starym włącznie. Mam nadzieję, że nie
przyjadą gorsi niż obecni. Drugi na przykład robi wielką robotę. Wielu europejskich oficerów mu do pięt nie dorasta. Nadgodziny robi dla mnie, wysyła alotmenty telexem oraz AMVER i w ogóle.
W nocy wachtowy Paraiso obudził mnie, że jakas łódź zbliżyła się na 10 metrów. Poleciałem na pokład i łódź jak mnie rozespanego zobaczyłą, to się chyba wystraszyła i uciekła, a my spokojnie doczekaliśmy świtu.
Myślę, że te ryby i ryż dobrze mi robią, bo wprawdzie nie mam wagi, ale skróciłem pasek o dwie dziurki.
26 luty 1997
Wczoraj trochę przygazowałem z ruskim elektrykiem. Poszło litr ginu i 10 piw.
Pamiętam tylko, że siłowaliśmy się z ruskim na rękę, oczywiście go położyłem, a on przed walką dawał mi 7 sekund, że niby z nim wytrzymam tylko 7 sekund, zanim mnie położy.
Potem chciał jeszcze na lewą, to go położyłem na lewą i boli mnie ręka. Łeb mi pęka i modłę się,żebym w końcu mógł sobie pójść z biura spać.
Taki człowiek głupi od tej wódy.
Nawet nie mam siły iść na pokład zobaczyć, co tam bosman robi.
Zawsze sobie przysięgam, że się już nie uchleję, ale po pierwszym kieliszku zapominam. Jestem do siebie pełen obrzydzenia, ale co robić? Muszę jakoś z tym żyć.
27 luty 1997
No nareszcie coś się dzieje. Dziś rano Michael (Wóz Przejściowy) zawołał mnie przez radio, że o ósmej mamy pilota i idziemy na working anchorage.
Więc podnieśliśmy sześć szakli okropnie obrośnietego przez te dwa tygodnie łańcucha i rzuciliśmy kotwicę 3 mile dalej.
Na dokładkę supercargo zmienił załadunek z 20 tysięcy metrów sześciennych na 16500, z czego półtora tysiąca metrów też na Jangcy, ale do jakiegos innego chińskiego portu. Niech ładują jak chcą, byle tylko zaczęli.
Dostałem od pilota kalendarzyk pływów i tratwy mają podchodzić tylko na „slack water”, czyli w momencie zmiany pływu.
Ładować mają na dwie zmiany, z tym, że od 9 marca przy bardzo wysokiej wodzie, spowodowanej porą deszczową tylko w dzień.
Bosman zbudował specjalny zaburtowy sraczyk dla stewedorów (dokerów). Oprócz tego ma być tylko wiadro wody do picia i nic więcej. Jeść maja we własnym zakresie.
Teraz będę musiał częściej wychodzić na pokład, więc długie portki i krem przeciwko komarom i tse tse.
Taki człowiek jakiś leniwy w tym klimacie, tylko by leżał i leżał, nawet te głupie 12 godzin dziennie mu się nie chce pracować.
C’est l’Afrique.
Chyba na ląd do knajpy ze starym też się nie wybiorę, bo któryś z nas musi zostać, przy czym on jedzie.
Poczty oczywiście nie ma, jedyna pociecha, że nikt nie dostał listów.
1 marca 1997
No, zaczęli ładować. Najpierw przybyło 38 czarnych stewedorów, a potem przypłyneły 104 logi (sami liczymy). Potem tych 38 stewedorów załadowało te 104 logi i popłyneli do chat krytych liśćmi palmowymi. I od tej pory, czyli ponad dobę nic się nie dzieje.
Dziś sobota, przed chwilą agent zawołał, że dziś i jutro nie robią. Stary jedzie na ląd z kucharzem po świeże warzywa, oraz nadać pocztę, między innymi moje prywatne listy. Radziłem mu żeby wziął perkal i paciorki, ale nawet noży i siekier nie chciał wziąć.
Wziął tylko ukaefkę i powiedział, że jak zawoła pomocy mam wysłać za nim na ląd szalupę uzbrojonych ludzi. Tak będzie jeździł co tydzień bo według cyrkularza może w ten sposób kupować raz na tydzień za 300 dolarów. Po raz pierwszy widzę, że cyrkularz pracuje na korzyść kapitana i załogi.
No, stary pojechał, a ja używam nieograniczonej władzy. Na początek zrobiłem sobie grzankę z dżemem. Jak się zdemoralizuję (władza absolutna podobno demoralizuje absolutnie) to zrobię sobie i drugą, a co.
Stary wrócił z warzywami w całości, nie musiałem wysyłać szalupy z ludźmi na pomoc. Listy prywatne dał agentowi, ale zamówień nie, więc będę jeszcze mógł dopisać.
Ustawiłem drugiego trzeciego na wachty sześciogodzinne. Więc się wyśpię, potem się zdrzemnę, a nastepnie pójdę spać.
Klimat tak chodzi, że się muszę przykrywać drugim kocem. Mam nadzieję, że nic nie nawali.
Dzwoniłem do domu, wszystko dobrze. W Afryce nawet satelita nie działa porządnie. W tym klimacie nic się nikomu nie chce. Nawet lokalnym Murzynom kopulować. Terytorium większe do Polski i tylko milion mieszkańców i to głodnych.
Jakby było odwrotnie, to już dawno by przyjechali do Europy i ją skolonizowali. Polska bylaby na przykład zamorskim terytorium Nigerii. Nazywali by nas białaskami i musielibyśmy dla nich pracować na plantacjach buraków cukrowych. Nasz lokalny mróz miał jednak ogromny wpływ na losy narodu. W każdym razie pomógł nam zachować niezależność od Afryki.
4 marca 1997
Wczoraj załadowali 174 logi, czyli 750 metrów sześciennych. Robili przez 10 godzin w trzydziestu ośmiu, czyli cztery gangi.
Gang (brygada) taki składa się z dźwigowego, lukowego (taki co pokazuje dźwigowemu), tallymana i pięciu robotników, z których w przypadku Gabonu dwóch śpi, a trzech pracuje. 4 x 8 – 32, więc pozostaje jeszcze sześciu. Jeden
prawdopodbnie dział socjalny i drugi - kulturalnooświatowy.
Ubrani są nędznie, ci w ładowni na bosaka, lukowy trochę lepiej, tallyman ma dlugie spodnie i tallyshit, no a dźwigowy to już potężna władza (30 ton SWL czyli Safety Weight Limit czyli unos dźwigu)).
Natomiast Kulturalnooświatowy i Foreman to już szczyty władzy. Dostali po lewej burcie pomieszczenie z biurkiem i klimatyzacją. Reszta przebiera się na zewnątrz.
Jedyne, co dostają z naszej strony to wiadro wody i kubek bez ucha.
Kiedy wychodzę na pokład w hełmie, butach i grubych skarpetach z radiem przytroczonym do paska, zaczyna się poruszenie i wszyscy pracują dwa razy szybciej. Stanąłem przy trzeciej ładowni a tallyman zaczął szybciej gwizdać gwizdkiem na dźwigowego, a nawet krzyczeć „atansją, atansją!!!”
Był zamożny, miał spodnie od dresów, trampki, zegarek i gazetę.

image

A dziś tylko jeden gang, za to robią na dwa dźwigi.Tylko 68 logów, ale za to potężnych-niektóre maja ponad dwa metry średnicy.Wyjątkowo dużo dziś śpiących - tylko dwóch w ładowni do odczepiania slingów.W ogóle jak się patrzy na tych obdartych i wiecznie głodnych ludzi, to się nie chce wierzyć, że to właśnie oni sa właścicielami tych logów i minerałów, które ładują na pirsie obok.Wszystko zarabiają obcy, przeważnie biali, ale i Japończycy zważywszy mój czarter Mitsui.Taki to syf na tym świecie, bądź dobry, łagodny i licz się z cudzym zdaniem to cię pożrą sprytniejsi we własnym kraju.Natura jest bezwzględna i tylko najsilniejsi przetrwają. Cała reszta przeżyje swoje życie w nędzy i to krótko.
Właściwie jakby tak wolno nie robili to bym nie napisał dwóch opowiadań i trzech humoresek, które wysłałem Tomaszkiewiczowi z Tygodnika Morskiego. Na kontenerowcach jest tyle roboty, że człowiek bez przerwy jest w stressie.
A tu, proszę po robocie wypijam zimne piwko i jestem gotów do przeniesienia na papier swoich przemyśleń.
14:12 w wodzie zostało jeszcze ze dwadzieścia logów i spokój do jutra. Jutro „slack” mamy o ósmej, więc logi przyholują o dziewiątej. Mam nadzieję, że co najmniej 200 sztuk - inaczej będziemy tu kotwiczyć do kwietnia.
Na przykład logcarrier, który wczoraj podniósł kotwice ładował tu od 26 listopada. Wczoraj inny statek „Orion Glory” miał napad złodziei. Podpłynęli speed boatem, rzucili linę z hakiem i wspięli się na pokład .Wszystko to widział nasz drugi z mostku i zawołał przez radio tamtego drugiego i atak został odparty.
Stary mówi, że w tamtym tygodniu piraci w Indonezji zastrzelili Starego i chiefa z pokładu. Biedny chief. Jak nas tak napadną oddam bez oporu całą gotówke 120 zł.
Bosman, Filipińczyk mówi, że oni robią tak-biorą dwie łodzie i 200 metrów stalowej linki i tak manewrują, żeby statek znalazł się miedzy nimi. Wtedy statek ich wlecze, a oni się składają do burt , parę strzałów na postrach i włażą na pokład.
Może ktoś kiedyś wyposaży nas w broń. Jeden KbkAK i pistolecie dla ofcerów zupełnie wystarczy.
A z gołymi rękami to możemy najwyżej na grzyby.
No idę na pokład, który ma na oko 120C.
Już wróciłem. W wodzie zostało 18 logów. Przyszedł dziś jakiś Francuz od załadowcy, to się go pytam, co tak po sto logów cykają, a on, że mają trudności z markowaniem, tzn.napisaniem olejno ile kubików ma dany log i dla jakiego statku jest.
Mogą ściąć drzewo w górach, dostarczyć na redę, a nie mogą paru głupich cyferek napisać. Tutaj w Gabonie góry są jak w Polsce, w górach, a morze nad morzem. Niech mnie tam puszczą to ich zorganizuję jak trzeba. Stary miał urodziny przedwczoraj i mówi, że mu jakoś ciało zwiotczało. Cóż 58 lat to wiek poważny.
5 marca 1997
Nie robią dziś, ale ja optymistycznie kazałem bosmanowi podnosić stantions na pokładzie.
Stary z chiefem mechanikiem pojechali na ląd kupić coś do maszyny, a ja wymyślam coś, żeby zbierać wodę deszczową i używać jej do prania. Jest teraz pora deszczowa i leje codziennie i jakbyśmy mieli mieli dwie dwustulitrowe beki codziennie to moglibyśmy używać tej wody do różnych cełów. Postoimy tu jeszcze z miesiąc zanim ruszymy i będziemy mogli produkować wodę. Mam jeszcze 38 ton wody pitnej i 71 ton do mycia. Nie jest to wiele zważywszy, że wczoraj przez 15 minut poszło 2300 litrów. Doszedłem do takiej wprawy, że do mycia potrzebuje 5 litrów wody dziennie, a do prania jeszcze wiadro. Więc łazienka jest jeszcze łazienką, tym bardziej, że w w toaletowych rurociągach jest od dawna woda słona. Zresztą nie taka ona słona jak w morzu. W morzu ma 1.025 ton na kubik, a w zatoce 1.017 tony na kubik. Rano zaprzyjaźniony Murzyn przywiózł ananasy na deser z targu, który nazywa się Lalala.
Załadowaliśmy w Owendo dotychczas 1097 tony, czyli 1600 cbm, czyli 10%.
No, bosman obciął dna z dwóch beczek po oleju Shella, teraz myje grease removerem, a potem pomaluje dwa razy od wewnątrz, żeby woda nie rdzewiała. W tym czasie drugi mechanik skrócił dwa szpigaty na wysokości tych beczek i podstawiono beczki pod te szpigaty (rury odprowadzajace wodę deszczową). W ten sposób cała woda z pelengowego i nawigacyjnego będzie szła do beczek. Mechanicy pomagają bardzo chętnie, bo od dawna piorą kombinezony w słonej wodzie, a wiadomo jak się człowiek potem w takim kombinezonie czuje. Teraz tylko pozostałe szpigaty na tych pokładach należy zaczopować, żeby się woda nie marnowała, tylko szła do naszych beczek.
Niestety prośby o bunkierkę z wodą na ląd nie skutkują. Nigdy jeszcze nie odmówili i zawsze skwapliwie notowali ile ton chcemy, ale jak się okazało nie mają ani wody, ani czym przywieźć.
Stary mnie namawia, żebym z nim jechał na ląd, chyba się dam namówić tym bardziej, że muszę kupić błonę do aparatu.
Dwa lata temu zacząłem pisać policyjną „Cayman” powieść i teraz na nią w szpargałach trafiłem i nie wydaje mi się taka głupia nawet na film, więc chyba będę kontunuował. Muszę tylko wymyślić plan, wątki i siadać do pisania.
Może mi się uda skończyć w tym rejsie. Chciałbym jakieś 300 stron maszynopisu. Mam mnóstwo różnych rozwiązań wymyślonych, a nie podczytanych. Jak już siadam do maszyny to pisze się samo.
Ale ogólnie myślę o tym bez entuzjazmu, bo wiem jaka to ciężka praca. Ciekawe –jak czytam te parę gotowych stron, to jakbym w ogóle nie ja to napisał, czasami się nawet śmiałem i jestem ciekawy co będzie dalej. Ale jak nie napiszę to się nie dowiem.
Stary z chiefem wrócili - okazało się , że musieli kupić połączenie z butlą z acetylenem, bo poprzednie w wyniku wybuchu zostało zniszczone.
6 marca 1997
Jest szósta rano, a ja wpadłem do biura zaplanować z bosmanem robotę na cały dzień. Wczoraj wieczorem spadło trochę deszczu i w pół godziny obie beki były przelane.Woda nie jest krystaliczna, ale do prania w sam raz. Coś mnie w mostku pobolewa, chyba niedługo umrę. No niedługo mi 47 stuknie, ale to będzie stuk. Mam nadzieję, że na lądzie a nie na statku.
Np. załadowali 97 logów w 4 gangi (w Polsce mówi się ganek) i o wpół do drugiej pojechali do chaty. Po kiego grzyba wysyłali 4 gangi na 97 logów? Wystarczyłyby 2.
C’est l’Afrique!
Nikt nie wie o co chodzi. A chodzi o pieniądze.
Dla paru sprytniejszych niż cała reszta.
13 marca 1997
Więc kolejna niedziela. Do wczoraj załadowali 4100 kubików, czyli 25% ładunku z Libreville. 4038 kubików z Pointe Noire, więc nieco ponad 8 tysięcy kubików, co stanowi kolo 5 tysiecy ton. W tym tempie będziemy tu stali do końca maja i szczerze mówiąc wszystko mi jedno, można zrobić malowanie całego pokładu i statek będzie jak nowy. Natomiast ci co są tu już parę miesięcy mają zagwozdkę. Na przykład ruski elektryk i paru Filipków mieli schodzić na początku kwietnia w Singapurze.
W czwartek przyholowali 136 logów i zaczęli ładować. Prąd był ponad trzy węzły. Wiecie jak wygląda prąd ponad trzy węzły? Woda wygląda jak wezbrana powodzią rwąca rzeka. Do tego od strony dżungli zerwał się rwący wiatr i falka na pół metra. Patrzyliśmy jak logi podskakuja na fali i wyrywają hufnale, którymi były pomocowane do stalowej liny i dryfują szybko w stronę morza. Tak zerwało nam się 57 logów i załadowalismy tylko 79. Nikt tego nie łapał, może czekali na powrotny prąd?
Ładuje łącznie 11 statków i wszystkie miały te same kłopoty. Nie miały tych kłopotów tylko statki ładujące heban, który jest cięższy od wody i przypłynął na barkach.
C’est l’Afrique!
Stary mnie namawia, żebym spacerował po pokładzie jak on, bo trzeba się ruszać. Oczywiście, że trzeba, ale jak mam wyjść na pokład 42C jak w kabinie mam 19C?
Jakby to było w Polsce po deszczyku to można spacerować, ale tu? Człowiek się zaraz spoci a wody na kąpiele nie ma.
No Aleksiej ten ruski elektryk nagrywa mi teraz na kasety magnetofonowe fajną muzykę.
Nagrywa na pustych kawałkach taśm, na których jest nagrane już co innego np. płacz mojego syna Kacpra. Niestety nawet kaset się tu nie kupi.
C’est l’Afrique!
Ale w tym tygodniu to już na pewno jadę na ląd, choć szczerze mówiąc nie chce mi się. Afryka jak Afryka. Brud, smród i bida.
Zziajałbym się na lądzie, spocił i zmęczony , ale szczęśliwy wróciłbym do chłodnej kabiny.
„C’est la vie”, ”just life”, czy jak kto woli „wot żizń”!
Postępy w moje policyjnej powieści idą.
Jednego już uśmierciłem, jednego postrzeliłem i przeniosłem akcje do Nowego Yorku.
Ale tam też upał, więc w następnym rozdziale wracam do Polski. I domieszam trochę kobiet, bo na razie występują tylko marginalnie.
Alkohol na moim statku w postaci piwa i wina już się skończył, więc pozostał tylko gin i whisky.
Ja na szczęście nie muszę, wystarczy mi zimna woda, ale są tu tacy co się już niepokoją.
Odpowiada mi kuchnia filipińsko-niemiecka. To znaczy cały tydzień ryż i ryby a w sobotę „ein topf”.
Moja mama jako trzynastoletnia dziewczynka była w wojnę na robotach w Niemczech (wieś Falkenheim) to mówi, że na śniadnaie mieli zawsze
chleb z syropem z cukru, a w sobotę” ein topf”.
Odwykłem od zup gęstych od śmietany, tłustych miąs i zawiesistych sosów.
Żadnych polskich kucharzy!
I jak ja teraz mam chwalić jedzenie żony?
Jeszcze muszę tylko przestać jeść jajka na śniadanie. Poza tym jeszcze nie widziałem, żeby ktoś przy naszym stole (Stary, ja i mechanik) smarował chleb masłem.
Leży sobie biedne masełko i pokrywa się z nudów jełczem. (Chyba tak się mówi jak masło jełczeje?).
Wszyscy wpieprzają tylko kurczaki, ryby i ryż. Właściwie już się nawet tego nie zauważa.
Przemiana materii wzorcowa no i dwie dziurki na pasku mniej.
W niedzielę wybraliśmy się ze Starym, trzecim oficerem, drugim i trzecim mechanikiem i marynarzem na plażę.
Zawołaliśmy pirogę z motorkiem i wsiedliśmy. Była bardzo chybotliwa i musieliśmy siedzieć tyłkami w wodzie, żeby się nie przewróciła. Byłem zły, przemoczony. Jechaliśmy na tę plażę przeszło godzinę i na dokładke stanął mu motor.
Plaża była za to bardzo miła. Piach i mnóstwo wyrzuconych na plażę kiedyś logów, które prawdopodobnie zdryfowały tu z jakiegoś statku.
Z piachu wyrastały kokosowe palmy chowające pod pióropuszami pierzastych liści wiązki dojrzałych orzechów, a pod nimi maleńka francuska restauracyjka.
Usiedliśmy przy stoliku pod jakimś ogromnym drzewem podobnym do baobabu, ale z orzechami i zamówilismy ogromne ilości piwa.
Towarzystwo było mieszane, przeważnie rodziny, co tu przyszły na niedzielny obiad, przeważnie biali. Czarni za to wesoło tańczyli na piasku.
Wypiliśmy więc tego piwa sporo, bo jeszcze miliśmy karton ze statku, mówiliśmy coraz głośniej - my ze starym i trzecim po angielsku, a Niemcy (mechanicy imagazynier) po niemiecku i spędzalismy wesoło czas, ale do naszej pirogi zakotwiczonej z pięćdziesiąt metrów od brzegu zaczęły włazić dzieciaki i nasz Murzyn postanowił pirogę przestawić. Odpłynął więc i przywiązał ją do jakiegoś wraku około 400 metrów dalej.
Ucztowaliśmy beztrosko dalej wychodząc co chwila do toalety, ale niektórzy już się narąbali.
Marynarz Catalino poszedl do toalety i wrócił cały mokry. Pytamy co się stało a on mówi, że toaleta była zajęta, więc czekając wziął prysznic.
Zrobiła się piąta i ruszyliśmy do łodzi. Niestety ktoś wpadł na pomysł, żeby narwać orzechów kokosowych.

image

Na plaży w Owendo -szpanuję do zdjęcia

Więc marynarz wspiął się i zrzucił parę orzechów.
Ale Kapitan powiedział, że to dupek i on mu pokaże jak się porządnie wchodzi na palmę. Objął palmę wspiął się jakies trzy metry i zjechał drapiąc sobie brzuch.
Pozbieraliśmy te orzechy i ruszyliśmy do pirogi wzdłuz plaży. Ale piasek się skończył, zaczęly się jakieś doły i wykroty, co chwilę wpadaliśmy po szyje do wody. Założyłem buty, żeby nie pokaleczyć stóp.
Na dokładkę zauważyłem, że zaczął się odpływ i dryfujace logi zasuwały 3-4 węzły w stronę otwartego morza. Nie daj Boże, żeby motorek nawalił -pomyśłałem. Wtedy będziemy zgubieni. Nawet statku nie zawołamy, bo baterie od radia padły.
Musieliśmy tym najsłabszym pomagać, bo sami nie mogli iść. Pogubili orzechy i ubrania.
Żeby z tych skałek wskoczyć na łódź to trzeba już było być na prawdę być odważny.
Ale w końcu wszyscy znaleźliśmy się na pirodze, ale okazało się, że kotwica się zaplątała.
Trzeci się rozebrał wziął nóż i skoczył za burtę, ale kapitan tego nie zauważył i zawstydzony niepowodzeniem na palmie też wziął nóż i skoczył z drugiej burty.
Spotkali się pewnie pod wodą z nożami pocięli linę na kawałki i wynurzyli się po obu burtach. Byłem zły, bo robili to wszystko z pijacką radością.


                                      CDN

sailorwolf
O mnie sailorwolf

Jestem emerytowanym marynarzem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości