Droga do profesorskich karier w czasach nie do końca minionych. Rys. Józef Wieczorek
Droga do profesorskich karier w czasach nie do końca minionych. Rys. Józef Wieczorek
echo24 echo24
663
BLOG

Dobry ekspert wcale nie musi, a częstokroć wręcz nie powinien być profesorem

echo24 echo24 Technologie Obserwuj notkę 43
Ciemna strona mocy profesorskich "elit"

Motto:
Słowo obdarte ze skóry i mitu
mitem obrasta, nad mitu jutrzenką
lśni wbita w niebo drżąca igła krzyku
(Adam Kawa)

A teraz do rzeczy.

Pytacie skąd ten szokujący tytuł?

Otóż, zapewne zauważyliście Państwo, że w covidowej debacie publicznej tak zwanych „ekspertów”, aż roi się od tytułów profesorskich, -  zarówno po stronie zwolenników szczepień, jak po stronie antyszczepionkowców.

Ośmielę się tedy zaryzykować tezę, że ekspertami powinni być fachowcy, a nie, jak się to częstokroć zdarza, - dyletanci z tytułem profesorskim.

Pytacie Państwo na jakiej podstawie tak kategorycznie oceniam profesorów?

Już wyjaśniam.

Bo dzisiejsi profesorzy niewiele mają już wspólnego z etosem przedwojennych "panów profesorów", którzy po prostu wymarli. Ja zaś, opierając się na własnych obserwacjach środowiska akademickiego, w którym przepracowałem prawie czterdzieści lat jestem skłonny postawić tezę, że uformowani przez komunę dzisiejsi profesorowie są mentalnie niereformowalni, bądź reformowalni w stopniu poważnie ograniczonym, nawet jak osiągnęli wiek, przez grzeczność powiem sędziwy.

Prawda zaś jest taka, że moim zdaniem dzisiejsi profesorzy, mimo swej dojrzałości wiekowej, nie są już w stanie się dostosować do nienotowanego w historii przyśpieszenia rozwoju cywilizacji, jakie nastąpiło w ostatnich trzydziestu latach i wciąż następuje.

Te nowe warunki pociągają za sobą konieczność zmiany mentalności i przestawienia się na idące z duchem czasu nowoczesne myślenie, kompatybilne z tempem i specyfiką dokonujących się zmian. Niestety, dziewięćdziesiąt procent polskich profesorów jest po sześćdziesiątce, nierzadko ze wskazaniem na osiemdziesiątkę, -  którzy nie są już w stanie nadążyć za, jak nigdy dotąd dynamicznym rozwojem współczesnego świata.

Najlepszym przykładem mogą być akademicy starszej generacji, którzy, nie potrafią, bądź nie chcą korzystać z udogodnień Internetu, a ci, którzy próbują, w porównaniu z młodym pokoleniem czynią to niezdarnie i nieudacznie. W efekcie, nad tym, co młodzi ludzie załatwiają kilkunastoma kliknięciami, większość naszych profesorów ślęczy całymi dniami, najczęściej na darmo, gdyż wstydzą się poprosić o pomoc ludzi młodych.

Wiem, że zaraz spadną na mnie gromy, ale ktoś to musi w końcu powiedzieć. Otóż prawda jest taka, że znakomita większość polskich profesorów starszej generacji, od dziesiątków lat nie wychylających nosa poza progi swoich gabinetów naukowych nie zdaje sobie sprawy, że się kompletnie oderwała od otaczającego ich świata, że często szacowni profesorowie nie mają bladego pojęcia, na jakim poziomie „robi się” obecnie światową naukę i jakich narzędzi do tego używa. Że wielu naszych uczonych nie zdaje sobie sprawy, iż jako w ich mniemaniu wysokiej klasy specjaliści od czegoś tam, w realiach obecnej doby, - są nieporadni, jak dzieci we mgle.

Niestety stare nawyki, które są drugą naturą człowieka, jeśli w ogóle można, bardzo trudno zreformować. A nasi profesorscy seniorzy codziennie od lat chodzą, lub jeżdżą do pracy tą samą trasą, a w pracy, od niepamiętnych czasów, każdy ich dzień jest niezmiennie taki sam – natomiast świat bezlitośnie ucieka do przodu. Zaś po prawdzie jedynym, co ich absorbuje naprawdę to spotkania towarzyskie przy okazji niepoliczonych nigdy obron prac magisterskich, doktorskich i habilitacyjnych, a także rytualnych imienin, urodzin i jubileuszy, gdzie można coś przekąsić i miło pogadać. I choć w to trudno uwierzyć, takich imprez zdarza się często w profesorskim środowisku więcej niż dni w kalendarzu, a znam rekordzistów, którzy przy okazji popularnych imienin potrafią takich jubli obskoczyć kilkanaście w ciągu jednego dnia. O tak zwanych sympozjach naukowych nawet nie wspominam.

A nauka? Nie ucieknie przecież.

Innym zagadnieniem jest paniczny strach akademickich oldbojów profesorskich czujących na karku oddech młodych wilków. W efekcie gros „uczonych trzeciego wieku”, którzy o zgrozo wciąż pełnią większość funkcji decyzyjnych i kierowniczych, miast najzdolniejszymi ludźmi, otacza się miernotami, a ci błyskotliwi są często usuwani na margines. 

A dlaczego tak jest? Między innymi z tej przyczyny, że dożywotni polscy profesorowie nie podlegają praktycznie żadnej kontroli, bądź weryfikacji, a wielu z nich przychodzi do pracy li tylko po to, żeby sobie porozmawiać przez telefon za friko.

Gorzej, jakże często obserwowałem, jak profesorowie zajmujący się nauką wykonywali przez całe lata gigantycznie mrówczą pracę kompletnie na darmo, gdyż nikt się nie odważył im tego powiedzieć, a im zbrakło wyobraźni i samokrytyki by spostrzec, że to, co robią jest pozbawione sensu, a efekt ich pracy nikomu się na nic nie przyda. Widziałem, jak się męczą, grzęznąc w coraz mniej istotnych szczegółach uznając, jakże błędnie to, co robią, za zgłębianie wiedzy. Jeszcze gorzej, w to pozorowanie działań naukowych wciągali i nadal wciągają swoich uczniów.

Pamiętam, jak kiedyś chciałem wdrożyć pewien nowatorski projekt i napotkałem na mur tak zwanej „spychologii”, która moim zdaniem jest jednym z podstawowych hamulców rozwoju polskiej nauki. Bowiem gdy zgłosiłem swą inicjatywę jednemu z prorektorów, ten chcąc się wyłgać od odpowiedzialności za podjęcie stosownej decyzji odesłał mnie do dziekana. Z kolei strachliwie zachowawczy dziekan poprosił mnie bym zasięgnął opinii kierowników poszczególnych zakładów, dla których, nie uwierzycie, znacznie ważniejszymi od mojej inicjatywy były sprawy związane z tym, że ktoś im chce zabrać część korytarza, bądź nie oddał im rzutnika do slajdów.

Tak, tak. Takimi problemami żyje starsza generacja polskich kadr profesorskich. Bo wcale nie tak rzadko obrady akademickich senatów przypominają plemienne rady starców, zaś uczelniane rady wydziału podobne są tarłu, na którym każdy profesor, czy ma coś do powiedzenia, czy  nie, - musi zabrać głos, a tak naprawdę nikt nikogo nie słucha.

I tak, od wielu dekad naszymi uczelniami rządzą akademickie miernoty z tytułami profesora, nierzadko docenci marcowi o komuszym rodowodzie. Ludzie ci opletli polskie instytucje „naukowe” pajęczyną, którą na własny użytek nazywam „interaktywną mafią pozorującą badania naukowe”.

Ten para-feudalny system uprawomocniony jeszcze za komuny z powodzeniem prosperuje do dnia dzisiejszego dzięki prostej zasadzie. Zbiera się kilku takich utytułowanych naukowo jegomości i zakłada jakieś opłacane z budżetu państwa ciało naukowe. Mam na myśli różnej maści instytuty naukowe, w których aż się roi od przeróżnych „naukowych” stowarzyszeń, komitetów, komisji, asocjacji, rad… i tak dalej, - o czym w czasie kiedy jeszcze naiwnie wierzyłem, że PiS rzetelnie i uczciwie zreformuje szkolnictwo wyższe, - pisałem w notce pt. "KRAJ RAD", - vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/730720,kraj-rad . O walorach moralno etycznych wielu dzisiejszych profesorów nawet nie wspominam, bo się zwyczajnie po ludzku wstydzę. Powiem tylko, że wystąpiłem z krakowskiego Akademickiego Klubu Obywatelskiego (AKO), choć byłem jego współzałożycielem, czytaj: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/1061487,dlaczego-wystapilem-z-akademickiego-klubu-obywatelskiego-ako-im-lecha-kaczynskiego . Beneficjenci tych „szacownych” gremiów piszą co roku tysiące artykułów „naukowych”, w znakomitej większości na poziomie pism popularnonaukowych. Po czym te „dziejowe” prace wzajemnie sobie recenzują, hołdując zasadzie, że opinia jest tym lepsza, im mniej zrozumiałym językiem napisana.  Następnie ten kakofoniczny bełkot publikują w przez siebie nadzorowanych wydawnictwach. A potem w formularzach aplikacyjnych do przeróżnych nagród i gratyfikacji i ciał doradczych piszą: „autor kilkuset publikacji naukowych”. Ale, jakiej jakości są te publikacje, - nikogo już nie obchodzi.

I tak, o zgrozo, te rozbisurmanione stowarzyszenia wzajemnego zachwytu nad samymi sobą przyznają sobie nawzajem nagrody, medale i granty, nierzadko na sumy milionowe, bo zwykle posiadają swoich popleczników  w odpowiednich komisjach ministerialnych i resortowych. A wszystko, jakże by inaczej – opłacane z budżetu państwa, na koszt podatnika. I nie będzie w tym zbytniej przesady jak powiem, że gros polskiej literatury „naukowej” nadaje się wyłącznie na przemiał. Obowiązuje zaś szeptana zasada: „im ktoś zdolniejszy i młodszy, tym dalej należy go trzymać od stanowisk kierowniczych”. O nepotyzmie i klanach rodzinnych nawet nie wspominam.

Innym, niemniej ważkim problemem jest powszechna praktyka, że zaledwie znikoma część polskich profesorów odchodzi na emeryturę w przepisowym wieku. Natomiast, wciąż większość spetryfikowanych „uczonych” trzyma się pazurami różnorakich fuch i eksperckich zleceń nie wiadomo jakim cudem załatwianych, zachowując intratne członkostwo w niezliczonych radach naukowych.

I tak proszę Państwa, z roku na rok przybywa w Polsce dożywotnich profesorów, którym coraz większą trudność sprawia wciśnięcie guzika od windy w instytucjach "naukowych", w których wciąż "pracują".

Nie dziwcie się tedy Państwo, że coraz częściej widzicie w telewizji ekspertów z tytułami profesora wygadujących kompletne bzdury, bo po prawdzie gros z nich, tylko to potrafi dobrze robić.

Tak. Tak. Proszę Państwa. Prawdziwej polskiej nauki już nie ma. Oczywiście zdarzają się wybitne jednostki, - ale są to wyjątki potwierdzające regułę. Na szczęście są młodzi, zdolni i obyci w świecie, - lecz niestety kliki profesorskich jajogłowych nadal im nie pozwalają rozwinąć skrzydeł, w obawie, że mogliby zostać zostać odsunięci od konfitur, które dzielą wyłącznie między samymi sobą.

Kończąc notkę powiem, iż to nieprawda, że dobry ekspert powinien być profesorem, bo nie każdy profesor nadaje się na eksperta. Powiem więcej. Moim zdaniem większość dzisiejszych profesorów do roli ekspertów się nie nadaje, bo eksperci muszą być znającymi branżę fachowcami, czego nie można powiedzieć o często swoiście nawiedzonych teoretykach z tytułami profesora.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)

Post Scriptum

Ponieważ zależy mi na poważnej dyskusji komentatorów, merytorycznie będę odpowiadał wyłącznie na sensowne komentarze. Zaś komentarze hejterskie, prostackie, insynuacyjne, namolne, niedorzeczne, a także mające na celu rozmycie dyskusji, lub skierowanie jej na tematy oboczne i niezwiązane z tematem notki, - będę kwitował formułką: "Następny, proszę! ".

Proszę tego broń Boże nie traktować jako wyraz lekceważenia komentatorów, lecz jako moją dbałość o odpowiednio wysoki poziom wyłącznie merytorycznej dyskusji.

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (43)

Inne tematy w dziale Technologie