echo24 echo24
260
BLOG

Norwid znów się śmieje zza grobu...

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 29
Po nalocie dronów na Polskę jedność rodaków trwała niecały tydzień.

Mój komentarz:

Polak jest olbrzymem na narodowej defiladzie, lecz karzełkiem w kolejce do lekarza. Tak. Tak. Dzisiejszy Polak jest bohaterem memów i narodowych celebr, rycerzem z orłem na piersi, który na codzień walczy w markecie na przecenach. Jest sztandarem biało-czerwonym powiewającym na wietrze historii, a zarazem folwarcznym kmiotkiem, co sąsiadowi spod płota zawiści odmierza kromkę chleba.

Norwid widział to już dawno: olbrzym w patriotycznym uniesieniu, karzeł w obywatelskim obowiązku. Miauczyński zaś przypomniał przed paroma laty: „Kto ja jestem? Polak mały! Mały zawistny i podły! Jaki znak mój? Krwawe gały!” Tak. Tak. Dzisiejszy Polak jest gigantem na Marszu Niepodległości, a krasnalem, gdy trzeba posegregować śmieci.

Nad Wisłą żyją od paru dekad dwa plemiona.

PiS – partia patogennie antyestetyczna, jakby Herbert specjalnie dla niej pisał „Potęgę smaku”. Ich styl to pokraczne pomniki, plastikowe Maryjki, patriotyzm w cepeliowskim stylu, gdzie każdy orzeł wygląda jakby miał kaca po weselu. Elektorat zaś – ślepo wierny, fundamentalistyczny, twardy jak kamień nagrobny: oni nie pytają, nie analizują, oni wierzą w Jarosława. To taki zakon na kolanach, który święcie przekonany, że władza dana z nieba jest dla nich, choćby przynosiła smog, chaos i legislacyjny bałagan godny średniowiecznego skryptorium. Modelowy szeregowiec pisowskiego zakonu ubiera się w rodzimą konfekcję, co zwykle skutkuje wrażeniem jakby nie miał lustra w domu. Członkowie tego zakonu gromadzą na patriotycznych rekolekcjach, idąc od dołu, na wiejskich plebaniach, małomiasteczkowych kółkach różańcowych, aż po wielkomiejskie Frondy i Kluby Wtorkowe, gdzie zażarcie perorują roczniki pamiętające jeszcze wczesne zaranie jurajskiej epoki dinozaurów i wszyscy ze wszystkimi się zgadzają w myśl ułańskiego zawołania: „Szable w dłoń! Bolszewika goń, goń, goń!

Platforma Obywatelska zaś – niby europejska, niby nowoczesna, a w rzeczy samej wiecznie rozgadane towarzystwo wzajemnego zachwytu nad samymi sobą, które żywi się przeświadczeniem o własnej doskonałości, bezgranicznym uwielbieniem swojego Donalda, polityką miłości, tańcami na lodzie i „Szkłem Kontaktowym” nazywanym pieszczotliwie „szkiełkiem”. Słowem, inteligencja z firmowym znakiem „wiem lepiej”. Ciamciaramcia polityczna: niby kompromis, a po prawdzie mgławicowe rozmycie; niby reformy, a w rzeczywistości cherlawe status quo. Niby rozliczenie winnych, a czekanie na Godota. Elektorat – ugrzeczniony, kulturalny i układny, trochę jak ci, co w kościele przyklękną, ale nie zapomną potem zrobić sobie zdjęcia w nowym samochodzie, które wrzucą na Instagram. Od czasu do czasu elektorat Platformy zbiera się na tarle w miejscach „elitarnych”, gdzie się chełpi ilością hotelowych gwiazdek na wyspach skąd właśnie powrócił, obfitością kafelków Versace w domowej łazience i mocą silników świeżo zakupionych audic i beemek.

A społeczeństwo en masse? Schamione, zredukowane do hasła „Polska mistrzem Polski!”. Naród memów i bogoojczyźnianych pytań retorycznych. A my, Polacy, jesteśmy wielcy w narodowych gestach, mali w codziennej przyzwoitości. Olbrzymi w krzyku, karzełkowaci w pracy u podstaw.

Zewnętrznie – my, co to „wstawaliśmy z kolan”, wciąż klęczymy, tyle że raz przed Brukselą, raz przed Waszyngtonem, raz przed Rzymem. Polityka zagraniczna od lat przypomina dziecięcy taniec na szkolnej akademii: rączka w lewo, rączka w prawo, krok do przodu, dwa do tyłu. Raz jesteśmy chrystianizującym Europę mesjaszem narodów, raz obrażonym chłopcem, któremu zabrali zabawkę.

Tak właśnie żyjemy – karykatury Norwida wcielone w XXI wiek. Polska, która miała być monumentalna, a stała się śmieszna. Jesteśmy tragikomiczną republiką kłamców, w której polityka to kabaret, społeczeństwo – stadion, a historia – wiecznie powtarzany skecz. W naturze polskiej jest jakiś błąd, bo większość zrywów przegrywamy, zawsze na własne życzenie.

A kto stoi na czele tej republiki karykatur? Dwugłowy smok kłócący się o własny ogon: Jarosław i Donald. Jeden zapuszczony z różańcem, drugi wysportowany z laptopem; jeden w siermiędze, drugi w dobrze skrojonym garniturze – lecz obaj jednakowo niezłomni w przekonaniu, że Ojczyzna jest ich prywatnym folwarkiem. Dwaj wymieniający się przemiennie władzą starzy demiurgowie, którzy uczynili z Polski huśtawkę: Jarosław – Donald – Jarosław – Donald – Jarosław - Donald...

Pierwszy – to Kaczyński, król Żoliborza, miesięcznicowy zbawca narodu, a zarazem władca bez prawa jazdy, Napoleon bez armii, który potrafi jednym skinieniem palca obalić rząd, ale windy w bloku bez ochroniarza już nie wezwie, bo do guzika nie dostaje. Jego partia to estetyka tandety, triumf złotych ram, odstraszających pomników i telewizyjnych pasków rodem z PRL. Herbert pisał o „potędze smaku” – PiS od lat udowadnia, że smak to wróg narodu.

Drugi – to Tusk, dojeżdżający z Brukseli zbawiciel, co zawsze wie lepiej. Pan z wiecznie zmrużonym okiem, mistrz sarkastycznego refleksu. Jego Platforma to kółko różańcowe klasy średniej: wszystko w białych koszulach, z winem półwytrawnym i poczuciem przewagi. „Nie jesteśmy tacy jak ci ze wsi” – powtarzają, choć ich polityka często przypomina wiejskie wesele, gdzie orkiestra gra w kółko ten sam kawałek tyle, że co cztery lata zmienia tonację.

Sen, muzyka, granie, bajka, spać bo życie zbyt zawiłe, trza by mieć ogromną siłę, siłę jakąś tytaniczną, żeby być czymś na tej wadze, gdzie się wszystko niańczy w bladze – sen, muzyka granie bajka, to już tak po uszy sięga, los: fatyga, czas: mitręga ” – jak mamrotał pod nosem skacowany pan młody w „Weselu” Wyspiańskiego.

Ziobro? To taki trzecioligowy Torquemada, który marzył o wielkiej inkwizycji, a skończył jak ministrant wynoszący świece ze spalonego kościoła. Sikorski? Husarz w tweedowym garniturze, co w wywiadach gada jak generał, a w praktyce przypomina felietonistę na urlopie. Hołownia? To już czysta pantomima – marszałek z uśmiechem telewizyjnego konferansjera, który myśli, że Sejm to „Szansa na sukces”.

Elektoraty – to dwa plemiona nie do pogodzenia, które prowadzą Polskę do paranoidalnej schizofrenii zrodzonej z maniakalnej nienawiści wszystkich do wszystkich, - za czym jest już tylko czarna dziura. PiS-owcy – z różańcem w jednej dłoni, z kijem bejsbolowym w drugiej, pewni, że Polskę zbawi zamykanie teatrów, stawianie kolejnych pomników smoleńskich i religia w szkołach. Platformersi – z latte sojowym w ręku, przekonani, że liberalizm i europejskość są w stanie rozwiązać każdą biedę, o ile bieda ta mieszka wystarczająco daleko od ich osiedla.

A Polska w świecie? Raz „wstaje z kolan” przed Ameryką, by za chwilę czołgać się w progu Brukseli. Polityka zagraniczna to godowy taniec pawi – pełen piór kolorowych, ale pusty w treści. My, mesjasze Europy, a jednocześnie jej błazenada.

Tak właśnie Norwid się śmieje zza grobu: mieliście być monumentalni, a znów wyszła gigantyczna groteska i śmiech olbrzymi. Władza – jak kabaret w telewizji, społeczeństwo – jak stadion pełen kiboli, a naród – jak karykatura samego siebie.

Polaku, sztandarze biało-czerwony! Tyś wieczny olbrzym w patriotycznych pozach, lecz w tobie nadal mieszka karzeł. I dlatego zamiast poważnej i monumentalnej republiki masz od lat ten sam skecz polityczny, grany w kółko – raz z wiodącym aktorem w marynarce, raz w moherowym pulowerze.

Tak. Tak. Polaku. Ty od zawsze byłeś wielkim sztandarem. Lecz pamiętaj: sztandar nie myśli, tylko powiewa na wietrze.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)

Postscriptum 

Powyższy tekst nawiązuje do tych słów Norwida, - cytuję: ---------„Jesteśmy żadnym społeczeństwem. Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym. Może powieszą mię kiedyś ludzie serdeczni za te prawdy, których istotę powtarzam lat około dwanaście, ale gdybym miał dziś na szyi powróz, to jeszcze gardłem przywartym chrypiałbym, że Polska jest ostatnie na ziemi społeczeństwo, a pierwszy na planecie naród. Kto zaś jedną nogę ma długą jak oś globowa, a drugiej wcale nie ma, ten - o! jakże ułomny kaleka jest. Gdyby Ojczyzna nasza była tak dzielnym społeczeństwem we wszystkich człowieka obowiązkach, jak znakomitym jest narodem we wszystkich Polaka poczuciach, tedy bylibyśmy na nogach dwóch, osoby całe i poważne - monumentalnie znakomite. Ale tak, jak dziś jest, to Polak jest olbrzym, a człowiek w Polaku jest karzeł - i jesteśmy karykatury, i jesteśmy tragiczna nicość i śmiech olbrzymi ... Słońce nad Polakiem wstawa, ale zasłania swe oczy nad człowiekiem...” (Z listu Cypriana Kamila Norwida do Michaliny Dziekońskiej 14 listopada 1862 roku)"

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (29)

Inne tematy w dziale Polityka