W telewizji nic tylko karczemne kłótnie i coraz bardziej chamowate awantury, Sejm przypomina walki rotwailerów, w warszawskim Magistracie karczemna burda o prohibicję, zaś w Trybunale Stanu krzesła przewracają! Słowem gorzej już chyba być nie może.
Nasuwa się tedy pytanie jak zaradzić tej dramatycznej sytuacji?
Więc, najpierw Państwu przypomnę, co już w roku 2012 pisałem na Salonie24.
Bar Kawowy „RIO” to owiana legendą krakowska kawiarenka - niegdyś ołtarz nieformalnych spotkań krakowskich elit będący soczewką skupiającą wszystkich, których warto było znać.
Kawę pija się tam przy barowych kontuarach z wysokimi stołkami, na których nie sposób usiedzieć, więc z reguły wszyscy rozmawiają na stojąco.
Od lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku bywalcy baru kawowego Rio pili kawę razem, jak w rodzinie. Lecz gdy nas w roku 1989 Pan Bóg pokarał wolnością, nad Wisłą rozgorzała wojna polsko-polska, która zniweczyła tę harmonię. I towarzystwo baru podzieliło się na trzy frakcje: liberalną, post-cinkciarską i narodowo-chrześcijańską, które poczęły pić kawę przy oddzielnych ladach.
Zdarzenie, które teraz Państwu opowiem, miało miejsce w roku 2012. Jak zawsze o trzynastej zaczęli się schodzić na kawę odwieczni bywalcy. Obok mnie przystanął pewien krakowski artysta, z którym pogadałem chwilę o tym, co słychać w teatrach. Kątem oka spostrzegłem, że przy ladzie narodowo-chrześcijańskiej w charakterystycznych pilotkach rozkładają się dwie moje wieloletnie przyjaciółki – bogoojczyźniane bojowniczki szwadronów Ojca Dyrektora. Pokiwałem im radośnie, bo znam je od dziecka, i krzyknąłem przez ramię, że zaraz do nich podejdę.
W międzyczasie zostały obsadzone dwie pozostałe lady, przy których w towarzystwie wyfiokowanych w drogie ciuchy i szpanujących najnowszymi zdobyczami chirurgii plastycznej pań doktorowych, mecenasowych, dyrektorowych, prezesowych i innych „owych” zoczyłem mojego kumpla z liceum, szanowanego lekarza, któremu również pokiwałem przyjaźnie.
Artysta się gdzieś śpieszył, więc podszedłem do moich przyjaciółek z opcji narodowo-chrześcijańskiej. Zmroziły mnie jednak ich spojrzenia. A gdy zapytałem, czy stało się coś złego, po chwili źle wróżącej ciszy jedna z nich spurpurowiała jak indor i prychnęła z furią:
– Człowieku! Jak ty, chłopak z dobrego domu, szanowany naukowiec, możesz pić kawę razem z tym wrednym liberałem, pożal się Boże artystą, który dałby się porąbać za Tuska?!
A druga ofuknęła mnie, że mój Ojciec, akowiec, z pewnością teraz się przewraca w grobie. Wyczułem, że nie żartują. Wykręciłem się tedy, że muszę iść do samochodu, bo mi wlepią mandat.
Kiedy wyszedłem z kawiarni, dobiegło mnie wołanie kolegi lekarza. A gdy się w końcu do mnie dotoczył, zadyszany, z rozzłoszczoną miną, walnął z grubej rury:
– Krzysiek! Miałem cię za inteligentnego faceta! Z kim ty się człowieku zadajesz?! Przecież te babska to nawiedzone dewotki, które za Kaczora utopiłyby cię w łyżce wody! Czy ty chłopie nie rozumiesz, że jak oni wrócą do władzy, to mamy wszyscy przerąbane?! Wstydź się stary! Ty, pracownik naukowy, gadasz z radiomaryjnymi babonami!
Nie dał mi dojść do słowa, aż mu żyły wylazły na skroniach. I tym razem wyczułem, że kolega nie żartuje, więc się wykręciłem umówionym spotkaniem.
Kiedy szczęśliwy, że mi się udało uwolnić od nawiedzonego kumpla, dochodziłem do Linii A-B krakowskiego Rynku, zaszedł mnie od tyłu były bramkarz z Jaszczurów, później cinkciarz, a na koniec prezes jakiejś ważnej spółki. Zasapany wygarnął mi na odlew:
– Myślałem, że pan jesteś uczonym człowiekiem. Czy się panu za przeproszeniem w głowie popieprzyło?! Widziałem, z kim żeś pan rozmawiał! Czy pan nie rozumie, że z tą bandą Kaczyńskiego i Tuska nie wypada się zadawać, bo to same mendy i złodzieje?! – No i znowu się wykręciłem, tym razem umówionym obiadem.
Po powrocie do domu też nie było lekko. Po południu zadzwoniła jedna ze spotkanych w Rio przyjaciółek i przez pół godziny mi wypominała, jak mogłem rozmawiać z tymi łajdakami, którzy nam zabili prezydenta pod Smoleńskiem. Wieczorem zaś dobił mnie telefon kolegi lekarza, który prawie godzinę mnie beształ, że krakowskie elity się za mnie wstydzą, bo wszyscy widzieli, jak stałem w Rio z tymi prawicowymi dewotkami. Długo nie mogłem usnąć, ogarnięty lękiem, że zaraz zadzwoni były cinkciarz…
Tyle opowieści z roku 2012, którą wtedy zakończyłem wnioskiem, że nasi politycy doprowadzili społeczeństwo do choroby umysłowej zamieniwszy Polskę w jedno wielkie wariatkowo, od lewa, przez środek, do prawa. Co z kolei jest niezaprzeczalnym świadectwem, że Polska wchodzi już w ostatnie stadium paranoidalnej schizofrenii zrodzonej z maniakalnej nienawiści wszystkich do wszystkich, za czym jest już tylko czarna dziura.
Od tamtego czasu minęło 13 lat.
I co? Ano to, iż czas pokazał, że nie tylko nic się nie zmieniło, to na domiar złego bezustanne oglądanie patologicznego chaosu jaki się aktualnie dzieje na polskiej scenie politycznej skutkuje społeczną paranoją objawiającą się tym, że resztki racjonalnie myślących Polaków mają psychotyczne lęki przed włączeniem telewizora. Co z kolei skłania do postawienia w pełni uzasadnionej tezy, iż z natury niereformowalni politycy polscy przypominający bohaterów z oscarowego filmu „Lot nad kukułczym gniazdem” (patrz zdjęcie pod notką), - z małymi wyjątkami nadają się już tylko do zakutania ich w pieluchę kaftanem bezpieczeństwa nazywaną.
Zaś ogłupione przez tych polityków społeczeństwo chorujące na nienawiść coraz bardziej przypomina stado znerwicowanych owiec zagubione we mgle hejtu, kłamstwa i obłudy.
Do tego jeszcze wojna wisi na włosku, a w takiej sytuacji społeczeństwo powinno być zwarte i zdrowe.
Co począć w tej dramatycznej sytuacji?
Szczerze mówiąc nie wiem.
Może Państwo macie jakiś pomysł?
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Post Scriptum
Uprzejmie informuję, że komentarze trolli mszczących się za moją krytykę PiS – będę kasował bez podania przyczyn.
Inne tematy w dziale Polityka